Kiedy sięgnęłam po książkę
Nie każdy jest Rain Manem (
Teluk-Lenkiewicz Anna)
nie oczekiwałam lekkiej lektury. Z noty wydawcy wiedziałam, że to książka o matce, która zmaga się z życiem, wychowując autystycznego syna.
Otrzymałam coś w rodzaju fabularyzowanego pamiętnika, nieporadnych literacko zapisków autorki oraz bohaterki zarazem. Dlatego trudno jest mi ocenić tę pozycję i napisać cokolwiek, gdyż czuję, że za tekstem stoi ogrom ludzkiego cierpienia.
Brakuje mi w książce informacji na temat autyzmu, sama bohaterka nie poszukuje wiedzy na ten temat. Najpierw, co zrozumiałe, nie przyjmuje do wiadomości, że syn jest chory, następnie podejmuje na ślepo próby znalezienia pomocy. W typowy dla polskiego społeczeństwa sposób uważa, że od wychowania jest szkoła. Doskonale wie, co szkoła powinna, ile otrzymuje na chore dziecko pieniędzy i jak bardzo nie wywiązuje się z sytuacji. Nie zadała sobie krztyny trudu, żeby zbadać, jaki jest w tej sprawie prawdziwy obraz sytuacji, co w rzeczywistości szkoła może. Dlaczego matka nie szukała szkoły integracyjnej zamiast na siłę chcieć, aby jej syn uczęszczał do szeregowej szkoły, gdzie nikogo na temat autyzmu nie przeszkolono? Nie wiadomo.
Dziwne jest też pojęcie autorki na temat roli pedagoga w szkole, który jawi się jako złośliwy osobnik utrudniający rodzicom życie.
Niedouczeni okazują się także lekarze, do których trafia. Zdając się na ślepy traf miota się jak w sieci. Nie przekonują mnie opowieści o nieudolności lekarzy zajmujących się autystycznym Kamilem, tym bardziej, że wyraźnie jedna z pierwszych lekarek świetnie go zdiagnozowała.
Znam oba środowiska, szkolne i lekarskie w wystarczającym stopniu, aby poddać w wątpliwość to, co przeczytałam w książce. Matka Kamila wykazała się wyjątkową nieporadnością życiową, a zapomniała, że nie żyjemy już w państwie opiekuńczym.
Uwikłana w kłopoty kobieta nie ma dystansu do tego, czego doświadcza. Nie widzi, że tkwi w głębokiej patologii, że sama wymaga pomocy dla siebie. Mąż staje się przestępcą, trafia do więzienia. Poza dwójką dzieci, które ma z nim, kobieta rodzi bliźnięta, które poczęła (jak się domyśliłam, bo sprawa została jedynie zasugerowana) w wyniku gwałtu. Sam gwałt spłynął po niej, jak po przysłowiowej kaczce, bez emocji. Zastanawiające. Mąż odrzuca nieswoje dzieci i kobieta zostaje z czwórką maluchów sama. To tylko utwierdza ją w przekonaniu o wystąpieniu o rozwód.
Od tej chwili boryka się z problemami samotnie. Nie zwraca się o pomoc do własnej rodziny. Zdawkowe wyjaśnienie, że nie chce martwić matki wydaje mi się mocno naciągane. Podejrzewam, że w domowych relacjach tkwi przyczyna wielu złych wyborów życiowych bohaterki.
Jakich? Kobieta wiąże się z Krzykiem, wychodzi ponownie za mąż i wydawałoby się, że będzie jej lżej. Nagle, pod koniec książki orientujemy się, że Krzysiek od dłuższego czasu pije i dręczy psychicznie rodzinę.
Wiele tego typu informacji wyskakuje jak przysłowiowy „diabeł z pudełka”, nie ma logicznego następstwa wydarzeń, które układałyby się w ciąg przyczynowo-skutkowy. Nie ma szerszej perspektywy związanej z sytuacją tej, konkretnej rodziny, ani z sytuacją rodziców mających dzieci z autyzmem.
Przeczytałam książkę i co? Owszem, współczuję bohaterce bardzo. Tak, widzę, że jest w naszym kraju problem, z zakresie pomocy rodzicom chorych dzieci, ale czego owi rodzice oczekują, co to miałoby być, nie wiem nadal.
Autorka wyżaliła się publicznie i może przyniosło jej to ulgę. Bardzo, ale to bardzo współczuję jej losu, jaki stał się jej udziałem. Wyłącznie ten fakt, szacunek dla jej cierpienia, powoduje, że staram się pochylić nad tą książką z troską.
Ale w jakim celu książka została napisana, nadal nie wiem.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.