Dodany: 06.07.2014 15:36|Autor: AnnRK

Książka: Złodzieje koni
Grzela Remigiusz

4 osoby polecają ten tekst.

Poranione historie


Zaczyna się mocną sceną. Na lewo medalion z wizerunkiem Matki Boskiej, na prawo rewolwer. Pomiędzy nimi - stos kartek. W pobliżu - butelka wódki. I człowiek, który rozlicza się z przeszłością.

"Jestem zesrany ze strachu"[1].

Nie wróży to niczego dobrego. Jeszcze nie wiem, czy patrzę na zapowiedź zdarzeń, czy już na epilog. Czy od tego momentu ruszy lawina wypadków, czy też kurtyna lada moment opadnie, a ja jestem świadkiem ostatecznej walki. Wiem tylko tyle, że mam do czynienia z przytłaczającym ciężarem emocji.

Tak. Nie wróży to niczego dobrego.

Trzej mężczyźni, przedstawiciele trzech pokoleń. Oto bohaterowie powieści "Złodzieje koni" Remigiusza Grzeli. Pomiędzy nimi inni mężczyźni. A także kobiety. I historia. Ta, która uczy i ta, która nie.

Stanisław - najstarszy. 86 lat na karku i wzbudzająca kontrowersje przeszłość. Dla jednych bohater, dla innych zwykły morderca. Walczył w czasie wojny, walczył już po, być może nawet nie spostrzegłszy, że ogłoszono jej koniec. Żołnierz wyklęty, stawiający opór sowietyzacji Polski. Pewne zdarzenia pozostawiają krew na rękach na zawsze, nie można też liczyć na cudzą niepamięć.
Po wszystkim uciekł za ocean. Założył firmę, spotkał miłość swego życia. Teraz wrócił do ojczyzny, by udzielić telewizyjnego wywiadu na temat swoich wojennych działań. Nie czuje się winny.

Jerzy - syn Stanisława. Niespełniony aktor, nieślubny syn, niedoskonały ojciec. Syna traktuje z dystansem, nie okazuje mu uczuć. Surowy, niedostępny. Przez lata czekał na telefon od ojca. Bezskutecznie. "Byłem nikim. We własnych oczach byłem śmieciem. Nie umiałem sobie wytłumaczyć, dlaczego ojciec nie chce mnie poznać"[2].

Kamil - syn Jerzego. W środku - zraniony chłopiec, który na próżno wypatruje oznak zainteresowania ze strony ojca, bezskutecznie czeka na wsparcie i dobre słowo. Chce być inny niż on. Otworzyć się na świat i ludzi. Pragnie związać się ze środowiskiem filmowców. Asystuje przy produkcji filmu o bezdomnych. Poznaje przy okazji jednego z nich, Belmondo sypiącego jak z rękawa historiami, kto wie, czy podyktowanymi wspomnieniami, czy raczej bujną fantazją. Tacy ludzie, często nieświadomie, mogą poruszyć kamyczek zmieniający czyjeś życie.

W powieści Remigiusza Grzeli relacje na linii ojciec - syn są relacjami kalekimi. Dobre słowa, uczucia i emocje pojawiają się w nich niezwykle rzadko, jakby były czymś wstydliwym, niewłaściwym, uwłaczającym okazaniem słabości. "Ma talent" - myśli Jerzy o synu, dodaje jednak: "Nigdy mu tego nie powiedziałem. Nie wiem, czy kiedykolwiek powiem"[3]. Sam pozbawiony ojcowskiej uwagi, porzucony, nim przyszedł na świat, powiela błędy Stanisława. Choć z żoną Ewą łączy go udany związek, nie potrafi stworzyć więzi z synem. Życie dało mu nienajlepszy przykład, właściwie nie dało żadnego. Nikt nie pokazał mu, jak wiele mogą zdziałać zwykłe słowa "dobra robota" z towarzyszącym im uśmiechem i przyjacielskim poklepaniem po plecach. Sam tego się nie nauczył, skrywszy się w swej skorupie; wychyla się z niej po to, by Kamila ranić. Baran, zdechlak, łamaga, kaleka. Bogactwo epitetów jest nieprzebrane. Wszystkie uderzają celnie i bolą o wiele dłużej, niż uderzenie otwartą dłonią.

W "Złodziejach koni" nie brak i kobiecych postaci. Te, choć same niejednokrotnie wiele przeszły, mają w sobie więcej siły (a może i chęci?), by starać się podtrzymywać rodzinne więzi. Wspierają swych mężczyzn i trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie ich obecność, ostatnie nici łączące ojców i synów zerwałyby się bezpowrotnie.

Ta książka boli, boli cholernie. "Złodzieje koni" są gorzką pigułką, która utyka w gardle i rozpuszcza się powoli, aż zawartość żołądka podniesie się na tyle wysoko, by zacząć dławić. Tyle w niej żalu, bólu, pretensji, nienawiści. Tak wiele zranionych spojrzeń, niepewnych gestów, skrywanych uczuć, rozdrapanych ran. W ten emocjonalny chaos wpada grad wojennych wspomnień. Stanisław żyje z nimi od lat, Kamil, a przede wszystkim Jerzy, dopiero teraz mają okazję usłyszeć kilka słów bolesnej prawdy. Nie, nie od Stanisława. Głos zabierze ktoś jeszcze.

Remigiusz Grzela jest nie tylko autorem powieści, wierszy, sztuk teatralnych. To przede wszystkim doskonały rozmówca i słuchacz. Pewnie sam nie byłby w stanie bez namysłu wymienić wszystkich swych interlokutorów. Siadywał oko w oko z wieloma przedstawicielami świata kultury i sztuki. Rozmawia z ludźmi od lat, wysłuchuje kolejnych historii, angażując się w nie nie tylko jako dziennikarz, ale także jako człowiek. Jest bacznym obserwatorem, chłonącym emocje, zdolnym do empatii, która - mam wrażenie - nieco rdzewieje, gdy egoistycznie stawiamy na piedestał własne uczucia, nie licząc się z innymi. To widać w jego powieści. Człowiek niewrażliwy, nawet o najdoskonalszym warsztacie, nigdy nie stworzyłby takiej książki.

Jeżeli literaturę można podzielić na pisaną wielką i małą literą, to "Złodzieje koni" bez wątpienia plasują się w czołówce tej pierwszej. W gęstej prozie Grzeli każde słowo ma znaczenie, każde zdanie jest starannie przemyślane. Tu nie ma miejsca na przypadki, zbędne wtręty, rozległe opisy, pozbawione znaczenia dialogi. Autor, biorąc na tapet relacje między pokoleniami mężczyzn, pisze o trudności, z jaką niektórym przychodzi walka ze słabościami charakteru, przyznanie się do własnej niedoskonałości, odsłonięcie się i okazanie uczuć.

Wplatając w fabułę wątki wojenne, zastanawia się nad tym, w jaki sposób tak tragiczny okres odbija się na ludzkich zachowaniach. Wojna jako symbol zła, powoduje także złe zachowania. Czy walcząc w obronie lub przeciwko czemuś (komuś), można postępować w sposób, jaki w "normalnych", pokojowych warunkach jest niedopuszczalny? Czy walka z sowietyzmem jest wystarczającym usprawiedliwieniem ataku na sowiecką wieś? Mordu na cywilach, rzezi dokonanej na dzieciach, kobietach? Trudno to ocenić z perspektywy wygodnego łóżka czy fotela, żyjąc w rzeczywistości może nie idealnej, ale stosunkowo bezpiecznej. O tym też jest mowa w tej książce.

Powieść Grzeli składa się z krótkich rozdziałów, historii opowiadanych na przemian przez trzech głównych bohaterów. Ich relacje uzupełniają się wzajemnie, dzięki czemu na całość możemy spojrzeć z szerszej perspektywy. Język bywa dosadny, wulgarny. To brutalne podkreślenie pewnych emocji nie razi - dodaje mocy.

Choć "Złodzieje koni" są powieścią przygnębiającą, pełną negatywnych uczuć, autorowi udało się wpleść odrobinę komizmu, dzięki językowej sprawności stworzyć zlepki słów rozładowujących choć na chwilę atmosferę.

"Pani Jola wydobywa z siebie fragmenty arii (...). Czasem przebija czysta nuta. Ale kiedy już, już przestaje fałszować, Wanda Za Dwie Dychy, która reprezentuje damy, bo damy, co mamy, na drągu, w pociągu, w przeciągu, opierdala Jolę po prostu, żeby zamknęła swój wyjec czy ryjec. I wachlując się odklejoną rzęsą, chce mnie, marynarza swego, zabrać do portu, w którym zgubię się, a wtedy ona poprowadzi mnie tajemniczymi uliczkami do świątyni rozkoszy aaaaaaaaaaaa"[5].

Powieść Remigiusza Grzeli mistrzowsko łączy skrajne emocje, od przytłaczającego smutku (pewien list nawilżył mi oczy lepiej niż niejedne krople), przez wściekłość i nienawiść, po wywołujące uśmiech historie Belmondo. Ukazuje relacje międzyludzkie, stawia niełatwe pytania. Co tu dużo mówić - to jedna z najlepiej napisanych książek, jakie dane mi było przeczytać.


---
[1] Remigiusz Grzela, "Złodzieje koni", Wyd. Studio Emka, 2014, s. 7.
[2] Tamże, s. 134.
[3] Tamże, s. 21.
[4] Tamże.
[5] Tamże, s. 23.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4152
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: miłośniczka 01.08.2016 11:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Zaczyna się mocną sceną. ... | AnnRK
Jestem bardzo ciekawa innych książek Grzeli, bo na razie czytałam tylko "Bądź moim Bogiem". Zadziwia mnie fakt, że ten tytuł ma tak niską średnią ocen w BiblioNETce (3,83 bodajże), ja wystawiłam 5. To była książka trudna, ale tak trzymająca za włosy i waląca głową o bruk, że nie dało się o niej jeszcze długo zapomnieć i miałam po niej prawdziwego książkowego kaca. Jeśli jeszcze nie miałaś jej w rękach, polecam (mogę pożyczyć).

"Złodziei koni" będę chciała przeczytać, wrzucam do schowka.
Użytkownik: AnnRK 01.08.2016 21:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem bardzo ciekawa inn... | miłośniczka
Mnie w ogóle zaskakuje tak mała popularność autora. "Złodziei..." polecam z całego serca.
Czytałam jeszcze biografię "Wybór Ireny". Dobra, pięknie napisana, o ciekawej postaci. O Irenie autor pięknie też opowiadał na jednym z krakowskich spotkań. On ma w sobie coś takiego, że chce się go czytać i słuchać. Z jednej strony ogromne wyczucie i delikatność, z drugiej - potrafi mocno telepnąć czytelnikiem.

Za propozycję pożyczenia dziękuję. Za dużą mam kolejkę książek do przeczytania. :(
Użytkownik: miłośniczka 02.08.2016 09:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Mnie w ogóle zaskakuje ta... | AnnRK
Ok. Pamiętaj, że mam, jakby Cię naszła ochota. Mnie nie musisz oddawać szybko. ;-)
Użytkownik: AnnRK 02.08.2016 23:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Ok. Pamiętaj, że mam, jak... | miłośniczka
Będę pamiętać. :)

Buziaki!
Użytkownik: koczowniczka 05.08.2016 13:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem bardzo ciekawa inn... | miłośniczka
„Złodziei koni” przeczytałam kilkanaście dni temu. I mogę powiedzieć, że dzięki takim książkom chce się sięgać po polską literaturę. Mamy bardzo dobrych pisarzy, tyle że często są oni mało znani. Nie wiem, dlaczego tak jest, że miernoty często mają więcej ocen niż wartościowi pisarze. Na razie przeczytałam tylko jedną książkę Grzeli, ale na pewno sięgnę po kolejne.
Użytkownik: AnnRK 05.08.2016 19:40 napisał(a):
Odpowiedź na: „Złodziei koni” przeczyta... | koczowniczka
Akurat Remigiusz Grzela jest wart promocji. Nie wiem, dlaczego jest o nim tak cicho. :(
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: