Dodany: 15.08.2014 18:31|Autor: maggie.p

Książka: Dni trawy
Huff Philip

Szachy, muzyka i marihuana...


Dlaczego sięgnęłam po książkę "Dni trawy"? Oto jest pytanie… Nigdy w zasadzie nie pociągał mnie temat narkotyków, uzależnienia od nich, czy też psychozy narkotykowej. Oczywiście nie znaczy to, że nie czytywałam powieści związanych z tym tematem, ale zwykle bywał to przypadek, a nie świadomy wybór. Tym razem zadecydowała okładka, na którą od razu zwróciłam uwagę, bo była dziwna. Drzewo, na którym "rośnie" płyta analogowa, gitara akustyczna, otwarta książka, szachy i jakieś bliżej nie określone grzybki. Co może łączyć te – wydawać by się mogło – zupełnie ze sobą niepowiązane elementy?

Zainteresował mnie również autor tej książki. Nie dlatego, żebym go wcześniej znała. Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia o jego istnieniu, dopóki nie przeczytałam notki biograficznej na stronie wydawnictwa. Moją uwagę przyciągnęła twarz tego młodego, urodzonego w 1984 roku mężczyzny – zamyślone oczy, brak uśmiechu i smutek. Wydane w Holandii w październiku 2009 "Dni trawy" są jego debiutem literackim, a zarazem powieścią autobiograficzną. Okładka więc doprowadziła do tego, że miałam okazję poznać debiutancką powieść holenderskiego pisarza – a przyznam, że literatura holenderska jest mi zupełnie nieznana.

Ben van Deventer jest osiemnastolatkiem z bardzo burzliwą przeszłością. Poznajemy go po opuszczeniu kliniki w Den Dolder, do której trafił z psychozą narkotykową. Dlaczego? Co spowodowało, że Ben uzależnił się od narkotyków? Dlaczego ten wrażliwy, zakochany w muzyce chłopiec tak nisko upadł? Żeby odpowiedzieć na te pytania, trzeba poznać historię jego dotychczasowego, bardzo smutnego życia.

Pech prześladował go w zasadzie od urodzenia – jego brat bliźniak zmarł trzy dni po swoich narodzinach. Ben wychowywał się w Weldrze, w gospodarstwie dziadków. I chyba były to jedyne szczęśliwe lata w jego życiu. Mógł biegać po lesie, słuchać szumu drzew, śpiewu ptaków i ciszy. To tam właśnie poznał swojego najlepszego przyjaciela Toma – przyjaciela, ale jednocześnie swojego "złego ducha". Tam pokochał muzykę, z którą zapoznawał go od najmłodszych lat jego ojciec. Ojciec Bena był Anglikiem i swoją miłość do brytyjskiej muzyki pop lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych przekazał Benowi wraz z olbrzymią kolekcją płyt. A Ben nie wyobrażał sobie życia bez muzyki. Towarzyszyła mu ona zawsze – od przebudzenia po sen, cały dzień, całe dotychczasowe życie. To tam wreszcie ukochany dziadek nauczył go gry w szachy. Szczęśliwe dzieciństwo, powiecie… Na pozór tak, ale... czegoś w nim brakowało. Matczynej miłości. Matka była nadopiekuńcza, drżała o swojego jedynaka, opłakiwała swoje drugie dziecko, ale miłości okazać nie potrafiła. Nic dziwnego, że chłopiec tak bardzo lgnął do dziadka – to dziadek tak naprawdę się nim zajmował, wychowywał, uczył wszystkiego, co ważne w życiu. To dziadek był przy nim, gdy rodzice zaczęli się kłócić. A jak zabrakło dziadka – zaczęła się marihuana…

Marihuana – miękki narkotyk, który podobno nie uzależnia, nie szkodzi... Kto tak twierdzi, powinien sięgnąć do książki "Dni trawy" i przeczytać wspomnienia autora. On to przeżył i opisał swoje najbardziej intymne aspekty życia z podziwu godną szczerością, bez owijania w bawełnę, bez wstydu. Jego marihuana uzależniła. Jej zażywanie doprowadziło do psychozy, a w konsekwencji do pobytu w psychiatryku. To przez marihuanę mógł stracić życie. Jemu się udało, jego przyjaciel już niestety tego powiedzieć nie mógł… Chyba wystarczy przykładów świadczących o dobrodziejstwach tego "nieszkodliwego" narkotyku, który wg wielu elit politycznych powinien być legalny.

Uzależnienie od marihuany to tylko jeden z wielu tematów opisanych przez Philipa Huffa. Na pewno najważniejszy i najtrudniejszy, ale nie jedyny. Bardzo ważne są również przyczyny, które do takiego stanu rzeczy doprowadziły. Dziecko, które od najmłodszych lat nie czuło się dobrze we własnym domu rodzinnym. Wolało towarzystwo dziadka, bo jego własna matka, zamiast zająć się żyjącym synem, opłakiwała drugie dziecko, które umarło trzy dni po urodzeniu, i cały czas była pogrążona w depresji. Gdy dziadka zabrakło, samotność Bena jeszcze bardziej się pogłębiła, szczególnie że wkrótce i ojciec wyjechał do Anglii, zostawiając go samego z matką. Fascynacja muzyką, a przede wszystkim zespołem The Beatles, również miała duży wpływ na początek "przygody narkotykowej" – przecież muzycy nie dawali dobrego przykładu, a poza tym muzykę dużo łatwiej tworzyło się po zaciągnięciu trawką. A do tego doszły namowy jedynego przyjaciela – Toma – pytanie, czy naprawdę przyjaciela...

Temat ważny, trudny, dający do myślenia… A ja cały czas od momentu zakończenia tej książki zastanawiam się, dlaczego na mnie nie zrobił wrażenia, dlaczego autobiografia Huffa nie spowodowała u mnie żadnych większych emocji, nie zmusiła do refleksji, nie urzekła. Co z nią było nie tak?

Nie potrafiłam znaleźć się w tej opowieści, wczuć się w życie bohatera. Nie potrafiłam mu współczuć, mimo iż zdawałam sobie sprawę, że nie miał łatwego życia. Przyczyny tego należałoby poszukać chyba w narracji – niezwykle chaotycznej, ogólnikowej, niedopowiedzianej do końca. Autor opowiada o pewnym fragmencie swojego życia, w pewnym momencie przerywa, żeby w kolejnej części przenieść się do zupełnie innej sytuacji. Nie twierdzę, że taki chaos nie był zamierzony – być może autor w ten sposób chciał podkreślić to, co dzieje się w głowie narkomana naznaczonego psychozą, ale do mnie, niestety, nie przemówił i bardzo mi przeszkadzał w odbieraniu całości.

Zdaję sobie sprawę z tego, że zamysł tej książki był zupełnie inny. Powieść miała poruszać ludzkie serca, przestrzegać przed narkotykami, może wręcz szokować czytelników. I cóż ja poradzę na to, że mojego nie poruszyła, mnie nie przestrzegła, a o szoku to w ogóle nie ma co pisać. Nie miałam do tej pory za dużo do czynienia z książkami poruszającymi temat narkotyków, więc może dlatego liczyłam na zupełnie inne potraktowanie problemu.

Nastawiłam się na książkę brutalną, tak brutalną jak życie człowieka, a właściwie dziecka uzależnionego od narkotyków. A w tej powieści tej brutalności zabrakło. Po jej lekturze można by stwierdzić, że walka z nałogiem narkotykowym jest rzeczą nad wyraz prostą. Ot, trafiasz do kliniki i w ciągu paru miesięcy specjaliści cię bez większych problemów wyprowadzą na prostą. A przecież nie tak wygląda rzeczywistość. Czy książka jest więc oderwana od rzeczywistości, mimo że jest powieścią autobiograficzną? Nie mnie to osądzać. Być może autorowi udało się, miał szczęście, którym nie mogą pochwalić się inni nałogowcy. Opisał swoje wrażenia, które wcale nie muszą być podobne do doznań innych. Tylko jaki w takim razie ta opowieść miała cel? Czy miała przestrzec nastolatków przed próbą nawiązania znajomości z marihuaną, zapobiec temu? Jeśli tak, to według mnie tego zadania nie jest w stanie spełnić. Niestety…

Czy w związku z tym uważam, że jest to książka zła, banalna, niegodna polecenia? Nie – jeśli potraktujemy ją jako opowieść o dorastaniu, trudnym dzieciństwie, potrzebie akceptacji i przyjaźni, fascynacji muzyką, wtedy dostrzeżemy jej delikatność, wrażliwość głównego bohatera i być może ocenimy nader pozytywnie. Jeśli natomiast nastawimy się na książkę o nałogu narkotykowym, tak jak ja to zrobiłam, to możemy się, niestety, rozczarować. Podobnie jak ja…


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 675
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: