Dodany: 27.01.2013 21:42|Autor: anek7
Trudno być dzieckiem w świecie G.R.R. Martina
Przeczytałam. Co tam przeczytałam - połknęłam w ciągu dwóch dni pierwszy tom "Pieśni lodu i ognia", czyli "Grę o tron" G. R.R. Martina. Śliczna jest...
O czym jest ta powieść, pewnie większość doskonale wie. Ale gdyby się przypadkiem trafił ktoś niezorientowany - pokrótce sprawy wyglądają tak: kilkanaście lat temu buntownicy obalili króla Aerysa Targanyena, wymordowali niemal całą jego rodzinę, a na żelaznym tronie połączonych siedmiu królestw zasiadł przywódca rebeliantów Robert Baratheon, mając przy boku piękną Cersei Lannister, córkę innego z wodzów powstania.
Mijają lata - Robert staje się coraz bardziej ociężały; Lannisterowie starają się zdobyć jak najwięcej władzy i wpływów; zarządzający północną częścią imperium Ned Stark oczekuje przybycia króla, swojego dawnego przyjaciela. W czasie wizyty władca powołuje Starka na stanowisko Namiestnika, a Ned pomimo niechęci żony i własnych wątpliwości zgadza się na królewską propozycję i wyrusza na południe. Bardzo szybko orientuje się, że wplątał się w sieć intryg, w swoim otoczeniu nie ma nikogo, komu mógłby zaufać, finanse państwa są w opłakanym stanie, i jakby tego wszystkiego było mało, coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jego poprzednik na urzędzie został zgładzony, najprawdopodobniej z polecenia królowej...
Czytając miałam cały czas wrażenie, że chociaż to dorośli snują intrygi, dowodzą wojskami, podejmują najważniejsze decyzje - głównymi bohaterami "Gry o tron" są dzieci: młodzi Starkowie, książę Jeffrey Baratheon czy wreszcie Daenerys Targaryen, cudem ocalała córka Aerysa. Wplątani w knowania dorosłych, stają się pionkami w grze, gdzie stawką jest władza nad krajem, bywają gwarancją lojalności swoich rodziców, niejednokrotnie podejmują decyzje, od których zależy ich życie, muszą sobie radzić w nieznanym i wrogim otoczeniu - muszą niemal z dnia na dzień wydorośleć. Przyznam się, że szczególnie kibicowałam małej Aryi Stark i jak tylko skończyłam "Grę o tron", od razu chwyciłam do ręki "Starcie królów", żeby się dowiedzieć, co dalej będzie z tą upartą i zadziorną dziesięciolatką.
Powieść Martina, mimo ogromnego rozmiaru i masy bohaterów, jest niezwykle dopracowana - autor ma wizję swojego świata, wiele postaci jest niejednoznacznych, nie można od razu określić, po której stronie tak naprawdę stoją - powoduje to, że książkę czyta się z autentyczną ciekawością.
Mimo że jest to jedno z najważniejszych dzieł z dziedziny fantastyki, niemal nie mamy w nim do czynienia z magią czy jakimiś nadnaturalnymi istotami. Bohaterowie muszą sobie radzić sami, nie ma potężnych czarodziejów zmieniających jednym kiwnięciem palca bieg wydarzeń, nie ma elfów, krasnoludów czy orków pomagających walczącym frakcjom. Świat Martina bardziej niż inne w tego typu dziełach przypomina średniowieczną Europę - no, może z wyjątkiem architektury...
Zakończenie powieści nie jest jednoznaczne z doprowadzeniem do końca choćby części wątków. Właściwie wszystko pozostaje w stanie zawieszenia, więc jak najszybciej trzeba się rozglądać za drugim tomem. Ja na szczęście nie musiałam go daleko szukać...
[Recenzję opublikowałam na swoim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.