Imigranci, never ending story[1]
O czym tu dumać na londyńskim bruku, czytając w Warszawie opowieść o beznadziejnej próbie znalezienia nie tylko tożsamości, ale i swojego miejsca w niegościnnym, bo obcym, mieście? Chyba staję się coraz bardziej konserwatywny (czytajcie: stary), ale dotkliwie odczuwam nieznajomość tamtejszych realiów.
Rzecz o dwóch pokoleniach imigrantów do Anglii: Jamajczyków i Bengalczyków. Niewątpliwie autorce udało się odmalować ich nie tylko barwnie, lecz również w szarych, dosyć przykrych realiach dnia codziennego. No i młodzież, która ma również problemy z tożsamością, ale nie z miejscem urodzenia. Oni się po prostu rodzą w dzielnicy, a właściwie w kolorowym getcie.
Mamy i próbę, pokazaną w krzywym zwierciadle, pogodzenia ognia z wodą, czyli białych z kolorowymi. Warto przeczytać. Problem w tym, że ci biali są intelektualistami, w dodatku trochę zwariowanymi. Ukłony dla autorki (pół-Jamajki) za znakomite obserwacje.
Czyta się z początku dobrze, potem zaś akcja traci tempo. Rozważania i troski duszy są nieproporcjonalnie nużące w stosunku do świetnie poprowadzonej akcji w pierwszej części powieści.
Żaden z bohaterów nie wywołuje u mnie sympatii. Zastanawiam się, czy taki był cel autorki, czy znowu zawiodło tłumaczenie, aczkolwiek widać, że sam tłumacz [tł. Zbigniew Batko, Wydawnictwo Znak, 2002, dodr. 2003, 2005, 2007 - Red.] musiał się nieźle napracować nad zapewne trudnym slangiem z północnego Londynu.
Okrzyknięto tę powieść przebojem zeszłego roku. Jestem przekonany, że może w środowisku angielskim wywołać podniecenie i gwałtowną dyskusję. U nas to ciągle bajka o żelaznym wilku. Nie ma imigrantów...
[1] - ang. "never ending story" - niekończąca się opowieść, opowieść bez końca.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.