Dodany: 18.01.2014 16:56|Autor: maggie.p
Nie szata zdobi człowieka
„Najlepsza na świecie powieść kryminalna 2008, uhonorowana najwyższą nagrodą Duncan Lawrie Dagger (Gold Dagger Award)”* – takie zdanie przeczytałam na okładce książki, którą wzięłam przypadkowo do rąk w bibliotece. Chyba nikogo nie zdziwi, że mnie to zainteresowało i za chwilę bestseller znalazł się na moim koncie czytelniczym na 30 dni. Muszę przyznać, że tak byłam ciekawa tej powieści, iż prawie biegłam do domu, żeby do niej od razu zajrzeć. Czy spełniła nadzieje, jakie w niej pokładałam? O tym za chwilę…
„Drugie życie Marianne Shearer” to powieść kryminalna napisana przez prawniczkę, która przez wiele lat występowała jako adwokat w sprawach karnych, Frances Fyfield (właśc. Frances Hegarty, bo tak brzmi prawdziwe nazwisko pisarki). Urodziła się (18 listopada 1948) i wychowała w angielskim miasteczku Derbyshire. Podstawowe wykształcenie zdobyła w szkołach przyklasztornych, a studia prawnicze ukończyła na uniwersytecie w Newcastle. Od początku działalności zawodowej zajmowała się prawem karnym, co pozwoliło jej dogłębnie zapoznać się z wieloma makabrycznymi sprawami, pełnymi morderstw, gwałtów i innych mrożących krew w żyłach wydarzeń. Jej powieści zostały przetłumaczone na 14 języków, w tym „Drugie życie Marianne Shearer” na polski (innych chyba u nas nie przełożono – przynajmniej ja nie znalazłam ich w żadnych księgozbiorach). Wielokrotnie otrzymywała najwyższe nagrody literackie, a także była nominowana do najważniejszych wyróżnień.
Marianne Shearer – bezwzględna, często okrutna prawniczka, adwokat królewski – wygrywa swoje sprawy prawie zawsze. Zresztą jest to jej głównym celem zawodowym – ima się w zasadzie tylko takich spraw, gdzie widzi choć cień wygranej. A nie jest to sprawą łatwą, bowiem broni największych szumowin, gwałcicieli, psychopatów. Jej sposób działania polega na bezwzględnym potraktowaniu ofiary przestępcy: podważeniu jej wiarygodności w oczach sądu i ośmieszeniu. Powieść zaczyna się kolejną wygraną bohaterki. Tym razem oskarżonym był Rick Boyd – człowiek z gruntu zły, psychopata żerujący na naiwności swoich ofiar, młodych dziewcząt, które najpierw urzekał swoim czarem osobistym i wyglądem, potem więził, gwałcił, stosował przemoc fizyczną i psychiczną, okaleczał w okrutny sposób i zmuszał do bolesnych praktyk seksualnych. Dzięki splotowi pewnych wydarzeń (wycofanie się dwóch świadków oskarżenia, śmierć głównego świadka) i genialnemu jak zwykle poprowadzeniu przesłuchań przez obronę, oskarżony zostaje zwolniony z powodu braku wystarczających dowodów. Kolejne spektakularne zwycięstwo!!! Ale… no właśnie… parę dni po tym procesie Marianne popełnia samobójstwo, skacząc z szóstego piętra hotelu. Dlaczego? Przecież była na samym szczycie sławy… przecież niedawno wygrała, a zwycięstwo zawsze było dla niej priorytetem… przecież niedawno kupiła apartament wart ponad milion funtów… Może to nie było samobójstwo? Może ktoś jej pomógł? A może poczuła wyrzuty sumienia, że z powodu swojej żądzy wygrywania za wszelką cenę, skrzywdziła tak wiele bezbronnych ofiar? Zagadką jest również ubiór Marianne. Skoczyła na powitanie śmierci w pięknej, drogiej, lśniącej wszystkim kolorami tęczy jedwabnej spódnicy, podczas gdy wszyscy znali ją jako ascetyczną, ubierającą się w czarne, żałobne garnitury kobietę. Może więc właśnie jej strój jest jakąś wskazówką? Żeby dostać odpowiedź na to i inne pytania, trzeba przeczytać powieść, bo ja nic więcej nie zdradzę.
Cała akcja skupia się właściwie wokół wyjaśnienia przyczyny śmierci tytułowej bohaterki. Choć wątków pobocznych jest bardzo dużo, to wszystkie one łączą się i w rezultacie prowadzą do jednego. Nic tu nie dzieje się bez przyczyny. Zarówno wątki miłosne, jak i typowo prawnicze, kryminalne czy psychologiczne mają jeden cel – poznanie „drugiego ja” Marianne i stwierdzenie, dlaczego doszło do tak nieoczekiwanego finału jej życia. Akcja jest bardzo spójna – autorka poprowadziła ją w sposób wręcz perfekcyjny. Nie gubimy się w wydarzeniach, nie zastanawiamy się, dlaczego nagle pisze o czymś, o czym nie mamy zielonego pojęcia. Niemniej musimy się skupić przy czytaniu, bo pisarka przekazuje nam takie mnóstwo szczegółów, że każde rozproszenie uwagi może spowodować utratę wątku i ominięcie czegoś ważnego.
Jest w tej powieści coś nieprzyjemnego, mrocznego. Może to kwestia bohaterów, z których w zasadzie żaden nie wzbudza jednoznacznej sympatii. Marianne, wokół której wszystko się kręci, jest osobą odrażającą i na wskroś złą. To zimna, okrutna, nieludzka, bezlitosna prawniczka, która dąży do sukcesu po trupach, nie oglądając się na nic i na nikogo. Broni zawsze największych szumowin, upokarza bez najmniejszego poczucia winy ich ofiary, nie waha się przed manipulowaniem faktami, byle tylko wygrać proces i „zaliczyć” kolejne zwycięstwo. Wydaje się tak zła, że aż wyzbyta jakichkolwiek ludzkich uczuć czy odruchów. Jej samobójstwo nie robi na czytelniku większego wrażenia, z łatwością akceptuje jej śmierć, a może nawet się z niej cieszy?
Inni bohaterowie nie wydają się dużo lepsi. Rick Boyd, ostatni klient Marianne, to typ okropnego, bezwzględnego sadysty i manipulatora, który bezlitośnie traktuje swoje ofiary, okalecza je, gwałci, doprowadza do granic obłędu. Angel – jego ostatnia ofiara – jest naiwną, bezwolną kobietą, której zachowanie raczej śmieszy, irytuje bądź wywołuje litość niż budzi sympatię. Brat Marianne, Frank, to również nieciekawy typek – żyjący w brudzie nieudacznik, łasy na spadek i dążący do jego otrzymania bez oglądania się na sposoby, pijaczyna pozbawiony wszelkiej godności i zasad. Jej przyjaciel, prawnik Thomas Noble, który zajmuje się sprawą spadku po zmarłej, wydaje się na początku nieco lepszą osobą, ale to również karierowicz, zadufany w sobie, a jednocześnie zakompleksiony, apodyktyczny i nielubiący nikogo. Peter Friel, były praktykant Marianne, choć stara się naprawić krzywdę wyrządzoną w czasie ostatniego procesu, jest również uległy, bez własnego zdania i przy osobowości swojej protektorki wręcz nijaki. Jedyna osoba wzbudzającą cień sympatii to siostra Angel – Henriette, dziewczyna, której pasją jest odnawianie ubrań, zaradna, myśląca, inteligentna. To dzięki Hen wkraczamy w magiczny w tym wypadku świat renowacji ubrań – świat, w którym stare stroje otrzymują drugie życie, tak jak drugie życie prowadziła Marianne. Hen pokazuje nam, ile znaczy dobrze dobrane ubranie, ile może zakryć, ile pokazać, ile wykreować.
Portrety psychologiczne wszystkich bohaterów potraktowane zostały przez pisarkę dogłębnie. Poznajemy je poprzez opis narratora, ocenę innych, ale przede wszystkim przez ich własne działania, dzięki czemu możemy ocenić ich subiektywnie.
Dobry kryminał to dla mnie przede wszystkim ciekawa, dobrze poprowadzona intryga. Niestety, w „Drugim życiu Marianne Shearer” zabrakło mi tego. O ile początek nawet zaciekawia, to potem akcja bardzo spowalnia i w zasadzie już w połowie powieści wiemy, jaki będzie jej koniec, a kolejne kartki tylko nas w tym utwierdzają. Fabuła jest więc niesamowicie przewidywalna, a przecież nie tak powinno być w powieści kryminalnej.
Nie zawiódł mnie natomiast język i styl Frances Fyfield. Jest prosty, pozbawiony wyszukanych i skomplikowanych form języka prawniczego (mimo że fabuła jest nierozerwalnie z tym środowiskiem związana). Zdania formułowane są jasno i zrozumiale dla czytelnika. Trudno jednak nazwać tę powieść kryminałem w angielskim stylu, bo brak jej wyrafinowanej elegancji cechującej np. utwory A. Christie. Spotykamy się natomiast z dość licznymi wulgaryzmami, obscenicznością i brutalnością. Na pewno wymaga tego fabuła powieści, ale sceny te powodują, że każdy bardziej wrażliwy czytelnik będzie musiał po każdej takiej dawce przemocy i chorych namiętności wziąć głęboki oddech i troszkę od książki odpocząć.
„Drugie życie Marianne Shearer” nie należy do lekkich powieści kryminalnych. Autorka zanurza nas w bagnie chorych namiętności, pogmatwanych ludzkich losów i poczucia winy. Lektura na pewno zachwyci zwolenników czarnego kryminału, mrocznego, ponurego, bezlitośnie obnażającego ludzkie słabości. Osobom lubiącym – tak jak ja – kryminał w nieco lżejszym stylu nie polecam tej powieści. Ja czytając ją czułam się zmęczona, robiłam częste przerwy, odkładałam książkę, by wrócić do niej tylko dlatego, że zawsze kończę to, co zaczynam.
moja ocena: 4/10
---
* Frances Fyfield, „Drugie życie Marianne Shearer”, przeł. Radosław Januszewski, wyd. Amber, 2009, tekst z okładki.
[recenzja opublikowana również na moim blogu, lubimyczytac.pl nakanapie.pl]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.