Dodany: 20.06.2015 16:46|Autor: imarba

Brakujące puzzle tożsamości


Nie ma sensu zachęcać do poznania twórczości Modiano, bo to coś, co przeczytać trzeba, kiedyś, któregoś dnia; ja sięgnęłam po „Perełkę”, gdyż była czerwcową pozycją naszego DKK, inaczej pewnie bym jeszcze zwlekała i odkładała jego książki na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość.

Po lekturze, choć wcale się tego nie spodziewałam, miałam całkiem poważny zamęt w głowie, bowiem powieść dotyka spraw, które po prostu, po ludzku mnie interesują.

Jak bardzo, jak mocno, jak dogłębnie znamy swoich bliskich? W jaki sposób ta wiedza tworzy nas samych? Bo przecież jakoś tworzy? Syn strażaka nie musi być strażakiem, ale może strażaków na przykład szanować albo nienawidzić. Córka artystki baletowej czy tancerki też będzie miała OSOBISTY i szczególny stosunek do tych zawodów. A to już jakiś fragment tożsamości, może nieważny, niewielki, ale składamy się właśnie z takich fragmencików, z nic nieznaczących, nic niepokazujących puzzli. To, kim jest rodzic mimo wszystko na nas oddziałuje – pośrednio lub bezpośrednio. Również rodzic nieistniejący, bo choć go nie ma, jest BRAKIEM, a brak także na nas wpływa.

Jesteśmy istotami społecznymi, w całym swoim rozwoju uzależnionymi od innych, i nie chodzi tylko o kwestie materialne. Zostaliśmy przez kogoś lub coś zaprojektowani tak, że potrzebujemy, choć jedni oczywiście mniej, a inni bardziej, miłości i akceptacji. Tę miłość w pierwszym okresie życia powinni zapewniać rodzice – ale czy zapewniają? i czy to, co zapewniają, jest miłością? Czy zawsze?

Postrzeganie uczucia zależy od cech indywidualnych. Co jedni określą jako okrucieństwo, inni bez cienia wahania uznają za wychowanie. Co jedni nazwą miłością, inni wezmą za nadopiekuńczość.

Na dodatek są różne przyczyny posiadania dzieci, czasami to nie sprawa wyboru, wtedy dziecko staje się zakładnikiem nienawiści albo obojętności. Są różni ludzie, niektórych przez ciąg pokoleń nie nauczono kochać, i taka niezdolność do miłości, nieumiejętność jest zarazem skutkiem i przyczyną pewnych zachowań.

Niekiedy dzieci są czymś w rodzaju oznaki statusu, inni mają, to i ja. Czasami, choć upragnione, wcale się nie pojawiają; czasami są, bo są, jak wrośnięty paznokieć, rude włosy czy pieprzyk. Ich potrzeby się marginalizuje, żeby nie powiedzieć pomija, a przecież dziecko potrzebuje drugiego człowieka, by stać się człowiekiem. Musi się nauczyć choćby języka, zaś ten nie jest czymś wrodzonym, języka uczymy się właśnie od ludzi, ktoś wychowany w głuszy przez zwierzęta nie byłby w stanie posiąść tej umiejętności. Zatem stajemy się poprzez kontakt z drugim człowiekiem.

Podobno także wspomnienia w jakiś sposób zależne są od słów. Czytałam, że dzieci niesłyszące, które nie znają słów jako pojęć, nie mają pewnych wspomnień.

Thérèse, Perełka, a właściwie ta, którą nazywano „Perełką”, nie jest osobą. Przez całe swoje życie z matką stanowi dodatek do niej, jak torebka, buty czy pasek. A raczej stanowiła. O swojej rodzicielce wie niewiele, sądzi, że ta zmarła dwanaście lat wcześniej gdzieś w Maroku. Pewnego dnia w metrze spotyka kobietę w żółtym płaszczu. Zaczyna ją śledzić. Rozpoznaje w niej matkę. Odkrywa, że kobieta mieszka sama na przedmieściu, że nie jest w stanie płacić czynszu. Zastanawia się, kim jest jej matka. Czy, jak w metryce, ma na imię Susanne, czy może to hrabina O'Dauyé, a może tancerka po wypadku, upadły anioł, niewiedzący, co zrobić z dzieckiem, na które czasami przerzuca swoje marzenia o sławie?

Sama w wielkim mieszkaniu, wciąż pustym i samotnym, z niby wujkiem, który zajmował się nią we czwartki, obawiała się o swój los. Bała się, że stanie się z nią to samo, co z psem zgubionym, a może po prostu porzuconym w trakcie przechadzki po parku. Zresztą w pewnym sensie miało to miejsce. Matka wysłała ją na wakacje do Fossombronne-la-forêt, i nigdy już po nią nie wróciła.

Spotkanie, choć trudno to nazwać „spotkaniem”, skoro między bohaterkami nie pada ani jedno słowo, ma znaczenie „wspomnieniotwórcze”, skłania dziewczynę do odtwarzania tego, co wie, co pamięta – bo w gruncie rzeczy główną bohaterką książki nie jest Perełka, a pamięć.

Pamięć, strzępki rozmów, nazwiska, nie do końca zapamiętane, ale i nie całkiem zapomniane miejsca, adresy, zdarzenia.

Dziewczyna zaczyna się zastanawiać, kim jest, właśnie przez pryzmat tego, co pamięta. Kim i dlaczego... Kim byli ludzie, którzy ją otaczali? Czy wujek był bratem matki, czy może jednak jej kochankiem? Gdzie jest jedyny człowiek, który zajmował się nią z miłością przez całe dwa lata, a który potem zniknął z jej życia? Co wiedzą inni? Co wiedzieli, ale nie chcieli jej powiedzieć i kim NAPRAWDĘ jest „Ołżyśmierć”?

Upływ czasu nie ułatwia poszukiwań. Thérèse czuje się jak coś, co unosi się po powierzchni życia i dryfuje nie mając żadnego punktu zaczepienia, niczego stałego. W jej wiedzy o sobie samej wszystko jest znakiem zapytania, nawet nazwisko matki, obecne, poprzednie... Jej status, a raczej przeróżne statusy społeczne.

I gdzie w tym wszystkim było miejsce na dziecko?

Podobnie z bezimienną córeczką Very i Michela, choć właściwie nie jest ona dzieckiem, a czymś w rodzaju zwierzątka domowego, niezbyt lubianego, ale niestety obecnego w ich życiu. Małą dziewczynką, która ma obowiązek stać się natychmiast dorosła.

Tak samo bezimienni są Moreau-Badmajew i farmaceutka, ludzie ważni, a jednak obcy.

Tylko miejsca, ulice, place, najciemniejsze paryskie zakątki mają swoje „imiona”. Są jednocześnie realne i oniryczne, przyjazne i mroczne. I kawiarnia Le Néant, której nazwę można przetłumaczyć jako „otchłań”, lub „nicość”, a w której pracowała niegdyś ta matka – nie matka.

Dziewczyna żyje w resztkach wspomnień, bo tylko to ma. Nie odnajduje się tu i teraz. Jej postępowanie i decyzje są niezrozumiałe, choć nie nielogiczne.

Muszę przyznać, że to moja pierwsza książka Modiano, bo jakoś dotychczas od niego stroniłam. Spodziewałam się czegoś innego, zdecydowanie trudniejszego, jeżeli chodzi o formę i cięższego, jeżeli chodzi o treść, a tu z zaskoczeniem odkryłam piękną, prostą, poetycką formę, bardzo oszczędną i delikatną, oraz tekst lekki jak chmurka. Lekki, ale nie radosny, depresyjny w wymowie i bardzo poruszający. Taki, który będę musiała przeczytać jeszcze raz i pewnie jeszcze raz, żeby odkryć wszystko, co się w nim kryje. Nawet zakończenie nie do końca jest jednoznaczne...

Oczywiście polecam.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1703
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: