Dodany: 20.12.2014 23:28|Autor: Frider

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Marta
Orzeszkowa Eliza

Upadek


Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia, nie jest to jednak prawdą. Jej siła zależy od tego, jak duże są szanse, że się spełni. Gdy możliwości realizacji pragnień słabną, nadzieja marnieje, powoli rozwiewa się i znika. Na jej miejscu często pojawia się rozczarowanie, czasami rozpacz. Jeżeli powiązana była z najbardziej elementarnymi potrzebami człowieka lub za jej spełnieniem stały najwyższe wartości człowieczeństwa, wraz z jej uwiądem może pojawić się szaleństwo, prowadzące człowieka na spotkanie śmieci. Śmiało można więc zweryfikować zdanie wypowiedziane jako pierwsze: nadzieja nigdy nie umiera ostatnia, nawet jeżeli bierzemy pod uwagę tylko pozytywne uczucia. Bo czymże jest ona wobec miłości? To przecież miłość ostatnim pocałunkiem zamyka oczy człowieka i przywołuje uśmiech na jego wargi, nawet wtedy, gdy nadzieja dawno już odeszła w niebyt. Ta zaś odchodząc więcej zabiera niż daje. Po jej zniknięciu pozostaje mrok, wypełniony rozczarowaniem, urazą, rozpaczą, przerażeniem lub gniewem. Ten mrok czasami poprzedza śmierć duszy, a nawet ciała. Tak, nadzieja jest przereklamowana.

Tytułowa Marta to młoda kobieta, która po śmierci męża zostaje sama z czteroletnią córeczką. Postawiona w zupełnie nowej dla siebie sytuacji, wygnana do nieznanego środowiska, zmuszona jest do znalezienia sobie miejsca w obcym świecie. To bardzo trudne zadanie, bo pozbawiona środków do życia, nieposiadająca ani wykształcenia, ani specjalnych talentów kobieta musi samotnie zadbać o godną egzystencję zarówno swojego dziecka, jak i własną. Z dnia na dzień traci bogactwo, spokój, bezpieczeństwo i szczęście. Pozostaje jej nadzieja na poprawę losu i wiara we własne siły.

Gehenna Marty nie następuje nagle. Zaczyna się raczej niewinnie, od zamiany wygodnego mieszkania na ubogie poddasze. Pieniądze pozostałe ze sprzedaży dobytku szybko się jednak wyczerpują, narastające potrzeby prowadzą Martę od jednego miejsca do drugiego w poszukiwaniu pracy. Towarzyszymy jej w kolejnych rozczarowaniach, wraz z nią dziwimy się, że z pozoru łatwe do przezwyciężenia trudności stają się piaskami z koszmaru, wiążącymi stopy i niepozwalającymi na wykonanie kolejnego kroku. Nie ma pracy – nie ma pieniędzy. Nie ma pieniędzy – pojawiają się zimno, głód i cierpienie, z każdym dniem coraz bardziej dotkliwe. W szarpaninie Marty, gdzieś na uboczu, ale jednak bardzo wyraźnie, uczestniczy małe, przestraszone dziecko. Eliza Orzeszkowa pozornie nie poświęca mu dużo uwagi. Wraca do niego raczej rzadko, ale przy każdym takim epizodzie czytelnik cierpi coraz bardziej, obserwując jego fizyczną i psychiczną degradację. Ten właśnie obrazek – miłości matki, niewinności córeczki, jej ufności i powolnego gaśnięcia jest dla czytelnika bolesną raną, która nie goi się długo po zakończeniu lektury. Dziecko jest niewinne, nie rozumie świata dorosłych i dziwnych praw nim rządzących. Cierpi w milczeniu, poddając się swojemu losowi w niezrozumieniu jego bezsensu. Staje się ofiarą społecznego, milczącego wyroku, który nie pozwala jego matce na ratunek właśnie z tego absurdalnego powodu, że jest kobietą i matką.

Bezsilność, zupełna bezradność wobec niepisanych praw społecznych, silniejszych niż determinacja matki patrzącej, jak gaśnie jej córeczka. Trudno o bardziej bolesny temat i jednocześnie o lepsze jego zobrazowanie niż sposób, w jaki zrobiła to Eliza Orzeszkowa w „Marcie”.

W Polsce wieku XIX (kiedy rozgrywa się akcja) kobiety znajdowały się w specyficznej sytuacji. Chciałem początkowo napisać „godnej pożałowania”, ale jednak nie byłoby to zgodne z prawdą, określenie „specyficzna” jest zdecydowanie bardziej adekwatne. Otóż kobiety zamężne i młode dziewczęta pozostające na utrzymaniu rodziców nie mogły narzekać na nic, oprócz nadmiaru czasu i wszechobecnej nudy. Pozbawione jakichkolwiek obowiązków, spędzały czas na pełnieniu funkcji „pani domu” (jakkolwiek to określenie rozumieć), na zabawach, zakupach, plotkach ze znajomymi. Wyręczane przez służbę zarówno w opiece nad dziećmi, jak i we wszelkich pracach domowych, żyły pod kloszem, korzystając z dobrodziejstwa stałych zarobków swoich mężów. Problem pojawiał się, gdy zabrakło w domu mężczyzny. Jeżeli „pan domu” był na tyle bogaty (czy zapobiegliwy), aby na wypadek swojej śmierci zgromadzić majątek umożliwiający wdowie dostatnie życie, dla kobiety nie zmieniało się zbyt wiele oprócz tego, że brakowało w jej życiu osoby, z którą związała się węzłem małżeńskim. Jednak jeżeli po śmierci męża majątek okazał się niewystarczający do zapewnienia jej życia bez innego źródła utrzymania lub też został przejęty przez inne osoby, wówczas... kończył się dla niej znany świat. Od tej chwili musiała się zmierzyć z wyzwaniami, do których zwykle nie była w żaden sposób przygotowana. Wyrzucona poza nawias społeczeństwa, musiała pogodzić się z losem niepotrzebnego i niewygodnego pariasa.

W XIX wieku kobieta była rzeczą. Młoda, ładna i z dobrego domu mogła liczyć na adorowanie przez mężczyzn. Jeżeli jej mąż był bogatym człowiekiem, mogła liczyć na szacunek otoczenia. Jeżeli jednak splot okoliczności pozbawił ją opieki mężczyzny i jego wsparcia finansowego, stawała się niczym, niewidzialnym dla społeczeństwa duchem, zmuszonym do beznadziejnego błąkania się i ustawicznego poszukiwania trudno dostępnej pracy. „Nie wiem już, jak tam jest według praw boskich (...) ale wedle praw i obyczajów ludzkich kobieta nie jest człowiekiem, kobieta to rzecz. (...) Czy chcesz widzieć ludzi? Patrz na mężczyzn. Każdy z nich żyje na świecie sam przez się, nie potrzebuje, aby dopisywać doń jakąś cyfrę dlatego, aby przestał być zerem. Kobieta jest zerem, jeśli mężczyzna nie stanie obok niej jako cyfra dopełniająca. (…) Kobieta to kwiat, kobieta to zero, kobieta to przedmiot nie obdarzony siłą samodzielnego ruchu. Nie ma dla niej ani szczęścia, ani chleba bez mężczyzny”[1].

Ach właśnie, praca... Nie każdy jej pożąda i nie każdy potrzebuje. Współcześnie powszechnie dostępna, oferowana w nadmiarze i nieograniczonym wyborze, często pogardzana nawet przez ludzi mało zamożnych. Pracować może każdy – kobieta, mężczyzna, osoba wykształcona i zupełnie prosta, bez konkretnych umiejętności. Wystarczy chcieć i praca jest na wyciągnięcie ręki. W czasach Marty sprawa ta nie była taka jednoznaczna. Wykształcenie – prawdziwe, gruntowne wykształcenie zdobywane na uniwersytetach – było dostępne wyłącznie dla mężczyzn. Kobiety nie studiowały. Nie tylko dlatego, że uważano to za zbędne, także dlatego, że istniało społeczne tabu, określające jako rzecz niedopuszczalną, aby kobiety mogły poszerzać swoją wiedzę. Dlaczego? To pytanie jest zupełnie nieistotne w kontekście tej opowieści, po prostu społeczeństwo XIX-wieczne rządziło się prawami, które dla współczesnego czytelnika mogą być mało zrozumiałe. Kobieta nie miała więc szans na zdobycie wykształcenia poszerzającego jej możliwości i umacniającego pozycję w świecie. W zamian za to uczona była w domu sztuk służących ogólnie rozumianej elegancji: języków obcych (najczęściej francuskiego), śpiewu, gry na fortepianie czy podstaw rysunku. Wszystkie te umiejętności były jednak bardzo powierzchowne, przeznaczeniem ich było raczej zabawianie gości, niż faktyczne rozwijanie ewentualnych talentów: „wszystkiego po trochu, nie ugruntowanie i do dna... wszystkiego dla ozdoby lub drobnych wygódek życia, nic dla jego użytku...”[2]. Efekt tego mógł być tylko jeden: „nic nie uzbroiło mnie przeciw ubóstwu, nic nie nauczyło pracy”[3].

Świat zewnętrzny, poza domem, ukształtowany był przez i dla mężczyzn. To oni uważani byli za mających wrodzone talenty artystyczne, to oni mieli prawo pracować jako sprzedawcy czy projektanci. Kobieta, aby zasłużyć sobie na prawo do pracy, musiała albo wykazywać w jakimś kierunku wybitny talent, albo mieć dobrze wypracowane umiejętności. Niestety, osoby utalentowane to zawsze nieliczne jednostki, zaś aby nabyć wiedzę i umiejętności, potrzebne są studia... dostępne wyłącznie dla mężczyzn. Koło się zamyka.

„Marta” to studium stopniowego upadku. Historia młodej kobiety pozbawionej środków do życia i możliwości zdobycia ich to obraz tonięcia, z rozpaczliwymi próbami wypłynięcia na powierzchnię, schwytania chociaż na chwilę płytkich haustów powietrza. W tej książce uczuje się moc, a w zasadzie moc uczuć targa czytelnikiem w trakcie lektury. Sama narracja Orzeszkowej jest w jakiś sposób okrutna, pisarka nie pochyla się zbytnio nad nieszczęściem bohaterki, nie współczuje jej wyraźnie, raczej beznamiętnie wylicza kolejne ciężary na nią spadające. Obserwuje, nie wyrokuje, szczegółowo przedstawia czytelnikowi wydarzenia i pozostawia do jego własnej oceny. Jednocześnie jest bezlitosna dla społeczeństwa w całości. Nie waha się przed wytykaniem błędów także osobom, które w swoim mniemaniu stanowią „dobrą” część społeczności. Pokazuje ich niezdolność do uwolnienia się od konwenansów, strach przed przekraczaniem ustalonych zwyczajami granic. Piętnuje przymykanie oczu na ludzką krzywdę, wskazuje, że często nieudzielenie pomocy równa się świadomemu wyrządzeniu krzywdy.

Proza Orzeszkowej to wyjątkowe połączenie pięknego języka z trudną treścią. Pisarski kunszt autorki widać w przedstawianych kontrastach: swobodnych przejściach od ponurych, wilgotnych i ciemnych kamienic miasta do słonecznych, ciepłych ogródków podmiejskich dworków. Autorka prowadzi nas przez duszne i brudne podwórka, by na moment, wraz z błyskiem nadziei, ukazać polną drogę, wijącą się ku horyzontowi. Opisy, obrazy tła to bardzo mocna strona pisarstwa Elizy Orzeszkowej. W połączeniu ze znakomitą fabułą oraz z nabrzmiewającą emocjami narracją dostarcza czytelnikowi niepowtarzalnych doznań. Książkę czyta się jednym tchem. Zdania, gładkie i okrągłe jak rzeczne kamyki, niosą szorstką, ciężką i okrutną treść. Takie opowieści są bardzo potrzebne: nie pozwalają naszemu sercu zasnąć, ostrzą wrażliwość na ludzkie nieszczęścia i wyczulają na niesprawiedliwość.

Marta walczy, ale czy do końca? Jak już pisałem, nadzieja wcale nie umiera ostatnia.


---
[1] Eliza Orzeszkowa, „Marta”, Wydawnictwo Lubelskie, 1979, str. 167-169.
[2] Tamże, str. 107.
[3] Tamże, str. 95.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 6744
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 15
Użytkownik: koczowniczka 27.12.2014 18:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Mówi się, że nadzieja umi... | Frider
"Ach właśnie, praca. (...) Współcześnie powszechnie dostępna, oferowana w nadmiarze i nieograniczonym wyborze. Wystarczy chcieć i praca jest na wyciągnięcie ręki".
Naprawdę w Polsce praca jest oferowana w nadmiarze, dostępna dla każdego?! Dlaczego więc Twoim zdaniem tyle osób w wieku powyżej 40 lat tej pracy nie może znaleźć, dlaczego tylu młodych wyjeżdża w poszukiwaniu pracy za granicę, dlaczego wiele osób twierdzi, że zamiast zapłaty dostaje jałmużnę?
Użytkownik: Frider 28.12.2014 20:04 napisał(a):
Odpowiedź na: "Ach właśnie, praca. (...... | koczowniczka
ak, oczywiście że tak. Pracy jest absolutny dostatek, zupełnie czym innym jest zagadnienie, czy będziesz pracować w zawodzie (lub wykonywać nawet proste prace) zgodnym z Twoimi kwalifikacjami lub nawet nie uwłaczającymi czyjejś godności. Zupełnie czym innym jest pytanie : czy jest praca? A pytanie: ile ta praca jest warta? I dla kogo? Praca jest dla każdego, na wyciągnięcie ręki. I mówię tutaj o pracy jako o podstawowej funkcji, umożliwiającej przetrwanie, a nawet spokojne, godne życie. Nie oszukujmy się – ludzie w Polsce bardzo często nie szukają pracy. Ba, rozmyślnie jej unikają. Nasze państwo, jako tzw. państwo opiekuńcze i „solidarne z najuboższymi” oferuje stałe zaplecze socjalne wszystkim, którzy mają iloraz inteligencji wyższy od jednocyfrowego (jak mają niższy: tym bardziej, ale wtedy już w sposób niewystarczający, zdecydowanie niewystarczający). Pracodawcy szukają pracowników, inną sprawą jest, że często obecne studia, z zupełnie irracjonalnymi kierunkami, nie przygotowują do późniejszego rynku pracy. Młodzież wybiera sobie pięknie brzmiące kierunki, po których nie może znaleźć sobie pracy zgodnej z oczekiwaniami.
Powiem Ci, jak to jest na wsi. Osób żyjących z zasiłków (na siebie, lub na rodzinę) jest nieprawdopodobna ilość, powtarzam: nie-praw-do-po-dob-na. Jeżeli rolnik podejdzie do grupki młodych byczków pijących piwo pod sklepem i zaproponuje im przyzwoitą zapłatę za udział na przykład w w obrabianiu fasoli – zostanie wyśmiany. Młode byczki co miesiąc dostaną pieniądze ze skarbu państwa (czyli z moich i Twoich podatków).
Ludzie w Polsce ( w ogóle w większości krajów europejskich) nie mają zielonego pojęcia co to jest prawdziwa nędza i prawdziwy brak pracy. Prawdziwa nędza to egzystencja na granicy głodu i chłodu; brak pracy to niemożność podjęcia jakiejkolwiek pracy dającej stałe, albo nawet dorywcze źródło utrzymania. Tego w Polsce nie ma. Natomiast jest mnóstwo narzekania na nędzę i brak pracy. Dlaczego? Bo ludzie chcą WIĘCEJ i mają krótką pamięć lub znikomą wiedzę. W samej chęci posiadania „WIĘCEJ” nie ma nic złego, ale w Polsce doprowadzona jest ona do absurdu, ludzie chcą „WIĘCEJ” za wszelką cenę, nie dając nic od siebie. Młodzieży w Polsce nie satysfakcjonuje praca (w Polsce) na tle Europy, ale to nie oznacza, że jej nie ma.
Mam znajomego – młody jeszcze mężczyzna, świetnie wykształcony ( po studiach ekonomicznych), przez kilka lat pracował jako doradca finansowy i kontroler wielkich firm przemysłowych przed spodziewanymi „nalotami” US. Kapitalnie zarabiał, bez problemów awansował. Po kilku latach pokiełbasiło mu się w życiu – wpadł w poważne kłopoty spowodowane hazardem. Stracił pracę i nie miał żadnych szans na powrót do „branży”. Zaczął poszukiwania innej pracy. Ze względu na perfekcyjne posługiwanie się angielskim i niemieckim otrzymał propozycje pracy z kilku, zupełnie różnych firm. Wszystkim odmówił. Dlaczego? Bo nie spełniały jego oczekiwań w kwestiach: 1. finansowych. 2. możliwości rozwoju. Po kilku kolejnych latach poszukiwań(m.in. otworzył pośrednictwo pracy) zdecydował się na firmę budowlaną (początkowo jednoosobową) w Warszawie (czyli mocno spuścił z oczekiwań). Zarabia chyba nieźle, nie jestem pewny (nie zwierza mi się). Na pewno nie rozwija się zawodowo, na pewno jest to krok w tył ( a może jednak nie?) w porównaniu do wykształcenia. Jedno jest pewne – zawsze był aktywny, zawsze twierdził, że pracy jest mnóstwo. Pracuje jako tzw. robol (pomimo ilorazu inteligencji wyższego niż mój), ale jego historia oznacza jedno: chcesz pracować? Pracę na pewno znajdziesz. Nie ma tu znaczenia iloraz inteligencji (czasami nawet – paradoksalnie – im niższy tym lepiej finansowo). Praca jest. JEŻELI CHCESZ, i niekoniecznie chcesz być dyrektorem.
Ps. Co to znaczy jałmużnę? Jałmużna to datek podarowany osobie potrzebującej ( w dowolnej kwocie) przez darczyńcę, dla osoby znajdującej się w krytycznej sytuacji życiowej, na granicy śmierci z ubóstwa. Jesteś pewna, że osoby mówiące o jałmużnie wiedzą o czym mówią?
Użytkownik: Agnieszka-M4 28.12.2014 21:17 napisał(a):
Odpowiedź na: ak, oczywiście że tak. Pr... | Frider
Niechętnie, ale zgodzę się z tobą... Niechętnie - bo częściowo jestem zwolenniczką państwa opiekuńczego, a poza tym zdaję sobie sprawę, że pewnie każdy przypadek trzeba by rozpatrywać osobno. Mieszkam w regionie, gdzie bezrobocie jest bardzo wysokie i mam okazję obserwować sytuacje przeróżne. Między innymi przypadki, o których piszesz. Przed świętami próbowałam uzgodnić przyszłoroczny termin prac z firmą budowlaną, a ich szef powiedział mi, że ma problem z robotnikami, bo non stop musi zwalniać kogoś za picie w pracy albo przychodzenie do pracy po pijaku. Z drugiej strony znam też przypadki osób, które na prawdę chcą podjąć jakąkolwiek pracę i mają spore trudności (np. kobiety, które niestety w budowlance nie mają szans, ale co lepsze - w jednym z dyskontów spożywczych odmówiono im pracy, bo mają ZA WYSOKIE wykształcenie...).
Użytkownik: misiak297 27.12.2014 18:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Mówi się, że nadzieja umi... | Frider
Wiedziałem, że ta świetna recenzja trafi do polecanych jak tylko przeczytałem ją w poczekalni!

A wszystkich zachęcam do sięgnięcia po "Martę". Ta książka może zmienić Wasze spojrzenie na Orzeszkową.
Użytkownik: Frider 28.12.2014 21:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiedziałem, że ta świetna... | misiak297
Witaj Misiaku. Dziękuje Ci bardzo, chociaż recenzja była pisana "na kolanie", ze łzami w oczach, pod wrażeniem chwili. "Marta" nie powinna zmienić spojrzenia na Orzeszkową. Wydaje mi się, że to wciąż ta sama pani Eliza, może nieco twardsza (a może właśnie jednak delikatniejsza?), ale wciąż przenikliwie patrząca nam w oczy, licząca zło i dobro na Szalach Równowagi.
Użytkownik: lukin 30.12.2014 21:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Mówi się, że nadzieja umi... | Frider
"Marta" jest powieścią tendencyjną, czyli gatunkiem, który za zadanie miał przeforsowanie jakichś racji, w tym wypadku chodzi o potrzebę emancypacji kobiet, poprzez uwolnienie rynku pracy dla nich. Fabuła i akcja powieści tendencyjnych jest spreparowana (wymyślona), by móc pokazać właśnie ową konieczność przeprowadzenia zmian.
Powieść dotyka problemu kobiet, których mężowie zginęli w powstaniu, a które zazwyczaj były przygarniane przez rodziny; jak choćby Justyna Orzelska z ojcem wariatem po śmierci matki przygarnięta przez Korczyńskich (to z powieści "Nad Niemnem"). Orzeszkowa, co jest zabiegiem literackim, pozbawiła Martę Ślicką rodziny, przyjaciół, bo tylko w ten sposób można było pokazać konieczność przeprowadzenia reform.
Mam spore zarzuty do tej recenzji, choćby za truizm o powszechności pracy - i piszesz to w czasie, gdy jest więcej bezrobotnych niż ofert pracy; a po rozpadzie Unii Europejskiej (o którym mówi się od kilku lat) będzie ich jeszcze więcej, bo emigranci zarobkowi wrócą. Ponadto spore błędy interpunkcyjne i powtórzenia rzeczywiście przemawiają za tym, że, jak gdzieś tu w komentarzach napisałeś, pisane to było na kolanie i pod wpływem uczuć.
Użytkownik: Frider 30.12.2014 22:42 napisał(a):
Odpowiedź na: "Marta" jest powieścią te... | lukin
Gdy czytam książki nie ma dla mnie znaczenia do jakiego gatunku należą i jak ktoś je zaszufladkował, w ogóle się nad tym nie zastanawiam. Istotne jest dla mnie własne odczucie, prosty fakt czy książka mi się podobała, czy nie. Sądzę, że różni autorzy pisali swoje dzieła także nie mając zamiaru stworzyć jakiegoś konkretnego gatunku, rodzaju, czy jak kto tylko nazwiemy. To chyba jednak później literaturoznawcy klasyfikują książkę do określonej grupy. Podobnie jak ja nie masz pojęcia co przyświecało Elizie Orzeszkowej przy tworzeniu „Marty”, choć oczywiście możesz mieć rację w swoich tezach. O powszechności pracy w Polsce mam zupełnie inne zdanie niż Twoje (ilość bezrobotnych niekoniecznie świadczy o faktycznym braku pracy, często jest wynikiem braku chęci podjęcia pracy przez tychże, z różnych względów), ale ten portal to raczej nie jest miejsce do tego typu dyskusji, prawda? W każdym razie ja nie po to tutaj zaglądam. Natomiast jakość recenzji jest, jaka jest. Jestem całkowitym amatorem, jeżeli chodzi o pisanie i nie widzę w tym nic złego. Piszę jak potrafię, staram się dać coś od siebie Biblionetce, na miarę moich możliwości – skromnych zresztą, jak zauważyłeś. Nie robię tego przecież dla siebie. Oczywiście, takie komentarze jak Twój są po prostu zniechęcające, przyznaję. Z drugiej strony cieszy mnie Twoja krytyczna wypowiedź, bo świadczy jednak o zwróceniu uwagi na nieszczęsny tekst mój powyższy. Nie czytaj go jednak więcej, bo widzę, że Cię denerwuje ;).
Pozdrawiam.
Użytkownik: lukin 30.12.2014 23:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdy czytam książki nie ma... | Frider
Absolutnie nie mogę się zgodzić z tym co piszesz. Autor zawsze wie, o czym pisze, jak i dla kogo. A powieści tendencyjne są kojarzone głównie z Orzeszkową, bo napisała ich kilka. To nie była paniusia, której wydawało się, że ma natchnienie i będzie tworzyć, lecz najważniejsza polska pisarka XIX w., świadoma sytuacji politycznej i ekonomicznej kraju. Pisarz najpierw ma temat, a potem wybiera sposób jego realizacji. Odnośnie rynku pracy, nie jest to wyłącznie moje zdanie, ale zamilczę, bo tak wolisz (no, bywa, że trzeba). Tekst mnie nie denerwuje, tylko jest zbyt emocjonalny, a recenzjom to nie służy. Pozdrowienia.
Użytkownik: Agnieszka-M4 31.12.2014 14:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Absolutnie nie mogę się z... | lukin
Wiem, że był już wcześniej wątek z dyskusją o tym, czy teksty pojawiające się na BiblioNetce rzeczywiście są recenzjami w ścisłym znaczeniu tego słowa, ale... Prawdę mówiąc, wolę przeczytać taki tekst, który może i nie jest recenzją sensu stricto, ale poprzez który ktoś próbuje mi przekazać swoje emocje związane z przeczytaną książką. Chyba jest to dla mnie nawet ważniejsze niż... liczba stron, programowość utworu, gatunek, nawiązania literackie, itp., itd.
Udanego Sylwestra życzę! :)
Użytkownik: misiak297 31.12.2014 14:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiem, że był już wcześnie... | Agnieszka-M4
Otóż to!
Użytkownik: lukin 31.12.2014 16:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiem, że był już wcześnie... | Agnieszka-M4
Nie pisałem w żadnym komentarzu o liczbie stron ani innych technicznych parametrach książek, a tym bardziej o ich wpływie na odbiór. Odniosłem się do recenzji na temat utworu, bo nie zgadzam się z tezami sugerowanymi przez jej autora. Jeżeli chodzi o emocjonalność - wolę krytyczny odbiór utworów, bo to pozwala mi pozostać sobą, i nie nabierać się na schematyczność, tendencyjność i niedoróbki literackie (a rynek wydawniczy, dawniejszy i dzisiejszy jest ich pełen).
Pozdrowienia.
Użytkownik: Agnieszka-M4 31.12.2014 17:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pisałem w żadnym kome... | lukin
Nie, oczywiście, nie pisałeś o liczbie stron. Chodziło mi po prostu o podkreślenie właśnie tej drugiej kwestii, o której wspominasz - ty wolisz odbiór krytyczny, zwracasz uwagę na kwestie "fachowe". I chwała ci za to! Bo np. ja na tego typu tematy nie zawsze potrafiłabym wypowiedzieć się kompetentnie. Jak już pisałam wcześniej, dla mnie ważna jest właśnie sprawa emocji, jakie dany utwór wzbudza u czytelników. Weź pod uwagę to, że duża część użytkowników Biblionetki nie ma wykształcenia polonistycznego czy dziennikarskiego (przynajmniej tak przypuszczam) i właśnie dlatego będą oni zwracać uwagę na zupełnie inne elementy niż ktoś, kto ma za sobą właśnie takie "zaplecze" naukowe. A ponieważ nasza dyskusja toczy się z użyciem i z twojej, i z mojej strony argumentu "ja wolę to - ty wolisz coś innego", myślę, że jak zwykle prawda/racja leży pośrodku. Potrzebni są na pewno tacy użytkownicy, którzy będą krytycznym okiem patrzeć i na książki, i na teksty zamieszczane na ich temat, ale potrzebni są też tacy, którzy będą przekazywali swoje refleksje, przemyślenia, wrażenia, odczucia, itd.
Użytkownik: misiak297 31.12.2014 17:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pisałem w żadnym kome... | lukin
Wiesz, Łukasz, rozumiem, co masz na myśli. Natomiast tu jest miejsce zarówno na recenzje "krytyczne" i pisane na zimno, jak i takie pisane emocjonalnie. Taki odbiór też jest cenny. Nierzadko lepiej potrafi zachęcić do lektury niż krytyczna analiza. Pozdrawiam:)
Użytkownik: Marylek 31.12.2014 18:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pisałem w żadnym kome... | lukin
Dział nazywa się recenzje / opinie. Jest tu miejsce i na pierwsze, i na drugie. Opinia zaś nie musi spełniać wszystkich warunków recenzji i z definicji ma prawo być emocjonalna. Przyjmijmy może, że tekst Fridera jest opinią.

Szczęśliwego Nowego Roku!
Użytkownik: Suara 09.01.2015 16:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiem, że był już wcześnie... | Agnieszka-M4
Zgadzam się w 100%. Taka recenzja nawet jeżeli nie jest recenzją w "naukowym" znaczeniu dla mnie jest zdecydowanie więcej warta.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: