Dodany: 16.09.2014 13:53|Autor: ola069

Reżyser i szeptucha


Artysta ma dar. Potrafi nie tylko przekształcić swoje subiektywne emocje w dzieło (fotografię, obraz, utwór muzyczny czy sztukę teatralną), które porusza, skłania do przemyśleń, oburza bądź zachwyca odbiorców. Dzięki wrażliwości artysta dostrzega znaki i gesty, na które zwykły człowiek nie zwraca uwagi. Na spotkaną przypadkowo osobę patrzy inaczej. Spogląda w oczy, wnika w duszę i przenika najgłębiej skrywane tajemnice. Co takiego spostrzegł Igor, znany warszawski reżyser teatralny, w napotkanej na polnej drodze wiejskiej babinie? Co sprawiło, że uczynił z niej od razu potencjalną bohaterkę swojej nowej sztuki?

Spotkanie Igora i Sońki było przypadkowe, lecz znaczące. Oczywiście jeżeli założymy, że życiem rządzi przypadek. Być może ich spotkanie było zapisane już w gwiazdach, los zadecydował, że oboje są sobie nawzajem potrzebni…

Zepsuty samochód w szczerym polu i frustrujący brak zasięgu w komórce. Cóż ma zrobić zdenerwowany mężczyzna, jeśli nie przyjąć gościnę starowinki, która mieszka w pobliskiej wioseczce?

Dziwne jest jednak to spotkanie.
Może przypadkowe, może nie.
Być może ona go sobie po prostu „wyszeptała”…

Zatrzymują się zatem na polnej drodze: miastowy chłopiec i wiejska staruszka. Mijają się z obojętnością, oboje są przecież przybyszami z obcych światów. Tknięci intuicją przyglądają się jednak sobie uważniej, zaglądają w oczy. Ona dla niego staje się interesującym obiektem artystycznym. On dla niej - Aniołem Śmierci, który przybył, by zdjąć ciężar z jej chorej i udręczonej duszy.

Kobieta zaprasza Igora do siebie, częstuje mlekiem i swoją historią.

Igor słucha, ale niebezinteresownie. Sońka snuje opowieść, a on rozkłada już dekoracje na scenie, opracowuje oświetlenie i dobiera aktorów do nowej sztuki. Cóż to?… pojawiają się kot i pies, więc dobrze… do pierwszego aktu dodamy nieco mitologii i realizmu magicznego (będą idealnie pasować do wiejskiej chaty szeptuchy). Kot, jak to kot, przeżył już swoje dziewięć żywotów; pies, jak z psami bywa - zostanie bohaterem… Igor wkroczył do chaty (ale nie jako gość w skromne progi, lecz jak reżyser na scenę), pije mleko prosto od krowy (nie z kubka przecież, tylko z emaliowanego rekwizytu, koniecznie z czarnym odpryskiem…). Sońka snuje opowieść, a Igor przetwarza ją w spektakl. Przekuwa w sukces.

Sońka opowiada historię swego życia, ale opowieść uparcie kręci się wokół dat 1941-42. Tak, to tylko jeden rok. Tylko tyle trwało jej prawdziwe życie. A reszta to już tylko pokuta…

Kobieta rozwija opowieść i wyłaniają się z niej dzieje zakazanej miłości. Historia Sońki sprzęgła się z dramatycznym epizodem; miłość wydarzyła się podczas wojny i z powodu wojny, splata się z nią nierozerwalnie. Te dwa elementy stanowią kanwę opowieści, a zarazem spowiedzi. Wojna to nawałnica i pożoga, na którą Sońka ani mieszkańcy jej wsi nie mieli wpływu… Przetoczyła się, zbierając swoje żniwo, gdyż tak się zdarza… W ten sam sposób przytrafiła się wiejskiej, prostej dziewczynie miłość. Zupełnie niechciana i zupełnie nieodpowiednia. Cóż poradzić, tak też się zdarza…

Sońce nigdy nie było lekko, życie jej nie rozpieszczało. Kiedy wojna przestała być jedynie niewyraźnym widmem i wkroczyła do wioski, wydała się jej niewiele gorsza od normalnego życia. Zakochała się esesmanie, w jasnowłosym i wrażliwym Joachimie - na przekór swym braciom, z którymi nie miała kontaktu, prymitywnym współmieszkańcom, a zwłaszcza na przekór zwyrodniałemu ojcu…

Łatwo przewidzieć, z jaką nienawiścią przyjęto we wsi plotki o jej związku.

Mieszkańcy jej jednak nie ukamienowali, nie zgolili włosów na znak hańby.
Kula, która była jej przeznaczona - chybiła.
Przeżyła - i to stało się dla niej największą karą…

Sońka opowiada. Igor zmienia światła i rozstawia rekwizyty. Dobrze wie, jak dobrać aktorów, jak ustawić światło, wydobyć emocje, by wywołać szloch na widowni… Bierze z historii co potrzebne do spektaklu. Analizuje i przetwarza. Czy to nadal jedynie historia obcej kobiety? Nie na darmo Sońka jest wiejską wiedźmą, szeptuchą. Igorowi przyjdzie zapłacić za wysłuchanie tej opowieści…

…A kobieta opowiada. Ufnie składa w jego ręce swe życie wraz ze strzępem sukienki, na której widnieją plamy pochodzące z ran Joachima… Daruje mu swoją historię jak spadek. Wszak po jej śmierci, po sukcesie spektaklu – Igor w całości przejmie do niej prawa autorskie. Ale zażąda czegoś w zamian…

W pewnym momencie coś się zmienia, w Igorze coś pęka. Być może historia bardziej go poruszyła, niż sądził. Nie zwiedzie czytelnika jego ironia ani hałaśliwy cynizm. Odezwało się sumienie, wypłynęła historia własnych korzeni. Świat, którego się zaparł wrócił, ze zdwojoną siłą ujawniły się zapomniane kompleksy…

„Sońka” jest powieścią wspomnieniową, więc siłą rzeczy autor wykorzystuje retrospekcję. Relacja jest jednak szczególna, niechronologiczna, poszarpana. Wiele razy powraca do pewnych momentów, bohaterka cofa się w czasie, zaczyna opowiadać od tego samego miejsca. Niekonsekwencje chronologiczne oddają nie tylko charakter monologu starszej osoby, ale też spowalniają akcję, akcentują sceny, wprowadzają w stan oczekiwania. Kiedy emocje sięgną zenitu, kiedy liryczna opowieść kobiety chwyci za gardło, czytelnik zderzy się z cynicznym komentarzem autora. Reminiscencje teatralne wytrącają z równowagi (mają wyprowadzać). Każą zastanawiać się, czy to oryginalna opowieść Sońki, czy już artystyczny przekaz. Oczywiście poddając się tej mieszance wybuchowej najczystszego liryzmu i butnej ironii, dochodzi się do wniosku, że to naprawdę nie jest istotne… Historia, która przydarzyła się młodziutkiej Białorusince, pozostanie przerażająca, nawet gdy odrze się ją z liryzmu, pięknych, okrągłych słów i zwiewnych zdań. Tym bardziej porażająca, że zdarzyła się naprawdę…

Karpowicz oparł swoją powieść na faktach, opowiedział je jednak po swojemu. Ewidentnie nawiązuje do najważniejszego polskiego dramatu XX wieku, do „Wesela” Wyspiańskiego. „Sońka” w pewnym sensie jest tego dramatu parodią, czytelnik z pewnością wychwyci analogie. Same źródła powstania „Wesela” i jego wystawienie miały posmak skandalu i sensacji towarzyskiej. Dramat odczytuje się (w dużym skrócie) jako artystyczne oskarżenie polskiego społeczeństwa o bierny patriotyzm i niezdolność do czynu. Obrazowo (nomen omen) i wyśmienicie tę wadę narodową przedstawił Malczewski na płótnie „Melancholia”. W zasadzie Karpowicz postąpił podobnie. Zbudował swoje dzieło na tkance prawdziwych wydarzeń, które musiały w okolicach rodzinnej miejscowości autora budzić od lat spore kontrowersje.

Pisarz nawiązuje do „Wesela” scenami teatralnymi. Dialogi między aktorami oczywiście nie są równie ważkie, jak w sztuce Wyspiańskiego, ale stanowią ich karykaturalne echo. Nie wydaje mi się oczywiście, by Karpowicz porywał się na stawianie diagnozy całemu naszemu narodowi. Przedstawił tylko wojenny epizod - ale jest on znamienny i skupia jak w soczewce losy narodu polskiego, białoruskiego, niemieckiego i żydowskiego. Autor znane z literatury motywy wojenne przenicował, pokazał inaczej, od niezbyt pięknej podszewki. Obraz Polaków, którzy pod płaszczykiem wojny załatwiają swoje osobiste porachunki, nie jest chwalebny, ale nie stanowi ogólnej syntezy. To raczej zwrócenie uwagi – wojna ma wiele obliczy, takie rzeczy też się zdarzały! Nie każdy Polak w czasach próby okazywał się szlachetny…


[Recenzja opublikowana na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1560
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: