Dodany: 05.08.2012 12:35|Autor: Lenia

Czytatnik: Czytatnik leniwca

Mnie w każdym razie zachwyca, cz. 3.


Fragment, o którym kiedyś pisałam -
Mnie w każdym razie zachwyca

"Zimny wiatr z południa wymiótł z Buenos Aires masę gorącego i wilgotnego powietrza, dmie teraz posuwiście, wyjąc, świszcząc, brzęcząc i trzaskając szybami, wyrzucając w górę papiery a na skrzyżowaniach ulic powodując istne orgie niewidzialnych czarownic. Ten wiatr pseudo-jesienny porywa i mnie, i gna wraz ze mną - a zawsze w przeszłość - ma on przywilej wywołania we mnie przeszłości i nieraz godzinami poddaję się mu, siedząc gdzieś na ławce. Tam, przewiany, usiłuję dokonać rzeczy nad siły a tak upragnionej - nawiązać z Witoldem Gombrowiczem do epok niepowrotnych. Rekonstrukcji mojej przeszłości poświęciłem wiele czasu, ustalałem pracowicie chronologię, wytężałem pamięć do ostateczności szukając siebie, niczym Proust, ale nic nie da się zrobić, przeszłość jest bezdenna a Proust kłamie - nie, zupełnie nic nie da się zrobić... Ale wiatr południowy, powodując jakieś zaburzenia w organizmie, wytwarza we mnie stan nieomal miłosnego pożądania w którym, błądząc rozpaczliwie, usiłuję ze skrzywionymi ustami choć przez chwilę obudzić w sobie dawne moje istnienie.
Na avenida Costanera, wpatrzony w fale wyrzucane w górę białymi kłębami przez kamienne obmurowanie brzegu z uporczywą furią, przyzywałem ja, dzisiejszy Gombrowicz, tamtego dalekiego mego protoplastę w całej jego drżącej i młodej bezbronności. Trywialność tamtych zdarzeń nabierała dziś dla mnie (dla mnie, który już wiedziałem, który dzisiaj byłem właśnie swoją ówczesną przyszłością, rozwiązaniem zagadki tamtego chłopca) otóż nabierała ona świętości legend o dalekich początkach; i dziś ja znałem powagę tamtego śmiesznego cierpienia, znałem ex post... Więc przypominałem sobie jak, na przykład, pewnego wieczoru przyjechał on - ja - w sąsiedztwo do Bartodziej na zabawę, gdzie była osoba, która jego - mnie - wprowadzała w stan oczarowania i przed którą ja - on - chciałem wykazać się, zabłysnąć; i to było mnie - jemu - koniecznie potrzebne. Ale wchodzę do salonu a tam, miast podziwu, politowanie ciotek, żarty kuzynek, grubawa ironia tych wszystkich ziemian. Cóż się stało?! Stało się, że Kaden-Bandrowski "zjechał" jakąś moją nowelkę w słowach zresztą pełnych pobłażliwości, ale niedwuznacznie odsądzając mnie od talentu. I ta gazeta wpadła im w ręce. I oni uwierzyli jej bo przecież "pisarz, zna się na rzeczy". Więc tego wieczoru nie wiedziałem, rzeczywiście, gdzie się schować.
Jeżeli on - ja - był w takich razach bezsilny, to wcale nie dlatego, aby to go przerastało. Wręcz przeciwnie. Te sytuacje były nie do odparcia ponieważ były niegodne odparcia - ponieważ były zbyt głupie i śmieszne aby można było wziąć na serio cierpienie, które zadawały. Więc cierpiałeś a jednocześnie wstydziłeś się swego cierpienia i ty, który już wówczas wcale nieźle dawałeś sobie radę z demonami o wiele groźniejszymi, tu załamywałeś się okropnie, dyskwalifikowany własnym bólem swoim. Biedny, biedny chłopcze! Dlaczego mnie wtedy nie było przy tobie, dlaczego nie mogłem wejść wtedy do tego salonu i stanąć tuż za tobą abyś poczuł się uzupełniony późniejszym sensem twego życia. Lecz ja - twoje urzeczywistnienie - byłem - jestem - o tysiące mil, o wiele lat, od ciebie i siedziałem - siedzę - tutaj, na amerykańskim brzegu tak gorzko spóźniony... i tak wpatrzony w wodę, wytryskującą ponad mur kamienny, wypełniony odległością wiatru pędzącego ze strefy polarnej"

/Witold Gombrowicz, "Dziennik 1953 - 1956", Kraków 1988, s. 119-121./

***

"Kiedyś tłumaczyłem komuś iż, aby należycie odczuć kosmiczne zaiste znaczenie jakie dla człowieka ma człowiek, należy wyobrazić sobie co następuje: jestem zupełnie sam na pustyni; nigdy nie widziałem ludzi, ani nie domyślam się, że inny człowiek jest możliwy. Wtem ukazuje się w polu mojego widzenia istota analogiczna, a jednak nie będąca mną - ta sama zasada wcielona w obce ciało - ktoś identyczny a jednak obcy - i ja doznaję jednocześnie cudownego uzupełnienia i bolesnego rozdwojenia. Ale nad wszystkim góruje jedno objawienie: stałem się nieograniczony, nieprzewidziany dla siebie samego, pomnożony we wszystkich możliwościach swoich tą obcą, świeżą a jednak identyczną siłą, która zbliża się do mnie jak gdybym to ja sam do siebie przychodził z zewnątrz"

/Witold Gombrowicz, "Dziennik 1953-1956", Kraków 1988, s. 33-34./

***

25.12.2011.

(...)
Są w "Dzienniku" - mam na myśli w I tomie - fragmenty, z którymi się zgadzam i są takie, na które mówię stanowczo "nie". Jak ten.

"(...) w znakomitej większości my wszyscy, urzędnicy, jesteśmy już w trakcie umierania. Ludzie po czterdziestce, którzy wykańczają się powoli, co rok starsi o rok (...) wśród ludzi nie ma, nie może być większego przeciwieństwa jak biografia wstępująca i zstępująca, jak rozwój i dekadencja, jak człowiek po trzydziestce, który już zaczyna się kończyć i człowiek przed trzydziestką, który się rozwija"

/Ibidem, s. 62./

Tak, ja wiem, to jego odczucie i nie powinnam się wtrącać, ale - nie, nie i nie.
(...)

"Artysta nie powinien pchać ludziom swego dzieła przed nos krzycząc: - To jest piękne! Zachwycajcie się tym, bo jest zachwycające (...)
(Ale ona [kobieta] natrętnie częstuje swoją urodą, godzinami udoskonalaną przed lustrem. Nie wie, co to dyskrecja. Zdradza się co chwila w swojej żądzy podobania się - więc nie jest królową, ale niewolnicą! I zamiast objawiać się jak bogini, godna pożądania, objawia się jak straszliwa niezdarność usiłująca zdobyć niedostępną urodę. Gdy młodzieniec gra w piłkę dla przyjemności, zdarza mu się, że jest piękny; ona gra w piłkę ażeby być piękna; więc gra źle ale, poza tym, ta piękność zalatuje siódmym potem, jest tak wymęczona! Ale nie koniec na tym - bo ona, mizdrząc się do szaleństwa, zawsze, wszędzie, przybiera jednocześnie minę jakby mężczyzna nic ją nie obchodził. I mówi: - och, ja tylko tak dla estetyki! Któż uwierzy kłamstwu zbyt jawnemu?)"

/Ibidem, s. 184./

Dobra, dobra. W zasadzie się zgadzam. Tylko nasuwa mi się pytanie: czy kobiety były aż tak przejęte swoją urodą, gdyby nie mówiło im się, że bycie pięknymi jest ich powołaniem? Że po to są na świecie? (Jak parę stron wcześniej: "(...) czar jest ich powołaniem, estetyka ich zawodem, urodziły się aby zachwycać")
(...)

"Piękność nie może opierać się na oszustwach.
(Pragnie abyśmy zapomnieli o jej brzydotach. Usiłuje nam wmówić że nie jest kobietą, to jest ciałem, które, jak wszystkie ciała, nigdy nie może być tylko piękne - które jest mieszaniną piękności z brzydotą, grą wieczystą tych dwóch elementów (...) Nikt nie sprawi aby pewne funkcje cielesne nie były nieczystością. Nikt też nie wyzwoli całkowicie ducha z nieczystości. Ale ona chce abyśmy uwierzyli, że jest kwiatem (...) Cóż za maskarada! Mamże uwierzyć że jest bukietem jaśminu dlatego, że się uperfumowała? Lub, widząc ją na obcasach półmetrowej wysokości, że jest smukła? Jedyne co widzę, to iż obcasy nie pozwalają jej ruszać się swobodnie. Tak to piękność ją krępuje (...) nigdy nie może być swobodna z sobą...)"

/Ibidem, s. 184-185./

Dobrze, że Gombrowicz nie widział niektórych współczesnych kobiet z ich butami na koturnach. Załamałby się...

"Ta przyozdobiła swój przesadny kuper szarfą i myśli, że stała się majestatyczna; tamta udaje panterę, a ta znów usiłuje swoją zwiędłą cerę przerobić na Melancholię przy pomocy skomplikowanego kapelusza. Lecz ten kto ukrywa (nadaremnie) defekt, poddaje się defektowi. Defekt musi być przezwyciężony - przezwyciężony prawdziwą wartością w sensie moralnym lub fizycznym"

/Ibidem, s. 185./

Tak, tak. Nie zwracam uwagi na piękno zewnętrzne, ale zwracam uwagę na piękno zewnętrzne. Bla, bla, bla.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 549
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: