Wyjątkowo gorzka... i wyjątkowo dobra
[W recenzji odwołuję się do szczegółów fabuły oraz zakończenia]
Zacznę od małej dygresji. Czy zauważyliście, w jaki sposób są teraz przygotowywane kinowe filmy dla dziecięcej widowni? Robi się je tak, aby również dorosły się dobrze bawił. Przykład pierwszy z brzegu: "Shrek". Dzieciaki się cieszą, bo historyjka o zabawnym ogrze, bo jest osiołek-gaduła... A dorośli wychwytują rozliczne aluzje erotyczne ("Co robisz? To mój ogon! Urwiesz mi i co?" - cytuję z pamięci) i też się świetnie bawią. Małgorzacie Musierowicz często zarzucano, że sama nie wie, dla kogo ma pisać - dla kolejnych pokoleń nastolatków czy dla tych, którzy dorastali razem z bohaterami Jeżycjady, a teraz mają już własne rodziny? "McDusia" zdaje się godzić obie grupy - zarówno dorosłych, jak i nastoletnich czytelników, więc - wydaje mi się - niewielu spodoba się w stu procentach. Niemniej nie zmienia to faktu, że - moim zdaniem - jest to jedna z najlepszych i najdojrzalszych części sagi rodu Borejków. Nie, nie niepokójcie się - miód, za który tak kochamy poznański cykl, się ostał! Ale doszło do niego sporo dziegciu - na pewno więcej niż jedna łyżka! I to chyba największy plus tego tomu.
Okres świąteczny. Magda Ogorzałka, córka znanej z "Opium w rosole" Kreski, zatrzymuje się u Borejków. Dziewczyna musi uporządkować mieszkanie swojego niedawno zmarłego pradziadka, Dmuchawca. Jednak bardziej niż śmiercią pradziadka przejmuje się własnym złamanym sercem. Tymczasem na Roosevelta 5 trwają przygotowania do ślubu Laury Pyziak z polonistą Adamem Fidelisem. A Ignacy Grzegorz zakochuje się w McDusi - niestety wykazuje ona większe zainteresowanie jego kuzynem, Józefem Pałysem.
Ten schemat wygląda znajomo? I tak, i nie. Jest tutaj historia miłosna (i to niejedna!) nieodzowna dla każdej części Jeżycjady. Tym razem jednak, wbrew pozorom, nie tytułowa McDusia wysuwa się na pierwszy plan, ale Ignacy Grzegorz i Józef Pałys, co jest całkiem udanym novum w cyklu. Pierwszy z nich jest zauroczony koleżanką, ale zbyt nieśmiały, aby wyznać jej swoje uczucia. Drugi ogania się od momentami nachalnej Magdy jak może - sam został niejako zraniony przez Staszkę (Trolla pojawia się u Borejków z partnerem). Mimo wszystko w wyniku pewnych okoliczności zaczyna się interesować Agatą Janicką, koleżanką z klasy.
A jednak jest jeszcze ta druga płaszczyzna - dotąd w Jeżycjadzie, zdawałoby się, ledwie muskana piórem Musierowicz (może poza częściami "Opium w rosole" i "Język Trolli"). Mówiąc ogólnie, zaskakująco gorzka to część poznańskiej sagi. I pozostaje taka mimo niezmiennego "hip hip hurra" na cześć rodziny, mimo tego, że każda z postaci na Roosevelta 5 wciąż "Dobrze się tu czuła, to było widać. Jakby wróciła do domu z dalekiej podróży"[1].
Przy tym wszystkim zdumiewająco dużo w "McDusi" agresji. To nie przypadek, że Gabriela właśnie w pierwszej scenie powieści zostaje zepchnięta przez "grupę półprzytomnych, agresywnych wyrostków"[2]. To zdarzenie jakby nadaje ton całej powieści (akty agresji powtórzą się: między kuzynami dojdzie do bójki, a sam Ignacy Grzegorz zostanie napadnięty). Obok tego pojawia się sporo naprawdę smutnych refleksji, przemyśleń, których dotychczas Musierowicz nie odsłaniała przed czytelnikami. I za to dla autorki chapeau bas! Wielka to sztuka i niebywała odwaga, po blisko dwudziestu tomach jednostajnego cyklu wyjść z ograniczeń narzuconych przez wybraną konwencję i poradzić sobie z tym wyśmienicie!
Jeśli można mówić o leitmotivach "McDusi", to jednym z nich będzie na pewno śmierć - pojęcie dotąd praktycznie niespotykane w Jeżycjadzie, a przynajmniej coś, o czym się głośno nie mówiło (przypomnijcie sobie casus Ewy Jedwabińskiej!). Tutaj wszyscy muszą się zmierzyć z odejściem autorytetu, wielkiego człowieka, profesora Dmuchawca. McDusia, która ma posegregować rzeczy pradziadka, zaczyna zastanawiać się nad sobą. Dzieje się tak również za sprawą ludzi opłakujących zmarłego - śmierć szanowanego nauczyciela ściąga w progi jego mieszkania dawnych uczniów: Gabrysię, Nutrię, Hajduka, Aurelię i Damazego (reprezentowanego przez Bebe). Dla każdej z tych zasmuconych osób profesor przygotował paczuszkę z książką oraz przesłanie. Dzięki temu nie tylko McDusia, ale również młody czytelnik może się oswoić z tematyką odchodzenia najbliższych. W tym tomie - powtórzę - nie ma przypadków. Również Ignacy i Mila nie bez przyczyny w finale powieści otwarcie rozmawiają o śmierci:
"- Ile jeszcze przed nami tych sylwestrów, jak myślisz? - zapytał cicho.
- Już niewiele prawdę mówiąc - spokojnie odrzekła mu żona (...) - Zmieniłeś się, i ja się zmieniłam, ale zarazem jesteśmy wciąż sobą - Ignacym i Milą. (...) Zmiany są właściwie nieistotne, skoro nie zmienia się istota rzeczy.
- Wiem, co chcesz mi powiedzieć, Milu - uśmiechnął się wzruszony Ignacy Borejko. - Żebym się nie bał śmierci.
- Ja się nie boję, więc i ty się nie bój"[3].
Drugim z leitmotivów jest niewątpliwie poczucie ostatecznej utraty dzieciństwa i przejścia w dorosłość wśród młodych bohaterów. Laura wychodzi za mąż - to zdarzenie sprawia, że zaczyna analizować swoje życie, wreszcie zmierzy się z traumami, będzie pragnęła uzyskać przebaczenie od tych, których raniła. W tej części Józef i Magda poznają cierpki smak zawodu miłosnego (choć trochę szkoda, że w drugim przypadku Musierowicz potraktowała zdradę z właściwym sobie błyskotliwym humorem), a także zdają sobie sprawę z nieuchronności własnego dojrzewania:
"Nagle zrobiło mu się tęskno na duszy, jakby coś właśnie bezpowrotnie się kończyło, jakby coś znikało na szybko oddalającym się horyzoncie i jakby w zamian przybyć miały (...) nowe problemy oraz jakaż duża odpowiedzialność"[4].
"Zatęskniła też Magdusia za dzieciństwem, które tak szybko się skończyło. I za tym, że wtedy wszyscy byli razem, kochali się, śmiali i cieszyli sobą, i nic nie zapowiadało rozstań, smutków i wyjazdów"[5].
Wyjątkowo przejmujące w "McDusi" są również portrety postaci - naprawdę pogłębione psychologicznie. Gabrielę, która nie tylko dla Borejków, ale i dla czytelników stała się już wzorem Matki Polki, Kobiety-Ostoi, dopadają rozterki, do których boi się przyznać. Uważny czytelnik między wierszami wyczyta, że owa "ostoja" przestaje czuć się potrzebna - jej przemyślenia i problemy, którym Musierowicz poświęca (wreszcie!) naprawdę dużo miejsca, są szczerze przejmujące. To tu Gabrysia we wstrząsającej rozmowie ze swoim pierwszym mężem dowie się, że ten nigdy jej nie kochał. I - co więcej - nie umie nikogo kochać. To w tej części Laura odkryje siebie, jak nigdy dotąd. I okaże się, że jej cały "Tygrysi" bunt, ranienie innych, a wreszcie lęk przed małżeństwem z człowiekiem wręcz idealnym wynikały z dawnego porzucenia jej wspaniałej matki (i jej samej!) przez Pyziaka. Mało było w Jeżycjadzie tak przejmujących scen jak ta, w której Laura wykrzykuje ojcu prawdę (i szkoda, że Musierowicz - być może nieprzyzwyczajona do opisywania tak silnych emocji - niejako urywa tę scenę, każe dziewczynie zamilknąć i schować się za faktem przedślubnej spowiedzi).
Dobrze oddana jest też zabarwiona braterską miłością rywalizacja między kuzynami (która w końcu doprowadzi do przemiany obu chłopców):
"I tak było zawsze; splot uczuć, żywionych dla tego bliskiego jak brat przeciwnika, powodował u Ignasia, paradoksalnie, wewnętrzne rozdarcie. (...) Były liczne powody, by Józinka nie znosić; a jednak nie można było sobie wyobrazić życia bez niego"[6].
Szkoda, że autorka podobnie nie potraktowała innych bohaterów. Na przykład Ida - młodsza córka Borejków stała się tym, czym kiedyś dla tego cyklu były małe dzieci: źródłem komizmu, umieszczonym na marginesie akcji.
Co warto zaznaczyć, Musierowicz na kartach "McDusi" rozprawia się niejako z zarzutami, które stawiano jej prozie. Nie bez przyczyny Janusz Pyziak wytknie rodzinie byłej żony:
"Tak się lubicie ciągle wywyższać, a każdy, kto jest słaby lub grzeszny zasługuje oczywiście tylko i wyłącznie na waszą pogardę"[7].
I otrzyma odpowiedź (do której nie chcę się tu ustosunkowywać):
"Nikim nie pogardzamy, Januszu. Z zasady. Nikim. (...) Niektórzy ludzie jednak (...) pogardzają sami sobą i dokonują mimowolnie tego, co w psychologii nazywa się przeniesieniem..."[8].
Jednak to, co widać wyraźnie i co jest naprawdę zdumiewające - to że bohaterów Małgorzaty Musierowicz dopada kryzys światopoglądowy. Choć rodzina pozostaje silna, świat nie jest już tak przyjazny i nawet Eksperymentalne Sygnały Dobra nie mogą zdać egzaminu. Ignaś, który dowodzi, że "Kiedy człowiek jest mocno związany z własną rodziną, czuje też więź z coraz dalszymi kręgami ludzkości... i jest w tym takie humanistyczne poczucie jedności z bliźnimi"[9], chwilę później zostanie napadnięty przez bandę oprychów. Podobny kryzys przeżywa Gabriela - w jej wędrówkach (nie bez przyczyny otwierających i zamykających ten tom) najlepiej widać walkę dobra ze złem, poczucie marazmu i bezsilności zmieszane z nadzieją. I ta nadzieja w końcu wygrywa, tak jak miłość (Ignacego i Magdusi), ale pobrzmiewa w tym nuta jeśli nie fałszu, to wątpliwości:
"Póki ludzie dobrej woli wciąż tu są, nie poddają się, pracują, myślą i czytają, spieszą z pomocą, spoglądają na bliźnich z sympatią i szacunkiem, ze współczuciem i zrozumieniem - póty istnieje dobra przyszłość. Na pewno"[10].
Wątpliwość musi w tym brzmieć - bo co Gabriela widziała chwilę wcześniej?
"Spod ronda znów dobiegały wrzaski. Popychano tam jakieś odurzone dziewczyny, ktoś się słaniał i wymiotował, ktoś inny miotał przekleństwa, policji nie było widać, więc Gabriela (...) zawróciła - jak zwykle z poczuciem bezsilności"[11].
Takiego Poznania Musierowicz jeszcze nie opisywała. Nigdy nie powiedziała "Bydlacy, nie rodacy"[12]. Jeszcze nigdy tak ogromne zniechęcenie nie ogarniało jej bohaterów. I to jest właśnie szokujące. I to wyróżnia "McDusię" z całego cyklu. I to świadczy o wielkości tej powieści.
Na tak mrocznym tle "obowiązkowe" dla serii historie miłosne nastolatków (bo tego samego nie da się powiedzieć o historii Laury i Adama!) muszą wypaść po prostu trywialnie. I rzeczywiście - są niepotrzebnie rozwleczone, a opowieść o docieraniu się Magdy i Ignacego naiwna i tanio-sentymentalna. Odrobinę lepiej wypada wątek Józinka i Agaty - może dlatego, że to opowieść bez lukrowanego happy endu pod hasłem "i żyli długo i szczęśliwie". Jednak te niedoskonałości blakną w obliczu tego, czego dokonała Musierowicz, rysując pogłębione portrety psychologiczne swoich bohaterów. Borejkowie to już nie snoby, chronione przed brudami tego świata - to ludzie z krwi i kości, którzy cierpią przez brudy tego świata. Tak jak my wszyscy.
Kiedy przystępowałem do pisania tej recenzji, średnia ocen "McDusi" wystawionych przez kilkunastu czytelników zatrzymała się poniżej 4. Nie chcę spekulować, ale obawiam się, że niektórzy zamiast głębi psychologicznej i nastawienia na refleksję zobaczą w tej książce dłużyzny i marne tempo akcji. A szkoda by było. Bo Małgorzata Musierowicz - powtórzę - przeskakując konwencję Jeżycjady dokonała czegoś wielkiego. A czytelnikom pozostaje się zastanawiać: do kogo jest skierowana ta pozycja? Do młodzieży, jak dotychczas? A może raczej do dorosłych?
Nieraz sarkaliśmy, że na "McDusię" przyszło nam czekać kilka lat - ale mogę poczekać drugie tyle na kolejny tom - "Wnuczkę do orzechów" - byle był tak dobry jak poprzedni.
---
[1] Małgorzata Musierowicz, "McDusia", wyd. Akapit Press, 2012, s. 122.
[2] Tamże, s. 10.
[3] Tamże, s. 273.
[4] Tamże, s. 120.
[5] Tamże, s. 75.
[6] Tamże, s. 17.
[7] Tamże, s. 196.
[8] Tamże, s. 197.
[9] Tamże, s. 281.
[10] Tamże, s. 289.
[11] Tamże, s. 287-8.
[12] Tamże, s. 284.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.