[W recenzji odwołuję się do szczegółów fabuły]
"To mądra, pouczająca opowieść o Miśce, maturzystce, która zamierza zrezygnować ze studiów, by wyjść za mąż i poświęcić się opiece nad niewidomym Piotrem, a także o jej bracie – Alku, który niefortunnie lokuje uczucia w Majce – dziewczynie Jacka..."[1].
Taki opis widnieje na okładce jednego z wydań "Beethovena i dżinsów" Krystyny Siesickiej. Zręczny chwyt marketingowy – nie kłamstwo, ale i nie cała prawda. Przypuszczam, że ujęcie fabuły powieści w ten sposób może sprawić, iż sięgnie po nią wielu zaintrygowanych młodych ludzi. Tymczasem jest to opis bardzo upraszczający (żeby nie powiedzieć: trywialny). Wspomniane w nim wątki mają charakter drugoplanowy. Lecz czy młodych ludzi mogłaby zainteresować prawdziwa główna bohaterka tej książki – Asia Lenkiewicz, matka Misi i Alka?
Czy młodzież mogą obchodzić jej problemy – problemy kobiety, która widzi, jak dzieci wymykają się spod jej matczynej władzy i opieki, i nie umie sobie z tym poradzić? Kobiety, która chciałaby chronić syna i córkę przed błędami młodości, a w gruncie rzeczy czuje się niepotrzebna i nieważna, odsunięta na margines spraw? Kobiety, która nie potrafi sobie poradzić z traumami wyniesionymi z Powstania Warszawskiego? Kobiety pełnej kontrastów – niezależnej i spragnionej bliskości drugiego człowieka, kochającej męża i odpychającej go jednocześnie, silnej, władczej i zarazem słabej? Czy nawet jeśli ta kobieta jest fascynująca, jej postać może przyciągnąć młodzież do książki? Wydawca najwyraźniej uznał, że nie.
Asia – wycofana i bliska, oddana i zdystansowana, codzienna i (dzięki japońskiemu typowi urody) egzotyczna – jest ustawiona w centrum tej powieści, tak jak funkcjonuje w centrum rodziny Lenkiewiczów i dyktuje jej warunki. Stefan, bardziej kochający żonę niż dzieci, żyje ze świadomością, że miłość małżeńska nigdy nie będzie silniejsza od macierzyńskiej ("[córka i syn] mają twoją miłość za sam fakt swojego istnienia. Są jej pewni. Mogą ci z siebie nie dawać nic, bo i tak wiedzą, że otrzymają za to maksimum uczucia. Spójrz na mnie. Kocham ciebie, Asiu. Ale każdy mój dzień musi być tego dowodem. Inaczej straciłbym cię. Muszę zarabiać na twoją wzajemność"[2]). To on nauczył Alka i Misię kultu matki. Lenkiewiczów poznajemy w momencie, gdy ów kult powoli wygasa. Rodzeństwo chce pójść swoją drogą, mieć coś własnego, w czym rodzice (liczba mnoga pro forma – w istocie chodzi tu o matkę) nie będą mieć udziału. Asia jest rozgoryczona:
"Mamo. To słowo straciło już dla was znaczenie. To jest pusty dźwięk. Po prostu, mówicie głośno mamo do tej osoby, która prowadzi gospodarstwo. Gotuje, sprząta, daje pieniądze. Nie gosposiu, tylko mamo. Równie dobrze moglibyście mówić pani Cesiu, pani Zosiu, pani Franiu"[3].
To powieść pełna paradoksów. Na początku poznajemy niby-szczęśliwą rodzinę, żyjącą w niby-harmonii (jest w tym coś z późniejszej Jeżycjady). Bo choć Lenkiewiczów łączą szczera miłość i oddanie, ich świat rozpada się na pół. Po jednej stronie stoją rodzice z problemami małżeńskimi i rodzinnymi, rozliczeniami, wątpliwościami. Po drugiej – dzieci: dorastające, wchodzące w życie, żądne nowych wrażeń (Alek i Misia są dla siebie bardziej jak przyjaciele niż jak brat i siostra). Ten podział dobrze jest widoczny w skierowanym do męża monologu wewnętrznym Asi – jakże odważnym, jakże okrutnym i jakże prawdziwym:
"Stefan, dlaczego nie możesz tego zrozumieć, że właśnie moje wieczne wołanie ratuje naszą miłość od tej zagłady, którą jest przyzwyczajenie? Że już dawno mogłabym ugotować nasze uczucie w kolejnym garnku z zupą, wysmażyć je na patelni razem z setkami sznycli, wyrzucić ze śmieciami, schować na antresoli pośród niepotrzebnych rupieci, mogłabym je stopić razem z miłością do dzieci, zmieszać w jednolitą papkę ze wszystkimi uczuciami, które kiedykolwiek mnie ogarniały. (...) Czy to możliwe, żebyś mnie nie znał? Żebyś nie wiedział, jaka jestem? Oni mnie nie znają [!!!], ale ty? Oni mnie nie znają, wiem. (...) [Alek] Zna tylko moje odruchy, przyzwyczajenia, jest pewien mojej miłości, ale czy wie, co mnie ukształtowało taką, jaką jestem? Czy chociaż raz w życiu zastanowił się nad tym, dlaczego jestem taka a nie inna? Może kiedyś pomyśli, może kiedyś, ale z pewnością nie zrobił tego do tej pory. Jest pochłonięty odkrywaniem własnej osobowości, to jest porywające, przyznaję, jest. Mnie zna jedynie na bieżąco, nie dostrzega we mnie żadnych zmian, chociaż zmieniam się, dla niego jestem zawsze taka sama. A może nie mam racji? Ja z jego dziecinnych lat to inna osoba niż ja teraz. Wtedy byłam wróżką z bajki, teraz jestem Babą Jagą, która na siłę wrzuca do pieca Jasia i Małgosię, a przecież nigdy nie byłam wróżką, ani Babą Jagą nie jestem. Nie znali mnie i nie znają. Moje dzieci nie wiedzą, kim jestem. Powinnam pójść do nich i przedstawić się: »Moi drodzy, nazywam się Joanna Lenkiewicz, czy wam to coś mówi?«"[4].
Ale "Beethoven i dżinsy" jest przede wszystkim historią rodziny, która się znowu jednoczy dzięki sile swojej miłości. I właśnie wątki związane ściśle z sytuacją rodzinną Lenkiewiczów są najciekawsze (tu łyżka dziegciu – szkoda, że autorka czasem "przeskakuje" potencjalnie mocne sceny – na przykład szczegóły wyjazdu Misi. Wolałbym czytać o tym niż śledzić wątek madame – uciążliwej nauczycielki francuskiego. Powieści Siesickiej mogłyby być bardziej rozbudowane – ciekawe, na ile ich mała objętość to jeden z wyznaczników stylu, a na ile – efekt pisarskiego lenistwa).
To urzekająco subtelna proza. Siesicka miała talent do delikatnego, ale bardzo wyrazistego szkicowania scen, budowania klimatu. Jej postaci są niedookreślone, cieniowane (inaczej niż bohaterowie Musierowicz – stabilni, konkretni, charakterystyczni), a relacje między nimi – bardzo głębokie i złożone. Ktoś nazwał jej styl "muzealnym" – i może jest to właściwe określenie. Ja jednak w takim muzeum świetnie się odnajduję. Dla mnie w tym jest kunszt. Zerknijcie na początkowy fragment – wspaniały, niebanalny opis małżeńskiego oddania:
"Melodia złagodniała, by po chwili znowu ogarnąć salę Filharmonii gwałtownym zrywem. Stefan Lenkiewicz otworzył oczy i spojrzał w bok. Asia siedziała przy nim z głową lekko wysuniętą do przodu, z uchylonymi ustami, pogrążona w całkowitym zasłuchaniu. Dlatego lubił te koncerty, dlatego na nie chodził. Nie interesowała go muzyka ani wykonawcy, jedynie twarz Asi uwolniona od trudu codzienności, jeszcze jeden instrument na tej sali. To była twarz, która grała. Drżeniem ust, zmrużeniem oczu, leciutkimi skurczami policzków. Chwilami Lenkiewicz opuszczał głowę nieomal zawstydzony, że znowu nie oparł się pokusie i podejrzewał Asię w tej absolutnej intymnej czynności, którą było dla niej słuchanie dobrego koncertu.
Oboje, Miśka i Alek, byli podobni do Asi. Jednakże rysom, które po niej odziedziczyli, towarzyszyła twardość Stefana, twarz Asi była bowiem delikatna i łagodna. Obserwując swoje dzieci, Lenkiewicz często szukał w ich spojrzeniach, uśmiechach, gestach tego wszystkiego, co przypominało mu Asię, bo nie było w świecie istoty, którą byłby w stanie bardziej kochać niż ją.
Pałeczka dyrygenta nagle znieruchomiała. Asia nie biła brawa, przeciwnie, opuściła nisko głowę, jakby przytłoczona odgłosem uderzających o siebie dłoni. Nie umiała tak łatwo jak inni wydobyć się ze stanu wewnętrznej koncentracji i Lenkiewicz położył rękę na jej ramieniu, przypominając w ten sposób o istnieniu świata. Asia popatrzyła na niego spojrzeniem na wpół skierowanym w głąb siebie, ale już na tyle obecna, żeby powiedzieć z nikłym uśmiechem:
– Pójdziemy chyba, Stefan..."[5].
"Beethoven i dżinsy" jest pozycją interesującą także z jeszcze innego punktu widzenia. Akcja rozgrywa się w latach 60., a zatem w świecie, którego już nie ma, w świecie dla dzisiejszej młodzieży egzotycznym. Świecie, w którym młodzi ludzie używali takich słów, jak: "wdechowe", "draczny", "sensatka", "piwoszczak" (z innych ciekawych słów: "opalacz" – czyli kostium kąpielowy. Ten, który miała na sobie Asia uszyty był z sukienki). W szkole nauczyciele palili papierosy w klasach, a do nazwisk uczennic dodawało się końcówkę "-ówna". W tym świecie flaczki po warszawsku stanowiły wykwintną potrawę, w sam raz na przyjęcie gości, bohaterowie chodzili do "samu" po chleb mleczny, a do Fukiera – na paluszki z kminkiem. To są szczegóły, ale jakże dziś "smaczne", nadające kolorytu.
Pewnie wiecie, że byłem zszokowany, gdy okazało się, że Siesicka nie jest wcale tak popularną pisarką, jak mi się wydawało. Pisałem o tym tutaj:
Siesicka? Nie znam.... Szkoda jednak, żeby została zapomniana. Szczerze mówiąc, sam nie przepadam za jej powieściami dla młodzieży. Jednak uważam, że akurat "Beethoven i dżinsy" do nich nie należy – wbrew temu, co czasem piszą wydawcy na okładkach.
---
[1] Krystyna Siesicka, "Beethoven i dżinsy", wyd. Akapit Press, 2005; tekst z okładki.
[2] Taż, "Beethoven i dżinsy", Siedmioróg 1994, s. 92.
[3] Tamże, s. 86.
[4] Tamże, s. 76-7.
[5] Tamże, s. 5.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.