Dodany: 03.05.2013 12:09|Autor: zsiaduemleko

O tym, co przypomina znamię


Moje najmilsze wspomnienie z atlasami w roli głównej związane jest z lekcją geografii w szkole. I pomijam już przypadek kolegi, który na mapie Europy nie potrafił wskazać Morza Bałtyckiego, choć było to dosyć krzepiące obserwować, jak zmaga się ze swoją niewiedzą (w przypływie dobrej woli możemy uznać, że zjadła go trema). Nie, chodzi mi raczej o fakt, że te przesympatyczne książeczki z mapami zazwyczaj miały format odpowiedni, by wewnątrz ukryć komiks. Podczas lekcji opierałem się więc wygodnie, atlas unosiłem pod odpowiednim kątem i swobodnie czytałem historie obrazkowe, w których Frank Castle roztrzaskiwał łby nikczemnym bandziorom albo Peter Parker skakał po ścianach w tym swoim obciachowym kostiumie Spidermana. Ale to tak na marginesie.

Trzeba przyznać, że tytuł powieści Davida Mitchella jest udany. Ma w sobie tę nutkę poezji i tajemnicy, która intryguje czytelnika i zachęca do sięgnięcia po książkę. Bo trudno wyczuć, do czego się odnosi. Okazuje się jednak, że rozwikłanie sekretu tytułu to najmniej istotny problem, a kolejnych niedopowiedzeń nie zabraknie w całej książce. Autor postawił sobie bowiem ambitne zadanie, by splątać losy sześciorga bohaterów, których losy są pozornie niesplątywalne (że aż użyję nieistniejącego słowa, bo mogę - to moja opinia).

Nie sposób w kilku słowach nakreślić fabuły. To znaczy, owszem, można, ale nie tej akurat. A pal licho, spróbuję, niech stracę. Na początku wypadałoby rozbić cały "Atlas chmur" na sześć opowiadań. Opowiadań odmiennych pod wieloma względami, poczynając od bohaterów i czasów, w których przyszło im żyć, a kończąc na stylistyce. Pochodzące z połowy XIX wieku pamiętniki Adama Ewinga cieszą czytelnika wyszukanym literacko językiem, z obowiązkowo przestawionym szykiem zdania i iście dżentelmeńską naturą daleką od współczesnej pospolitości (szarmancko wykropkowane wulgaryzmy rozczulają). W pewnym momencie relacja Ewinga się urywa (w połowie zdania!) i przenosimy się w lata międzywojenne, a powieść zmienia formę na epistolarną. Korespondencja Roberta Frobishera z kochankiem wyraźnie naznaczona jest charakterem autora listów, a ten do sympatycznych raczej nie należy. Wywyższający się kompozytor, nazywający kochankę "starą klępą" to ktoś, kogo trudno szczerze polubić. Dalej (rok 1975) otrzymujemy coś w rodzaju powieści kryminalnej, z obowiązkowym spiskiem, zabójcami na zlecenie i bohaterką - Luisą Rey - która z dziennikarki brukowca awansuje kolejno na węszącą za sensacją idealistkę, niewygodnego świadka i potencjalną ofiarę "nieszczęśliwego wypadku". Później jest jeszcze najbliższy współczesności Timothy Cavendish, zadłużony wydawca książek oraz dosyć złośliwy staruszek, który w swojej luźnej i zabawnej historii zwraca się bezpośrednio do czytelnika, a nawet udziela rad przyszłemu reżyserowi, który podejmie się ekranizacji jego opowiadania. Sonmi~451 jest natomiast bohaterką zakotwiczonych w nieokreślonej przyszłości wydarzeń, a te poznajemy w formie wywiadu czy też raczej przesłuchania przed egzekucją. Na koniec Mitchell proponuje nam cywilizację u jej schyłku i Zachariasza - mieszkańca zacofanej technologicznie wyspy, niby wieśniaka i prymitywa, ale mającego swój rozum i instynkt przetrwania.

Zróżnicowanie stylistyczne zapewnia czytelnikowi przez całą lekturę świeże doznania literackie. Pomijając już jednak fabularny miszmasz i sztuczki narracyjne autora, do czytania zachęca przede wszystkim ciekawość i ta nieuchwytna początkowo tajemnica. Co łączy kolejne opowiadania? Bo przecież COŚ musi je scalić. Jak? Kiedy? Przy pomocy kogo, czego? Z każdym kolejnym fragmentem jest coraz lepiej, łatwo się zaangażować w zagadkę i wpaść w detektywistyczną gorączkę. Z każdą przewróconą kartką rośnie też świadomość czytelnika, jego czujne oko zaczyna wychwytywać wspólne cechy pozornie odległych od siebie na linii czasu historii, przeczucia się intensyfikują. Smaczki, detale, powtarzalność, te same błędy popełniane przez bohaterów (co zazwyczaj prowadzi do konieczności ucieczki czy ukrywania się), podobne intencje czarnych charakterów, ich dążenie do posiadania dóbr, sławy, władzy. "Aż moc niszczenia, jaką posiądzie ludzkość, przezwycięży naszą moc tworzenia i cywilizacja sama siebie doprowadzi do zagłady"*.

Z czasem zaczyna również docierać do czytelnika, że "Atlas chmur" nie jest misternie przemyślanym i skrupulatnie przeprowadzonym splotem wydarzeń. Jeśli nawet losy bohaterów się krzyżują, to jedynie na poziomie naskórkowym i nie do końca świadomym. Nazwałbym to raczej kolejnym echem przeznaczenia, czymś nienachalnym, pośrednim, subtelnym, mistycznym. Kusi mnie, by przytoczyć kilka przykładów, ale nie - zostawię to każdemu do samodzielnego poznania. A poznawać jest co, choćby czym jest tytułowy "Atlas chmur" i w jaki sposób definiuje on kompozycję powieści.

Aha, ekranizacja, mimo że seans trwa blisko trzy godziny, jest dramatycznie skrócona i okrojona o liczne wątki. To dobry film (nieco bardziej niż powieść zakręcony - ze względu na teledyskową i migawkową narrację), ale miałem wrażenie, że oglądam jakiś skrót wydarzeń. Po prostu niemożliwością było upchać wszystko w trzech godzinach.



---
* David Mitchell, "Atlas chmur", przeł. Justyna Gardzińska, wyd. MAG, Warszawa 2012, str. 468.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2614
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: danka-sz 26.05.2013 18:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Moje najmilsze wspomnieni... | zsiaduemleko
UWIELBIAM Twoje recenzje. Platonicznie się w Tobie podkochuję <3
Użytkownik: Papito 09.01.2016 12:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Moje najmilsze wspomnieni... | zsiaduemleko
Witam też chcę pogratulować wyjątkowej recenzji. Bardzo trafnie oddaje klimat książki i odczucia czytelnika podczas jej czytania .
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: