Dodany: 05.07.2015 23:23|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Opowieść o miłości i zazdrości


Bardzo, bardzo cenię kunszt pisarski i wiedzę psychologiczną Magdy Szabó, dlatego jej powieści, stanowiące już zbiór skończony, dawkuję sobie powolutku w sporych odstępach czasu. Pożyczonych nie wypada jednak przetrzymywać zbyt długo, więc wzięłam się za leżącą na wierzchu pożyczkowego stosika (bo małego formatu i cieniutka) „Sarenkę”. I ku mojemu zaskoczeniu nie doznałam aż takiego emocjonalnego trzęsienia ziemi, jak przy „Świniobiciu” czy „Tylko sam siebie możesz ofiarować”. Bo spowiedź Eszter nieco zmęczyła mnie i rozproszyła, choć w jej przeżyciach jest przecież ogromna porcja dramatycznego ładunku.

Ten monolog to typowy strumień świadomości; rozpoczyna się od relacji z drobnego wypadku, któremu ulega narratorka i który utrudnia jej zamierzone przedsięwzięcie (jakie, tego dowiemy się na końcu), lecz sprawia, że mimo woli dostrzega ona w otoczeniu pewien drobny szczegół, który wydobywa z zakamarków jej pamięci obrazy z przeszłości. Obrazy te pojawiają się w porządku, w jakim przychodzą na myśl Eszter, a jej niemy słuchacz zapewne dobrze zna wszystkie postacie, o których mowa; czytelnikowi jednak potrzeba sporo czasu, by się zorientować, co łączy Gizi, Juszti i Józsiego, kim jest Pipi, a kim Juli i do kogo narratorka adresuje swoje wynurzenia – zanim zaś do tego dojdzie, może mieć wrażenie chaosu. Ale gdy już ten chaos opanuje, wyłania się z niego smutna, poruszająca opowieść, której motywem przewodnim są różne odcienie miłości i zazdrości, nie tylko w aspekcie damsko-męskim.

Eszter przychodzi na świat w małżeństwie chorowitego adwokata, o swoim zawodzie mającego dość osobliwe pojęcie – mianowicie „nie podejmował się żadnej sprawy, jeśli nie był przekonany o jej słuszności, więc właściwie nic nie zarabiał”* – i córki arystokratycznego rodu, wydziedziczonej z powodu mezaliansu. Nim osiąga wiek szkolny, rodzina wpada w nędzę i gdyby nie prapradziadek, który jako fundator szkoły zagwarantował swoim potomkom zwolnienie z czesnego, dziewczynka nie mogłaby liczyć na start lepszy niż dzieci niepiśmiennych wieśniaków i niewykwalifikowanych robotników. A tak, mimo że chodzi nieomal w łachmanach i permanentnie nie dojada, może się uczyć; otrzymywana każdego roku nagroda za pilność nie zmienia jednak faktu, że Eszter jest pełna żalu z powodu swojego opłakanego położenia. Nie do ojca, który nie potrafi zarabiać, ani do matki, która nie mając żadnego konkretnego fachu – zresztą jakiż fach miała do wyboru „dobrze urodzona” kobieta tuż po pierwszej wojnie światowej? – ratuje domowy budżet udzielając tanio lekcji gry na fortepianie; nie, do wszystkich tych, którzy mają więcej, bez względu na to, czy, jak jej prawie nieznani krewni ze strony matki, wszystko odziedziczyli po przodkach, czy, jak ojciec Angéli, po prostu dobrze zarabiają. Jej niechęć, nie, to za słabe słowo, jej nienawiść obejmuje też Angélę – wystrojoną jak lalka, odprowadzaną na lekcje przez bonę i hodującą w komórce oswojoną sarenkę; dla Eszter nie ma znaczenia, że w gruncie rzeczy koleżanka jest nieszczęśliwa, zaniedbana emocjonalnie przez rodziców, których związek już od dawna stał się tylko pustym słowem, spragniona przyjaźni, a przy tym ani trochę niezarozumiała, gotowa dzielić się z biedniejszymi dziewczętami drugim śniadaniem i zapraszać je na podwieczorki.

Cóż to za ironia losu, że wielka miłość, łącząca Katalin i Dezö przez całe ich niedługie życie, nie nauczyła Eszter dobrych uczuć, a żałosna farsa odgrywana przed dziećmi przez Ilu i Domiego nie pozbawiła Angéli ufności, tak samo jak tragedia Juszti i Józsiego nie uczyniła Gizi mniej przyjazną i chłodniejszą!

A nieszczęsna sarenka będzie się naszej narratorce śniła po nocach, także wtedy, gdy dziewczęta dorosną. To Eszter, nie Angéla, zrobi w nowym ustroju karierę, ale nawet kiedy nie będzie już musiała zazdrościć dawnej koleżance żadnej rzeczy materialnej, powód do nienawiści i tak się znajdzie…

Dopiero po przegryzieniu się przez wszystkie psychologiczne meandry powieści, po opowiedzeniu jej sobie jeszcze raz od początku widzę, że trzeba autorce darować ten początkowy chaos. Wyobraźmy sobie siebie w sytuacji Eszter: prawdopodobieństwo, że będziemy umieli spójnie i metodycznie opowiedzieć komuś swoją historię, jest doprawdy niewielkie. Wielki za to jest kunszt pisarki, która do takiego wniosku potrafi czytelnika doprowadzić!


---
* Magda Szabó, „Sarenka”, przeł. Andrzej Sieroszewski, wyd. Czytelnik, 1961, s. 18.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1498
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: