Dodany: 24.07.2015 08:26|Autor: Bibliomisiek

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Witajcie w Ciężkich Czasach
Doctorow Edgar Lawrence

1 osoba poleca ten tekst.

Daleko od Rio Bravo


Wydana w 1960 roku debiutancka powieść zmarłego trzy dni temu E.L. Doctorowa przeszła do historii literatury amerykańskiej jako pierwszy antywestern. Wpisała się tym samym w pogłębiającą się już wówczas erozję tego gatunku na polu filmowym. Od gorzkiego wydźwięku "Poszukiwaczy" Johna Forda (1956) po stawiającego pierwsze kroki Sama Peckinpaha (który dwa lata później, w 1962 r., nakręcił swój pierwszy ważny film – "Strzały o zmierzchu") i rozpoczynającą się falę spaghetti westernów (1964: wielki sukces "Za garść dolarów" Sergia Leone) – to wszystko już fermentowało, klasyczny western tracił wiarygodność.

Natomiast niespełna 30-letni wówczas pisarz w swojej gorzkiej i niewolnej od groteski powieści rozprawił się z mitem, u którego podstaw leżą takie klasyczne filmy, jak "W samo południe" i zwłaszcza "Rio Bravo". W nich obu szeryf stawia czoło grupie bandytów. Tyle że we "W samo południe" Freda Zinnemanna stróż prawa zostaje pozostawiony sam na polu walki przez społeczność, której broni, a w "Rio Bravo" Howarda Hawksa wspiera go niewielka, ale zwarta grupa ochotników, którzy tak jak on poczuwają się do obrony miasteczka przed złem. Zresztą podkreślający rolę współdziałania film Hawksa pomyślany był właśnie jako polemika z posępnym w gruncie rzeczy obrazem Zinnemanna.

U Doctorowa jest podobna jak u Hawksa grupka mieszkańców miasteczka: burmistrz-szeryf, prostytutki, barman, młodzik – zwykli, prości ludzie. Ale nawiedzające ich z nagła zło – czy raczej Zło – odznacza się siłą huraganu albo jakiejś biblijnej z ducha Zagłady. Nie ma przyczyn, nie ma wytłumaczenia, nie ma nawet imienia, bo określenie Zły Człowiek z Bodie nie wskazuje na nic – poza właśnie kompletnym złem (żadne konkretne Bodie w powieści się nie pojawia, za to niepokojąco kojarzy się ze słowem "bad" – zły). Niczym u Hitchcocka, upiorny dewastator na pierwszych stronach powieści puszcza z dymem miasteczko i zostawia na jego zgliszczach zdruzgotaną społeczność.

Zdruzgotany jest też burmistrz Blue, który nie potrafił stanąć w obronie współmieszkańców, zwłaszcza prostytutki Molly. W istocie nawet nie próbował, bo bał się jak inni, ale był do tej obrony zobowiązany jako przywódca gromady, a także jako zdrowy, w miarę silny, władający bronią mężczyzna. Blue stchórzył jednak w obliczu rozszalałej Zagłady.

Ponowna konsolidacja społeczności i odbudowa miasteczka odbywa się w atmosferze oczekiwania na kolejne przybycie Złego Człowieka z Bodie, które jawi się jako wykręcona à rebours wersja oczekiwania na przyjście Chrystusa. To moment prawdy, do którego przygotowuje się zarówno burmistrz (na podobnym oczekiwaniu na przybycie "złych" zbudowana jest dramaturgia "W samo południe"), jak i prostytutka Molly. Tyle że Molly, w napędzanej strachem desperacji i w poczuciu braku oparcia w słabym burmistrzu (już raz w krytycznym momencie zawiódł), lokuje swoje nadzieje w młodym Jimmym, a w końcu sama przejmuje męską rolę obrońcy miasteczka. Bo też jednym z głównych konfliktów w powieści Doctorowa jest rozumienie męskości – tego, na ile jej istotą są rozsądek i odpowiedzialność, a na ile zdolność do fizycznej przemocy, i gdzie przebiega granica między rozsądkiem a tchórzostwem.

Doctorow w miejsce herosów z westernu, nawet tych z "Rio Bravo" – niewolnych od słabości, postawił ludzi do bólu zwykłych. I doszedł do wniosku, że presja kolosalnego zagrożenia raczej taką społeczność zdezintegruje niż skonsoliduje jak w klasycznym hawksowskim schemacie. Akty pozornej odwagi są u niego w istocie aktami desperacji, rozpaczy. W ten sposób radykalnie urealistycznił zmitologizowany gatunek. A jeśli dodać do tego naturalistyczne obrazowanie wymieszane z tropami biblijnymi (Księga Hioba, Sodoma i Gomora) oraz literackimi ("Jądro ciemności"), otrzymujemy jeden z najoryginalniejszych westernów w dziejach literatury. I trzeba dodać, że żaden z rewizjonistycznych westernów powieściowych z lat późniejszych – a było ich niemało – akurat tej części gatunkowego uniwersum nie dotknął. Głos Doctorowa pozostał tu osobny, w pełni autonomiczny – i w wymowie zgoła nieamerykański.


[Recenzja pochodzi z mojego bloga]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1604
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: jm1986 13.02.2016 00:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydana w 1960 roku debiut... | Bibliomisiek
W paru szczegółach się z Tobą nie zgodzę.
Nie prawda, że Blue nie próbował obronić miasteczka (zwłaszcza Molly) na początku powieści - oczywiście bał się i nie mógł się zdobyć na czyn, ale ostatecznie podjął próbę, kompletnie nie udaną, ale podjął.
Jeśli chodzi o oczekiwanie na drugie przyjście Złego to Blue wierzył (miał nadzieję?), że Zły nie powróci, jeśli miasto będzie prosperować i się rozwijać; to Molly była przekonana, że Zły wróci i jedyną szansę na obronę przed nim widziała w zastosowaniu przeciw niemu przemocy, miała nadzieję, że w ten sposób obroni miasteczko któryś z mężczyzn - szeryf lub Jimmy - ona wcale nie przejęła roli obrońcy; odniosłem nawet wrażenie, że Zły ze swoją brutalnością i przemocą trochę Molly fascynował, choć jednocześnie się go bała i go nienawidziła.
A do Twoich biblijnych i literackich skojarzeń dodałbym jeszcze "Dżumę" - najazd Złego Człowieka zamiast epidemii.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: