Dodany: 08.09.2014 21:01|Autor: maggie.p

Książka: Kodeks Konstantyna
Maier Paul Luther

1 osoba poleca ten tekst.

Czy kodeks Konstantyna istnieje naprawdę?


Wiele osób na pewno spotkało się z określeniem „kanon Biblii” czy też „kanon Pisma Świętego”. To nic innego, jak zbiór wchodzących w skład Biblii ksiąg uznanych za autentyczne i natchnione, czyli pochodzące od Boga. A co by się stało, gdyby okazało się, że kanon biblijny nie jest kompletny? Że są jeszcze księgi pisane przez Ewangelistów lub też listy św. Pawła nadal nieodkryte? Czy miałoby to jakiś wpływ na wiarę chrześcijańską? Zapewne tak…

Tym problemem zajął się Paul L. Maier w swoim thrillerze naukowym „Kodeks Konstantyna”, kontynuacji powieści „Ślad życia, ślad śmierci”, którą niedawno przeczytałam i oceniłam bardzo wysoko. Zrobiła na mnie kolosalne wrażenie, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, sięgnęłam po drugi tom serii „Corpus delicti”. Czy „Kodeks Konstantyna” spełnił moje oczekiwania? I tak, i nie…

Pamiętacie Jonathana Webera, profesora studiów bliskowschodnich na Uniwersytecie Harvarda, autora „Jezusa z Nazaretu”, i jego piękną żonę Shannon? Znowu ich spotykamy i uczestniczymy w ich wyprawach archeologicznych. Tym razem to Shannon prowadzi wykopaliska, w Pelli, na wschodnim brzegu Jordanu – licząc na przełomowe odkrycia związane z wczesnochrześcijańskimi dziejami Kościoła. Niestety ziemia nie skrywa w tym miejscu żadnych skarbów, więc Shannon w przededniu wyjazdu postanawia odwiedzić pobliską grecką cerkiew prawosławną. Być może biblioteka tej świątyni zachwyci ją jakimś starym manuskryptem. I tym razem intuicja jej nie zawodzi – w przechowywanej w bibliotece „Historii kościelnej” Euzebiusza z Cezarei znajduje parę zbrązowiałych arkuszy pergaminu użytych w charakterze zakładki. Pismo jest tak wyblakłe, że nie daje się go odczytać gołym okiem, ale od czego sprzęt, którym dysponuje jej mąż na uniwersytecie. Po zbadaniu w Stanach okazuje się, że… no właśnie, co to za manuskrypt? Odpowiedź znajdziecie w powieści Paula L. Maiera, a ja tylko dodam, że dalszy ciąg przygód państwa Weberów rozegra się na pięknej ziemi greckiej i w Turcji. To w tamte rejony zaprowadzi ich chęć kontynuacji badań nad znalezionymi fragmentami księgi, badań, które zakończą się wielkim odkryciem, mogącym znowu mocno wpłynąć na postrzeganie wiary chrześcijańskiej.

Niestety już na początku drogi Jonowi i Shannon towarzyszy pech, który może wręcz uniemożliwić zaplanowane podróże. Okazuje się, że do tłumaczenia dzieła Webera „Jezus z Nazaretu” na język arabski wkradł się błąd. Błąd, który może go kosztować życie. Czy Jonowi uda się wyjść cało z opresji? Zapraszam do lektury…

Podobnie jak w powieści „Ślad życia, ślad śmierci”, również w „Kodeksie Konstantyna” urzeka wszechobecny realizm. Pisarz co prawda wyjaśnia, że cała historia jest fikcją literacką (choć niewykluczone, że w przyszłości może się zdarzyć), ale jednocześnie tak mocno osadza ją w realiach historyczno-geograficznych, że chwilami mamy wrażenie, iż wszystko dzieje się naprawdę i tylko dni dzielą nas od ogłoszenia sensacyjnej dla świata chrześcijańskiego wiadomości. A Paul L. Maier zna historię – jest bowiem absolwentem Harvardu z tytułem doktora uzyskanym w 1957 roku oraz wieloletnim profesorem i wykładowcą historii starożytnej w Western Michigan University. Ma na swoim koncie ponad 200 artykułów naukowych i 11 książek beletrystycznych, z których w Polsce oprócz wyżej wspomnianych wydano „Poncjusza Piłata”, „Rzym w płomieniach” oraz „Coś więcej niż ślad” (2013), trzecią część opisywanej serii.

Autor zadbał w powieści o najdrobniejsze szczegóły, zarówno historyczne, jak i geograficzne. Co prawda zmienił pewne dane dotyczące autentycznych, żyjących współcześnie osób, np. arcybiskupem Konstantynopola uczynił Bartłomieja II, podczas gdy honorowym przywódcą duchowieństwa prawosławnego nadal jest Bartłomiej I, ale dla większości czytelników jego książek to mało ważne szczegóły. Podobnie rzecz się ma z III Soborem Watykańskim, który do tej pory jeszcze się nie odbył. Przypuszczam, że celem tych drobnych nieścisłości w najnowszej historii jest „odrealnienie” powieści i uzmysłowienie czytelnikowi, że jednak ma do czynienia z fikcją literacką, a nie z literaturą faktu.

O ile z prawdą historyczną Maier się nieco minął, o tyle realiami geograficznymi wręcz zachwyca. Przenosi nas najpierw na terytorium Grecji kontynentalnej, gdzie w towarzystwie Jona i Shannon odwiedzamy Ateny, Meteory, Olimp oraz Świętą Górę, a potem Stambuł. Iluż ciekawych rzeczy dowiadujemy się na temat zabytków tego pięknego, historycznego miasta. W drodze z lotniska oglądamy Topkapi – pałac, który był przez ponad 380 lat rezydencją sułtanów tureckich, Błękitny Meczet z jego sześcioma minaretami oraz Hagia Sophia – najwspanialszy obiekt architektury pierwszego tysiąclecia, najwyższą rangą świątynię Cesarstwa Bizantyjskiego. Jon sprawdza się jako przewodnik opowiadający o tych wszystkich cudach – myśli oczywiście, że jego jedyną słuchaczką jest Shannon, ale ja również chłonęłam te wszystkie opowieści i zachwycałam się panoramą miasta z kopułami meczetów widoczną z okna hotelowego.

Wcześniej jeszcze, w Grecji, również mamy możliwość poznać wiele zabytków ateńskich, drżymy ze strachu w drodze do monastyru w Meteorach i podziwiamy piękną Riwierę Olimpijską. Muszę przyznać, że fragmenty powieści opisujące wszystkie owe wspaniałości urzekły mnie chyba najbardziej, szczególnie że te okolice nie są mi obce i mogłam sobie przypomnieć piękne, spędzone tam w przeszłości chwile.

Bardzo dokładnie i rzetelnie pisarz przedstawia cały cykl badań nad znalezionymi manuskryptami; badań, które mają na celu potwierdzenie ponad wszelką wątpliwość ich autentyczności. I chociaż wiele nowoczesnych metod badawczych opisuje drobiazgowo, w żaden sposób nie przeszkadza to w odbiorze powieści i nie odrywa od jej akcji. Te informacje wplótł w główne wątki jakby mimochodem, przy okazji uzupełniając naszą wiedzę. I co najważniejsze, przedstawił je bardzo ciekawie, więc nie nudzą; to wielka zaleta tej książki. Trzeba naprawdę dysponować bardzo dużymi umiejętnościami pisarskimi, żeby przekazać taką ilość wiedzy naukowej i nie zniechęcić odbiorcy. Żeby temu podołać, trzeba być po prostu Paulem L. Maierem.

„Kodeks Konstantyna” zawiera również drugi wątek główny, nie mniej ważny niż badania archeologiczne i epokowe odkrycia wczesnochrześcijańskich manuskryptów. Z racji wspomnianego przeze mnie wcześniej błędu, jaki wkradł się do tłumaczenia „Jezusa z Nazaretu” na język arabski, w świecie muzułmańskim rozpętuje się niemal „święta wojna” przeciwko Jonowi. Bardzo uatrakcyjnia to sensacyjne tło powieści, ale również umożliwia lepsze poznanie islamu jako religii. Stajemy się bowiem uczestnikami arcyciekawej debaty między wybitnymi znawcami chrześcijaństwa i islamu, debaty, której celem jest udowodnienie wyższości jednej religii nad drugą. Nigdy nie należałam do fanek religioznawstwa, islam też mnie specjalnie nie interesował, ale uwierzcie mi, że „Kodeks Konstantyna” warto przeczytać choćby dla tego dialogu – mistrzostwo Maiera osiągnęło tu swoje apogeum.

Warto również przyjrzeć się bliżej postaciom przedstawionym w powieści, a przede wszystkim Jonowi i Shannon. Są to osoby wzbudzające chyba powszechną sympatię (zarówno innych bohaterów, jak i naszą), chociaż Maier dla podniesienia poziomu adrenaliny u czytającego i napięcia towarzyszącego lekturze umieścił w fabule również „elementy” wrogo nastawione do głównego bohatera. I dobrze się stało, bo w dobrym thrillerze (a do takich zaliczam „Kodeks Konstantyna”) musi istnieć równowaga między dobrem i złem, muszą pojawić się bohaterowie, którzy zagrażają tym pozytywnym i przez to podnoszą ciśnienie. Prawie do samego końca pisarz trzyma nas w niepewności, prowadzi akcję nie ujawniając, kto jest przyczyną zagrożeń i choć zakończenie jest bardzo logiczne, w zasadzie powinniśmy więc „wpaść” na takie rozwiązanie sami i to dużo wcześniej – udaje mu się nas zaskoczyć.

W „Kodeksie Konstantyna” autor skupił się w zasadzie na dwójce głównych bohaterów, ale występuje tu też cała plejada postaci drugoplanowych i epizodycznych. Nie sposób nie zwrócić na nie uwagi. U Maiera każdy jest indywidualnością – nie ma bohaterów płaskich, niewybijających się z tłumu, szarych. Każdy jest kolorową, ciekawą osobą, o której się pamięta jeszcze długo po zakończeniu czytania.

Bardzo sympatycznie przedstawił małżeństwo Weberów. Pamiętamy ich ze „Śladu życia, śladu śmierci”, gdzie się dopiero poznali, pokochali i postanowili resztę życia spędzić razem. W „Kodeksie Konstantyna” są już małżeństwem i muszę przyznać, że im „ten stan” służy. To przeurocza, kochająca się para, którą oprócz miłości łączą wspólna pasja i zainteresowania. Nawet jeśli się kłócą, co zdarza się od czasu do czasu – jak to w życiu – robią to w taki sposób, że wywołują ciepły uśmiech na naszej twarzy. Takiego związku można im tylko pozazdrościć i każdemu życzyć tak idealnego partnera. Fajnie jest poczytać, że Jon wreszcie po okresie niepowodzeń w życiu osobistym znalazł swoją „drugą połówkę”. Te pełne ciepła i wzruszeń chwile, które z nimi spędzamy, pomagają przetrwać również nam niebezpieczeństwa, na które się narażają dążąc do rozwiązania zagadki manuskryptu i zażegnania konfliktu z wyznawcami islamu.

W „Kodeksie Konstantyna” jest wszystko, czym powinien charakteryzować się dobry thriller naukowy. Zagadka archeologiczna, która może zmienić bieg historii, nagłe zwroty akcji, dynamika i napięcie. Autor dozuje informacje – cały czas coś się dzieje, z każdą przeczytaną kartką dowiadujemy się czegoś nowego i możemy dołożyć kolejny puzzel do naszej układanki. Od tej powieści trudno się oderwać, bo i tak robiąc coś innego będziecie się zastanawiać „co dalej?”, a gdy już w końcu dojdziecie do ostatniej strony, będziecie żałować, że przygoda się skończyła i książkę trzeba zamknąć. Duża w tym zasługa również pięknego języka, jakim posługuje się autor – prostego, przemawiającego do każdego czytelnika, a jednocześnie pełnego poezji, magii i czaru. Języka, który uczy bawiąc, bowiem walory poznawcze tej powieści są ogromne i niezaprzeczalne.

Czego mi więc w niej brakowało? Dlaczego na zadane na początku pytanie o spełnienie moich oczekiwań odpowiedziałam zagadkowo „i tak, i nie”?…

Będąc cały czas pod silnym wrażeniem przeczytanego wcześniej „Śladu życia, śladu śmierci” oczekiwałam, że „Kodeks Konstantyna” podejmie temat równie dramatyczny i przerażający dla religii chrześcijańskiej. Odkrycie zwłok Jezusa, którego świadkami byliśmy w pierwszej powieści cyklu, mogło doprowadzić do zagłady całego świata, bo obaliłoby najważniejszy dogmat wiary chrześcijańskiej i nagle dwa miliardy chrześcijan stwierdziłoby, że przez ponad 2000 lat żyło w kłamstwie i fałszu. Maier przedstawił tę wizję tak realistycznie, że czytając „Ślad…” cały czas miałam wrażenie, iż bomba za chwilę wybuchnie, jutro obudzę się w zupełnie innym świecie, a może… ten świat zupełnie zniknie, a ja razem z nim. W „Kodeksie…” tej dramaturgii zabrakło. Jest to oczywiście zrozumiałe, bo odkrycie jakichkolwiek nowych ksiąg biblijnych może jedynie uzupełnić kanon naszej wiary, a nie zachwiać światem chrześcijańskim, a już na pewno nie w takim stopniu, jak zaprzeczenie podwalinom chrześcijaństwa. Ja jednak, zaczynając czytać „Kodeks…”, czekałam na cud, który się nie zdarzył. Liczyłam, że Maier wymyśli coś jeszcze bardziej dramatycznego i wbijającego w fotel. I… przeliczyłam się.

„Kodeks Konstantyna” jest wyśmienitym thrillerem, pełnym napięcia, dynamicznym, zaskakującym. Z kradzieżą, próbą zabójstwa, nieprzewidywalnym zakończeniem. Jednak, moim zdaniem, przegrywa rywalizację ze „Śladem…”.

Nie byłabym sobą, gdybym na zakończenie nie zwróciła uwagi na cudowne wydanie tej książki (Promic, 2012). Wydawnictwo Promic już mnie przyzwyczaiło do starannych i klimatycznych wydań. Jak zwykle zadbało też o zmęczone po całym dniu pracy oczy, stosując odpowiedni rozmiar czcionki i wystarczającą interlinię. Ale oprócz tego książka przyciąga niezwykle sugestywną i piękną okładką utrzymaną w tonacjach jesiennych – od żółci poprzez pomarańcz do ciemnego brązu. W oddali Hagia Sophia, której nie dosięgają płomienie, która trwa i która była świadkiem debaty chrześcijańsko-islamskiej.

Polecam Wam ten thriller z całego serca. Cykl „Corpus delicti” można czytać bez zachowania kolejności części. I może wcale nie byłoby głupie sięgnąć najpierw po ten tom – uniknęlibyście wtedy tej odrobiny rozczarowania, która stała się moim udziałem. Dla każdego, kogo fascynuje archeologia, stare manuskrypty, historia chrześcijaństwa jest to lektura obowiązkowa. Podobnie jak dla fanów thrillerów, bowiem dreszczyk emocji będzie Wam towarzyszył przez cały czas. Pamiętajcie, lepiej żałować, że odkłada się książkę na półkę po przeczytaniu, niż że się jej nie przeczytało…


[recenzję opublikowałam wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 759
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: