Dodany: 22.09.2013 20:32|Autor: Hyrmina

W poszukiwaniu swojego miejsca


Nadszedł wrzesień, jesień tuż za progiem. Dobry czas na ciekawą lekturę. Tym razem mój wybór padł na "Młyn nad Czarnym Potokiem" Anny J. Szepielak. W kategorii powieści obyczajowych skierowanych do kobiet (i zapewne niektórych mężczyzn ;)) książki jej autorstwa są moimi faworytami. Starannie przemyślane, dobrze napisane, prezentują różnorodną galerię bohaterek starszych i młodszych. Podoba mi się w nich również to, że za każdym razem postacie są inne, postawione przed innymi problemami. Za zaletę muszę także uznać elementy historyczne, które w mniejszym lub większym stopniu są zawarte w każdej powieści. W "Zamówieniu z Francji" mieliśmy nawiązania do II wojny światowej i zerknęliśmy nieśmiało w stronę wieku XVIII (bardzo mi się ten mały wtręt podobał, może by jakieś rozwinięcie tej historii?). W "Dworku pod lipami" były dwa plany czasowe, dzięki magii słowa zawędrowaliśmy więc do szlacheckiego dworku w II połowie XIX wieku i towarzyszyliśmy Celinie w odkrywaniu jego tajemnic. Tym razem historia też jest obecna, choć nie bezpośrednio, a w opowieściach snutych przez bohaterów. To właśnie historia da Marcie impuls do zmiany życia. Bardzo jestem ciekawa, jakie wątki historyczne autorka wplecie w narrację następnej powieści. Nowością kompozycyjną "Młyna..." jest wprowadzenie do opowieści bloga pisanego przez główną bohaterkę.

Już prolog mnie zaintrygował – umierająca kobieta, stara fotografia i dwa medaliony z ukrytymi schowkami. Z drugiej zaś strony prowincjonalny zakład optyczny i zamieszanie spowodowane testamentem. Dobry punkt wyjścia dla niezłej opowieści. Potem trafiamy do zwykłego mieszkania, w wir codzienności, która niesie ze sobą problemy często dobrze nam znane. Od razu polubiłam Martę i jej siostrę Grażynę. Obie wydały mi się bliskie, zwłaszcza Marta. Potrafiłam świetnie wyobrazić sobie jej frustrację spowodowaną brakiem pracy i perspektyw zawodowych, irytację na wiecznie nieobecnego męża, troskę o chorowite dziecko. Pierwsze sceny z siostrami sprawiły, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech – wyobraziłam sobie siebie i moje kuzynki, bratowe, przyjaciółki, jak wspólnie gotujemy, dyskutując o wszystkim i o niczym jednocześnie. Bardzo ładnie uchwycona wspólnota kobiet.

Z monotonnej i pełnej życiowych dylematów egzystencji wyrywa Martę rodzinny zjazd w małym miasteczku. Jak głosi ludowa mądrość, dłuższe przebywanie w większym gronie rodzinnym prowadzić może do wszelkich możliwych perturbacji. Marta przekona się, że ma do odkrycia kilka rodzinnych tajemnic. Ważną rolę odgrywa w powieści tytułowy młyn – miejsce, z którym wiąże się tożsamość rodziny. Cieszę się, że tym razem historia dotyczy ludzi z małego miasteczka, prawie wsi – przecież nie wszyscy wywodzimy się ze szlachty ;).

Zaletą książki jest też umieszczenie na końcu drzewa genealogicznego rodziny Marty i, co mnie bardzo ucieszyło, przepisów na potrawy, o których była mowa w powieści. Podoba mi się humor wprowadzany między innymi przez nieco rubaszną postać wuja Ignacego – prawdę mówiąc, nie chciałabym mieć takiego krewnego, ale na kartach książki jak najbardziej mi odpowiada. Chyba sobie pożyczę jego powiedzonko „Czekaj tatka latka, a kobyłę wilcy zjedzą” ;).

Cóż mogę jeszcze dodać? Mnie ta powieść się podobała. Dostarczyła chwil odpoczynku i refleksji. Może tylko dodałabym trochę więcej wątków historycznych, bo w "Dworku pod lipami" bardzo mi się część historyczna podobała.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1051
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: