Dodany: 28.12.2008 11:35|Autor: Kalakirya

Marilyn - inny punkt widzenia


Norma Jeane Baker znana jako Marilyn Monroe - amerykańska legenda kina, seksbomba lat 50. i 60., ikona światowego kina. Nigdy nie przepadałam za tą aktorką. Nigdy też nie wzbudzała we mnie negatywnych emocji. Szczerze mówiąc, miałam do niej stosunek neutralny i myślę, że dzięki temu mogłam przeczytać książkę Schneidera z dystansem – z dystansem do Monroe, jej aktorstwa i osoby. Jak zresztą pokazuje Schneider, osoby mającej wiele problemów z sobą - osoby nadużywającej alkoholu, uzależnionej od środków uspokajających. Kobiety, którą kochały miliony, a mimo to kobiety nieszczęśliwej i samotnej.

Marilyn korzystała z pomocy wielu specjalistów – doktor Ralph Greenson był jednym z psychoanalityków, którzy zajmowalll się gwiazdą w ostatnich latach jej życia. Michel Schneider książkę „Marilyn, ostatnie seanse” tworzy w oparciu o taśmy, które Marilyn nagrywała dla swojego psychoanalityka. Taśmy te wiele znaczyły dla aktorki – mogła nagrywać na nie to, czego nie była w stanie powiedzieć w obecności Greensona. Psychoanalityk zalecił jej również pisanie dziennika, którego po przybyciu na miejsce zbrodni nikt nie odnalazł. Marilyn była częstym gościem w domu psychoanalityka – jadała z jego rodziną obiady, a seanse terapeutyczne przeciągały się i prowadzone były praktycznie każdego dnia. Greenson ulegał jej kaprysom, zaczynał grać rolę ojca swojej pacjentki. I chociaż wiedział, że to niezgodne z zasadami sztuki lekarskiej, wierzył, że dzięki temu Marilyn będzie miała namiastkę domu i rodziny. A wszystko po to, aby zapewnić stabilizację aktorce, która często bała się wyjść z własnego domu. W rzeczywistości było jednak na odwrót, a sama Marilyn cierpiała jeszcze bardziej. Greenson dbał o to, żeby Monroe pojawiała się na planie w stanie, który umożliwiałby jej pracę i kręcenie kolejnego filmu. Często jego starania okazywały się niewystarczające wobec depresji, w jakiej znajdowała się aktorka. Z czasem praca Greensona nie ograniczała się już wyłącznie do codziennych seansów – towarzyszył jej każdego dnia na planie i przepisywał coraz to większe dawki leków.

Z całą pewnością po książkę warto sięgnąć, chociażby dlatego, że brakuje w niej taniej sensacji tak charakterystycznej dla większości książek biograficznych. „Marilyn, ostatnie seanse” nie jest biografią, a raczej quasi–dokumentalną powieścią, w której fikcja odgrywa dużą rolę, bowiem „jedynie fikcja pozwala dotrzeć do rzeczywistości”*. Książka - jak sam Schneider pisze we wstępie – ma nieco chropowaty i poszarpany styl. „Podobnie jak kolor włosów Marilyn, ta powieść – te wymieszane opowieści – jest tak naprawdę fałszywa. Inaczej niż w starych filmach, w których pojawiał się czasem anachroniczny napis, iż wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób i zdarzeń jest wyłącznie przypadkowe, książka ta opiera się na faktach [...]. Miejsca są precyzyjnie wskazane, daty sprawdzone. Cytaty, zapożyczone z notatek, listów, artykułów, wywiadów, książek, filmów itd., to słowa, które naprawdę zostały wypowiedziane przez bohaterów...”**. Książka jest oparta na faktach, ale to, co serwuje nam Schneider, to głównie domysły i domniemania wymieszane z fikcją mające na celu zrozumienie Marilyn – kobiety, która uciekała przed swoim dzieciństwem i wspomnieniem matki niepotrafiącej zająć się własną córką, kobiety chorej na schizofrenię.



---
* Michel Schneider, "Marilyn, ostatnie seanse", przeł. Jacek Giszczak, wyd. Znak, 2008, str. 9.
** Tamże, str. 10.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1319
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: