O tym, że na pewno umrzemy
Gdybym miał wskazać najbardziej wyeksploatowane tematy w literaturze, to jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym, byłaby II wojna światowa. Przyznaję, że płaszczyzna tego konfliktu jest bardzo nośna - w obliczu licznych dramatów z łatwością obnaża niekoniecznie chlubną stronę natury człowieka, dodatkowo jest zdolna pomieścić wszystkie emocje znane ludziom, bo okazji po temu nie brakuje. Tło II wojny światowej w dużym stopniu jest dla literatury tym, czym nieszczęśliwa miłość dla muzyki pop - oba tematy są już tak sprane, że aż wyblakłe, jak moje dyżurne spodenki do brykania po domu. Z tą drobną różnicą, że moje wierne szorty mi się jeszcze nie znudziły.
Gdzie więc szukać świeżości i czy w ogóle powinienem podejmować się lektury, która już z założenia mnie nudzi? Ile jeszcze zniesie moja tolerancja na takie oczywistości, że żołnierze na froncie ginęli, cywile chowali się po ciemnych kątach, a Żydzi umierali na wszystkie chyba znane ludzkości sposoby (i zapewne kilka nieznanych)? Cenię okrucieństwo, ale w dokładnie wymierzonych dawkach, dodane dla kontrastu, ekscytująco zindywidualizowane. Zbyt wiele zła w ujęciu globalnym najpierw mnie przygnębia, następnie czyni obojętnym i staje się nudne. Trochę się więc złościłem, że "Złodziejka książek" zgarnia wszędzie tak pochlebne opinie, bo to bezlitośnie pchało mnie w jej objęcia, ale pomyślałem, że jeśli powieść okaże się wystarczająco kameralna, może nie być tak źle. By nie sięgać daleko pamięcią: "Morfina" Twardocha też leży w niechcianych przeze mnie ramach czasowych, a w zasadzie nawet tego nie odnotowałem. Ryzyk-fizyk i czytam "Złodziejkę książek", klasyfikowaną tu i tam jako literatura młodzieżowa (a nawet dziecięca!). Jednak nie jestem aż tak naiwny, by w to uwierzyć.
Jak należało się spodziewać: jest wojna - jest śmierć, dużo śmierci. Jest jej tyle, że niegłupim zabiegiem byłoby powierzenie jej narracji. I powierzono. Śmierć jest rodzaju męskiego i prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, dlaczego w naszym pięknym nadwiślańskim kraju uczyniono z niego transwestytę, istną drag queen. Śmierć u Zusaka jest wrażliwym mężczyzną i mającym słabość do barw tragarzem dusz. Z lekką ironią podchodzi do ludzkiego wyobrażenia, że miałby przy okazji dźwigać ze sobą nieporęczną kosę, ale darzy swoich obecnych i przyszłych klientów wielką sympatią. Z lubością pozwala sobie obserwować naszą codzienność, ma faworytów i przemyślenia. Potrafi być wesoły i życzliwy. Personifikacja totalna. Temat II wojny światowej być może wysłużony, ale nowa, niecodzienna perspektywa zawsze w cenie.
Śmierć jest narratorem, ale nie głównym bohaterem powieści. Postawiony w roli wszystkowiedzącego obserwatora, ogniskuje swoją uwagę na małym miasteczku w pobliżu Monachium, gdzie jedenastoletnia Liesel Meminger trafia do rodziny zastępczej - małżeństwa Hubermannów. Co warto wiedzieć o Liesel? To słodka dziewczynka postawiona w niezwykle gorzkiej sytuacji życiowej. Szczęśliwie dla niej, jej nowi, przybrani rodzice wyjątkowo ją kochają, choć każde z nich okazuje to w inny sposób. W sąsiedztwie mieszka rówieśnik bohaterki - Rudy Steiner i to jemu przeznaczone jest stać się najbliższym przyjacielem Liesel. Stale się przedrzeźniają i wzajemnie sobie dokuczają, ale kiedy udaje im się zdobyć jeden karmelek, stoją bez ruchu przed witryną sklepu, ssąc go na zmianę. Dziesięć ciumknięć i wypluwamy - tak dzielą wspaniałe uczucie. Rudy, co prawda, stale domaga się (i wciąż nie może się doprosić!) od Liesel całusa, ale małe poświęcenia i kompromisy w rodzaju tego z cukierkiem mówią więcej niż tysiąc pocałunków.
Ciepłych międzyludzkich uczuć w "Złodziejce książek" pojawia się zdecydowanie więcej, swoją obecność zaznacza też problem Żydów i ich trudnego położenia, a konkretnie jednego Żyda i jego niewygodnego położenia pod piwniczymi schodami. On też darzy Liesel przyjaźnią, choć niezwykle trudno mu ją uzewnętrzniać w obliczu tak przytłaczających okoliczności. A dziewczynka? Oczywiście, że kocha przybranych rodziców, bo są dla niej dobrzy. Żadną tajemnicą nie jest, że lubi, a pewnie nawet kocha Rudy'ego, bo ten zawsze jest gotowy stanąć obok niej bądź w jej obronie. Naturalnie, że odwzajemnia przyjacielską miłość Maksa - Żyda ukrytego w jej piwnicy. Bo to dobra dziewczynka, która przede wszystkim kocha książki. I jest gotowa je kraść, by móc swoją miłość uskuteczniać. Co prawda jej pierwszy łup nie jest okazały, bo "Podręcznik grabarza" nie wydaje się pasjonującą lekturą, ale i tak świetnie spisuje się w roli elementarza, z którego Liesel uczy się czytać. Później jest już tylko lepiej, ambitniej i z gustem.
"Złodziejka książek" nie ma tej ciężkości, która często charakteryzuje dzieła w bezpośredni sposób dotykające wojny. Wręcz przeciwnie, powieść Zusaka jest do pewnego momentu zaskakująco lekka, intuicyjna, pełna przestrzeni i ciepłego humoru (tak, wszak tylko Śmierci wolno bezkarnie porównać twarz kobiety do zgniecionego kartonu). Do czasu, bo w ostatecznym rozrachunku opowiadana historia nie jest konsekwentnie optymistyczna i nie zabraknie momentów przejmująco smutnych. Ale to będą precyzyjne ukłucia, z finezją drażniące konkretne struny wrażliwości, a nie miażdżące je w całości razem z pudłem rezonansowym duszy. Autorowi nie sposób też odmówić literackiego drygu i talentu do konstruowania sformułowań, które przyjemnie gilgoczą, zaspokajając czytelnika i jego potrzebę piękna. Krótkie i trafne "dni kuśtykały"* ma tyle samo uroku, co "deszczyk mżył niczym grafit temperowanego ołówka"**. Ładne toto, bez dwóch zdań. Między innymi dla takich perełek czytamy. No, przynajmniej ja.
To ładna, wręcz śliczna powieść, z pewnym artystycznym, poetycznym zacięciem. Spróbuj ją przekartkować w księgarni, a z pewnością zrozumiesz, o czym piszę. Czy "Złodziejka książek" jest w stanie spodobać się każdemu? Tak. Czy jest to wadą? Nigdy.
Książka do przytulenia.
---
* Markus Zusak, "Złodziejka książek", przeł. Hanna Baltyn, wyd. Nasza Księgarnia, 2008, s. 195.
** Tamże, s. 298.
[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.