O codzienności rzeczy najważniejszych
Opowiem Ci historię pewnego młodego człowieka, zapomnianego poety i małej dziewczynki, których spotkanie przypomina bajkę – było to, a może i nie było, wcale nie tak dawno temu. Niezależnie od tego, czy historia ta wydarzyła się naprawdę, prawdziwe są emocje i więzi, które połączyły trójkę bohaterów, prawdziwe jest pragnienie poszukiwania siebie, swojego miejsca na świecie i wreszcie prawdziwe jest, że wszystko tu zdaje się tylko chwilą, ulotną, skazaną na odejście, a przez to jeszcze boleśniej prawdziwą.
Wycofany, zagubiony listonosz Tomasz Mróz otrzymuje niecodzienne zadanie – ma odkryć sekrety zapomnianego czeskiego pisarza Jerzego Macoszki, starca od wielu lat przebywającego na obczyźnie. Początkowo niepewny, Tomasz poddaje się niezwykłej roli literackiego detektywa, coraz głębiej zapadając się w świat literata. Jednocześnie na skutek nieprzyjemnych wydarzeń przejmuje pieczę nad dzieckiem swojej partnerki, kilkuletnią Lucynką. Ona i Macoszka wydobędą bohatera tak, jak rzeźbiarz wydobywa posąg z kawałka marmuru – wykują go, by mógł stać się sobą.
Dwudziestokilkuletni Tomasz wchodzi z Jerzym Macoszką w relację intensywną, chociaż opartą przede wszystkim na więzi, jaka może się wytworzyć między twórcą a badaczem zafascynowanym jego dziełami. Macoszka, jak stary przewodnik, wprowadza Tomasza w rytuał przejścia. Chociaż sprawa staje się wręcz detektywistyczna, pochłaniająca i wymagająca, chłopak nie odpuszcza. Dyskusja, jaka się między nimi toczy, oparta na analizie wszelkich dostępnych materiałów, dzienników, notatek i tylko jednym spotkaniu, odkrywa mu nie tylko twarz poety, ale i własną. Owa niezwykła więź jest doskonałym przykładem tego, co potrafi zrobić z czytelnikiem literatura, będąca przyjemnością intelektualną, ale i rodzajem pracy własnej, dokonywanej jakby mimochodem, lecz nie mniej przez to ważnej. Piękno literatury polega wszakże na tym, że nie tylko ukazuje wnętrze twórcy, ale mówi nam coś o nas samych.
Do tego trudnego procesu odkrywania włącza się Lucynka, ze swoją dziecięcą wrażliwością, szczerością i intensywnymi emocjami. Między nią a Tomaszem tworzy się więź silna, piękna i dobra. W tym związku rodzica z dzieckiem oboje znajdują mocne oparcie, a czułość i bliskość objawiające się w codziennych, zwyczajnych sytuacjach są wzruszające. Pomimo intensywnej pracy nad sprawą Macoszki Tomasz i Lucynka nieustannie wokół siebie krążą, przypominając dwa atomy, dwie planety, które się wzajemnie przyciągają. Widząc piękno ich relacji nie można nie poczuć nieprzyjemnego ukłucia w sercu, bo oboje wiedzą, że ten czas bliskości nieuchronnie zmierza ku końcowi.
"Teraz przejdziemy przez ulicę, czułem, a ja zostanę sam. Jakby nigdy nie było żadnej Lucynki ani Marty. Pójdę dalej i nie będę wiedział, dokąd zmierzam, ale będę szedł z ulgą, będę kroczył dalej aż do zupełnego wyczerpania. Potem usiądę, a może nawet położę się w miejscu, w którym poczuję, że dalej już nie mogę, i (…) zwinę się na ziemi w kłębek z poczuciem, że właśnie kładę się na bardzo konkretnej, ciepłej dłoni. I może będzie to dłoń całkiem mała, z drobnymi palcami i paznokciami, jak małe klocki do zabawy, a zmrok przyciągnie tę rękę do siebie (…) i pędzlem horyzontu pociągnie jeden z tych palców czerwoną farbą"*.
"Lucynka, Macoszka i ja" Martina Reinera to niespieszna, piękna i delikatna opowieść o rzeczach w życiu najważniejszych: poszukiwaniu własnej tożsamości oraz relacjach – tych, które nas ubogacają, nawet jeśli trwają tylko przez chwilę i tych, w których nie sposób przebić się przez chłodny mur. Nic tu nie jest obcesowe, a cała historia rozwija się przede wszystkim w codzienności, w tym wycinku życia z Lucynką i Macoszką, który otrzymał Tomasz. Reiner, jeden z najwybitniejszych czeskich prozaików, z wdziękiem, poczuciem humoru i subtelnością potwierdził, że jest na europejskiej scenie literackiej postacią ważną. Powieść zostawiła mnie ze słodko-gorzkim poczuciem wdzięczności za tak rewelacyjny kawałek literatury i smutku z powodu zakończenia, które nie przynosi pełnego ukojenia. Jednak właśnie dla tego uczucia niezaspokojenia, niewygody oraz niespodziewanego wzruszenia, które towarzyszyło mi podczas lektury, "Lucynka, Macoszka i ja" jest książką ze wszech miar godną polecenia. To literatura, w której warto się rozsmakować.
---
* Martin Reiner, "Lucynka, Macoszka i ja", przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, 2015, s. 153 e-booka.
[recenzję opublikowałam także na swoim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.