Dodany: 22.09.2014 23:25|Autor: maggie.p

Barcelona, mafia i... miłość


Wszystkie marzymy o ciekawym życiu, o pracy, do której nie musimy iść z niechęcią, o przygodzie, o rycerzu na białym koniu, o miłości – takiej na całe życie. Nie lubimy przecież, gdy jest nudno; gdy nic się interesującego nie dzieje; gdy dzień za dniem mija, a jutro już nie będziemy pamiętać, co zdarzyło się wczoraj.

Takie właśnie nieciekawe życie miała główna bohaterka powieści Karoliny Pastuszak "Ups… No to wpadłam !", Marisa Alarcon Martinez, pracująca w tygodniku "La Gente" młoda dziennikarka tuż po stażu, skazana w redakcji na pisanie horoskopów, drobnych plotek i prognozy pogody. Ale, jak to w bajkach i w życiu bywa, pewnego dnia dostała swoją szansę. Redaktor naczelna zleciła jej bowiem pierwsze poważniejsze zadanie – relację z imprezy dobroczynnej w Montjuic. Dziewczyna nawet nie przypuszczała, że wydarzenie to zmieni jej dotychczasowe życie.

Na balu dziennikarka jest naocznym świadkiem morderstwa. W końcu nic w tym dziwnego, bo gospodarzem imprezy jest Ramiro Carrera Rios, jeden z szefów barcelońskiej mafii, a w takim otoczeniu morderstwa zdarzają się dość często. Mafia nie lubi świadków, a nawet więcej – pozbywa się ich w sposób ostateczny. Na szczęście Marisa znajduje sprzymierzeńca. A jest nim "marnotrawny syn" mafiosa, Agustin. Czy młodym uda się uciec? Czy Agustinowi można zaufać? Zapraszam do lektury…

Biorąc tę książkę do ręki, nie bardzo wiedziałam, czego się po niej spodziewać. Nie znałam autorki, jej stylu ani wcześniejszej twórczości. Opis na okładce (Prozami, 2013) sugerował zwariowaną i mało realistyczną powieść sensacyjną z wątkiem romantycznym w tle. Powiem szczerze, że tego typu utwory nie należą do moich ulubionych. Owszem, lubię sensację, ale raczej tę z wątkiem politycznym lub wojenno-wojskowym w tle, której przedstawicielami są Tom Clancy, Robert Ludlum, Ken Follet, Frederick Forsyth, Jack Higgins. "Ups... No to wpadłam!" na pewno do tego typu nie należy, sięgnęłam po nią głównie dlatego, że została napisana przez nieznaną mi młodą polską pisarkę, a nasza literatura współczesna staje mi się coraz bliższa i uważam, że każdemu jej przedstawicielowi trzeba dać szansę.

Karolina Pastuszak, absolwentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, po ukończeniu studiów pracowała przez parę lat w różnych redakcjach. Jest marzycielką, optymistką, perfekcjonistką. Szczęśliwą mężatką, mającą grono wypróbowanych przyjaciół oraz cudownego, czekoladowego labradorka (już samo to wystarczyłoby, żebym chciała poznać twórczość pani Karoliny, bo też kocham psy). Uwielbia podróżować i pisać. "Ups… No to wpadłam!" nie jest jej debiutem literackim – wcześniej wydała "Meksykańską miłość".

Zaopatrzona w taką wiedzę na temat autorki, zabrałam się za czytanie jej powieści. I… wcale tego nie żałuję.

To wielowątkowa romantyczna komedia sensacyjna z fabułą osadzoną w zagranicznych realiach. Są tu rozgrywki mafijne, strzelaniny, pościgi samochodowe, ucieczki samolotowe, ukrywanie się w zakonspirowanych mieszkaniach. Bohaterowie podróżują (choć nie są to podróże krajoznawcze), zmieniają miejsca pobytu, a my dzięki temu poznajemy oprócz Barcelony, gdzie wszystko się rozpoczyna, także Rzym i Londyn. I choć opisy tych miast nie zapierają tchu w piersiach, zostały przedstawione na tyle poprawnie, że możemy stać się jeśli nie uczestnikami zdarzeń, to ich obserwatorami na pewno.

Dodatkiem do tej całej przepychanki mafijnej jest to co my, kobiety, lubimy najbardziej – miłość, a w zasadzie jej początki, jej narodziny. Uważam, że wątek romantyczny jest najmocniejszy i najlepiej przedstawiony. Co prawda od początku możemy spodziewać się, że zakończy się happy endem, ale mimo wszystko z dużym zainteresowaniem czytamy o rodzącym się między głównymi bohaterami uczuciu. Zauważamy, że od początku między Marisą i Agustinem „zaiskrzyło”, ale ich historia miłosna nie należy do stereotypowych czy banalnych. Choćby z tej racji, że rozgrywa się w niecodziennych okolicznościach, w atmosferze przerażenia i zagrożenia, że ta dwójka jest na siebie niejako skazana. Wątek miłosny poprowadzony jest bardzo ciekawie i trochę inaczej niż w innych tego typu powieściach. Na pewno same postacie bohaterów mają na to duży wpływ. Dwie bardzo interesujące charakterologicznie i jakże różniące się od siebie osoby – ona naiwna, łatwowierna, momentami wręcz infantylna, ale także pyskata i wygadana, doskonale wiedząca, czego chce; on – tajemniczy, czasami wredny, nieco szorstki, inteligentny, a do tego zabójczo przystojny i bardzo seksowny. Chwilami pewne ich zachowania mogą drażnić i irytować, ale na pewno nie są postaciami płaskimi, jednowymiarowymi. To prawdziwi ludzie, popełniają błędy, mają swoje słabości, odwaga zmaga się u nich ze strachem, kochają, nienawidzą, pragną, walczą ze sobą, zwyciężają i przegrywają. O ile duże brawa należą się autorce za stworzenie głównych bohaterów, o tyle już za inne postaci nie można jej pochwalić. Pojawiają się i znikają – nie zapadając w pamięć i nie powodując żadnych emocji. Jest tak, jakby ich nie było – mają do wypełnienia określone zadanie, ale niczego więcej o nich się nie dowiadujemy. Szkoda, bo tego powieści zdecydowanie brakuje. Sama wiedza, że dana postać jest czarna lub biała, w zależności od tego, po której stronie barykady się pojawi, nie jest dla mnie wystarczająca. A niestety bohaterowie epizodyczni są nijacy, płascy, niewyróżniający się niczym z tłumu – natychmiast o nich zapominamy i zupełnie nam ich nie brakuje.

Zastanawiam się, czy powodem tego nie jest przypadkiem sposób opowiadania, jaki autorka wybrała. Narracja pierwszoosobowa z punku widzenia Marisy siłą rzeczy zawęża w pewien sposób możliwości przekazywania wiedzy o tych bohaterach. Ona o nich nic nie wie, więc jak może nam cokolwiek opowiedzieć? Dobrze by było, gdyby czasem do akcji wkroczył narrator – obserwator, który przybliżyłby troszkę nam, czytelnikom, chociaż parę postaci epizodycznych. Na pewno powieść zyskałaby na tym sporo.

Mimo mankamentów "Ups... No to wpadłam!" czyta się bardzo dobrze. Autorka pisze językiem prostym, poprawnym, trafiającym do każdego. Nie znajdziemy tu zbędnych opisów czy niepotrzebnych nikomu ozdobników. Opowieść nie jest natomiast pozbawiona humoru, co uważam za dużą zaletę, a także – jak na powieść sensacyjną przystało – dreszczyku i niewielkiej dawki adrenaliny. I choć fabuła jest dość przewidywalna, a zakończenie w zasadzie niczym nie zaskakuje, to zupełnie przyjemna lektura na jeden z zaczynających się jesiennych wieczorów.


[Recenzja publikowana również na moim blogu i portalach Lubimy Czytać, Na kanapie, Granice]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 824
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: