Dodany: 23.11.2004 09:25|Autor: fremde

Totalne wyzwolenie w żółtej sukience na ramiączkach


Po raz pierwszy z "Pod Mocnym Aniołem" zetknęłam się zanim jeszcze ta książka została uznana za najlepszą publikację 2001 roku, a jej autor otrzymał statuetkę NIKE. Z wypiekami na policzkach śledziłam pojawianie się coraz to nowych jej fragmentów w Internecie - czytałam i myślałam, że Pilch albo sam otarł się o koszmar uzależnienia, albo jest genialnym obserwatorem, skoro potrafił napisać coś tak prawdziwego. W pewnym momencie zaprzestano jednak publikacji kolejnych części powieści – wiadomo, chcesz się dowiedzieć, co było dalej, kup książkę! Nie kupiłam, akurat wtedy nie dysponowałam odpowiednim zapasem gotówki. Z całością miałam okazję zapoznać się całkiem niedawno. Do tego czasu zdążyłam wyrosnąć z młodzieńczej fascynacji problemami tzw. marginesu społecznego (co nie znaczy, że zjawisko alkoholizmu uznaję za marginalne w naszym społeczeństwie - wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że zatacza ono coraz szersze kręgi). Opuściło mnie też zaszczepione przez romantyków, a kultywowane przez hollywoodzkich producentów przekonanie, że miłość wszystko zwycięża. Nic dziwnego, że mój odbiór powieści Pilcha był teraz całkiem inny niż przed laty. Realistyczne opisy alkoholowego ciągu zostały w niej zneutralizowane zupełnie nieprawdopodobnym sposobem wyjścia z nałogu. "...kiedy usłyszałem Twój głos, kiedy zobaczyłem Ciebie po raz pierwszy, zrozumiałem, że czarny sznurek, który coraz ciaśniej zaciskał się wokół mego karku - nie ma szans - pęknie." "Kiedy mówię, że porzucam mój nałóg dla Ciebie, mówię prawdę. Kiedy mówię, że porzucam mój nałóg dla nas, mówię prawdę. Bo mnie nie ma bez Ciebie, bo mnie nie ma bez nas." Nie wierzę. Nie porzuca się uzależnienia dla kogoś, robi się to dla siebie. Miłość, cóż... kluczową rolę w stanie zakochania odgrywają pochodne fenyloetyloaminy, których wydzielanie się w mózgu powodują pozytywne emocje. Z czasem jednak organizm coraz bardziej się do nich przyzwyczaja. W efekcie przyjemne doznania, jeszcze niedawno wywoływane przez spojrzenie, głos, dotyk, a nawet samo wyobrażenie ukochanej osoby, wyraźnie słabną. Uniesienie mija. I co wówczas? Flaszka do ręki i czekamy na kolejne urzeczywistnienie naszych marzeń w żółtej sukience na ramiączkach? Zdecydowanie nie polecam tej książki partnerom osób uzależnionych. Nie oszukujmy się, alkoholik nie przestaje pić z miłości do kogoś, decyduje się na to - gdy sięgnie dna - z bardziej egoistycznych pobudek, dla siebie. Albo wcale - happy end nie obowiązuje. Czy warto więc sięgnąć po tę książkę, a jeśli tak - to dlaczego? Odpowiedzią mogą być słowa prof. Marii Janion, która wręczając Pilchowi nagrodę stwierdziła, że po mistrzowsku gra on z tradycją powieści pijackiej, "dowodząc, jak autokreacja alkoholika bliska jest opowiadaniu siebie przez pisarza". Jest to bowiem powieść nie tylko o piciu, ale również o pisaniu. Może nawet przede wszystkim o pisaniu, które nie mniej uzależnia niż alkohol? Dla Jurusia opisanie picia okazuje się problemem nieporównywalnie ważniejszym niż samo picie. A miłość? Ona go wyzwala nie tylko z nałogu picia ("Ktoś we mnie nie boi się zielonkawych oceanów żubrówki, brunatnych jezior gorzkiej żołądkowej, nie boi się przezroczystych rzek czystego spirytusu - już jest na brzegu."), ale także z nieprzezwyciężonego - zdawałoby się - przywiązania do słów ("Nie boję się nienapisanych książek..."). Chyba dlatego właśnie tak dobrze zapowiadająca się powieść ma tak irracjonalny koniec. Pilch prowadzi z nami po prostu kunsztowną grę. W barokowo-groteskowym stylu pokazuje wyzwolenie się z manii tworzenia, wywołując tym w czytelniku najrozmaitsze (nie zawsze pozytywne) uczucia.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 16712
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: