Mania bezwstydnie, Mania minimalnie
Wczoraj na półkach sklepów muzycznych pojawił się nowy album Marii Peszek. Podobno mocny, bezkompromisowy, przejmujący, piękny. Kontrowersyjny, jak cała postać autorki, jak jej poprzednia płyta. Czy tak jest naprawdę, nie wiem, nie słyszałam ani jednego utworu, ta (niewątpliwie) przyjemność wciąż jeszcze przede mną. Za to ostatnio bardzo często spędzam wolne godziny przy dźwiękach z płyt „Miasto mania” i „Maria Awaria”. I o ile pierwszy album mnie wycisza, o tyle drugi działa jak dawka kofeiny, i to w kawie wzbogaconej o szczyptę chili. Wyjaśniać tego szczegółowo nie będę, recenzja to nie kartka z pamiętnika…
Sięgnęłam również po zbiorek poezji i tekstów Marysi, zatytułowany „Maria Awaria – Bezwstydnik”. Hmmm… Jakże inaczej brzmią teksty z drugiej płyty artystki wtedy, kiedy czyta je mój wewnętrzny narrator, bez świetnej muzyki Smolika oraz tego wspaniałego instrumentu, jakim jest głos Peszek. Poezję śpiewaną często interpretuje się inaczej niż oryginalny wiersz. Nie ubogaca się tym wiersza, nie daj Boże, po prostu przedstawia się go innemu zmysłowi, percepcja wzroku jest w końcu dość daleką od percepcji słuchu. Teraz, kiedy widzę wszystkie teksty zapisane równiutko w tomie utworów, wciąż nasuwają mi się nowe i nowe sposoby ich interpretacji. Niektóre z nich są wzbogacone o wersy, jakich nie usłyszymy w piosenkach, choćby słynny, krótki „Reks”:
na słowo seks
odezwał się reks
pod stołem siedział
z nami pospołem
zawył z tęsknoty
do mojej cnoty
z całej swej psiej istoty
szukał miejsca
na psoty
ignorował koty
polował na stonogi
odrzucał pierogi
reksio do nogi
przerobię na pierogi
przestań molestować
cnotę mą testować
merdać tym drugim ogonem
świrować[1]
Intymność u Peszek przestaje nosić znamiona intymności, bezwstydnie odsłonięta, odarta jest już nawet ze wstydu, bo staje się czymś oczywistym, naturalnym, wręcz zwierzęcym instynktem. Jest w tym umiłowanie siebie, własnego ciała, dbałość i szacunek dla swoich pragnień, potrzeba bliskości i czułości… Wiersze (i piosenki), mimo iż ubogie w słowa, nieprzegadane, nierozgadane, wręcz skąpe, aż kipią uczuciami, kipią znaczeniami, jest w nich ogrom treści. To taka skondensowana poezja; nie od dzisiaj wiadomo, że piękno tkwi w umiarze. I minimalizmie (o czym wie każdy, kto choć raz zatopił się w haiku).
„Hedonia”
nie mam najmniejszych złudzeń
co do przyszłych przebudzeń
choć bardzo bym chciała
jak inni by chcieli
po śmierci obudzić się
w nieba pościeli
ciało pielęgnuję
bo jest domem duszy
i gdy jest mi dobrze
moja dusza mruczy
więc zamiast tu stygnąć
w strachu przed wiecznością
ja wolę bezwstydnie
namakać czułością[2]
I jak pięknie można mówić o tęsknocie!:
marznę bez ciebie
zamarzam powoli
się kulę
nad ranem tulę
twoją koszulę
czule
zawijam się w dywan
twym zapachem się okrywam
kocham się ze snami
które noc zamiast ciebie da mi[3]
Bardzo interesujące, a co za tym idzie – zasługujące na uwagę są także krótkie myśli Marii, jakby wyrwane z kontekstu, niektóre na pewno ulotne i tylko piórem uchwycone, utrwalone na jakimś papierze, świstku, kawałku biletu, rachunku w restauracji. Bo tak sobie wyobrażam frazy takie, jak wspaniałe:
tako rzecze we mnie frustrat[4]
czy:
retusze niszczą duszę więc nie nie nie
nie retuszuj mnie[5]
Nie podoba mi się natomiast Maria Awaria wyzierająca z tekstów pisanych do „Elle”, bo i te znalazły się w tomiku-bezwstydniku. Jest to Maria zbyt obscenicznie atakująca wręcz swoją prywatnością; świadomie prowokująca, ale tak do bólu, do niesmaku, zgagi i zniechęcenia. Czasem jakby bez pomysłu, na siłę, byle dobić do terminu, do określonej ilości znaków, zdążyć przed jakimś deadline. Nie ma już pikantności, jest „pieprz na maksa”, po którym pozostaje pragnienie wypicia całej studni. Dobrze, że takie pragnienie mogą zgasić krótkie frazy-myśli i piosenki.
Ale, ale! Byłabym bardzo niesprawiedliwa, gdybym nie przyznała, że jeden z tak potępianych przeze mnie tekstów uwiódł mnie całkowicie. Z tego - piosenkę z dobrą muzyką poproszę! Byłaby jedną z moich ulubionych, królowałaby w moim odtwarzaczu! Specjalnie dla tych, których ciekawość udało mi się wzbudzić, pozwolę sobie zacytować go w całości:
„Twaróg”
jak już będę stara to założę kapcie
dam rosnąć do woli na dziko paznokciom
jak już będę stara powiem światu wara
od mych spraw przyziemnych i zmarszczeń codziennych
zaprzyjaźnię się z twarogiem modlitwą i czasem
kłaść się będę spać przykryta snów moich atłasem
jak już będę stara
nie będę musiała
o nic się już starać
będę zrzędzić mędzić jak to stara baba
i jak alibaba odgadnę to słowo
co otwiera ciemną słodycz sezamową
jak już będę stara to założę kapcie
całkiem się pomarszczę i zamienię w babcię
a święty spokój zaleje mój pokój
się kochanie tylko w snach
sex pogrzebie czasu piach
i przed przemijaniem strach
a na razie jak truskawek
chce mi się niecnych sprawek
się kochać kocham
się kochać chcę
i pokucie mówię nie[6]
A zdjęcia? W pewnej recenzji tomiku przeczytałam, że są, najoględniej mówiąc, nie najlepszej jakości. Owszem. Zgodnie z zasadą „retusze niszczą duszę więc nie nie nie, nie retuszuj mnie”… Są bardzo naturalne, ukazują zmarszczki, niedoskonałości, słabe światło. Sądzę, że taki zabieg jest celowym. Cały tomik to jedno wielkie obnażenie. Piękne obnażenie, do szpiku kości, do głębi duszy, ale z szacunkiem, akceptacją własnego ciała i myśli, siebie. Gdyby zdjęcia artystki były wyretuszowane jak fotografie panien pozujących do popularnego magazynu dla męskiej części publiczności, wyczuwałoby się w tym zgrzyt, fałsz. A tak… jest pięknie. Nic dodać, nic ująć. Pięknie.
spierdalam w sen[7]
---
[1] Maria Peszek, „Maria Awaria – Bezwstydnik”, Kayah Production & Publishing, 2008, str. 10.
[2] Tamże, str. 72.
[3] Tamże, str. 54.
[4] Tamże, str. 11.
[5] Tamże, str. 39.
[6] Tamże, str. 65.
[7] Tamże, str. 79.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.