Dodany: 01.08.2011 13:04|Autor: Bibliomisiek

Na południe od Grande


Twórczość McCarthy'ego daje się z grubsza podzielić na "okres Tennessee" ("Strażnik sadu", "W ciemność", "Dziecię Boże" i "Suttree") i "okres Pogranicza", rozpoczynający się "Krwawym południkiem", a kontynuowany w "Trylogii Pogranicza" i "To nie jest kraj dla starych ludzi". "Rącze konie", napisane bezpośrednio po apokaliptycznym "Południku", bodaj najgłośniejszym dziele McCarthy'ego, mimo zbliżonej przynależności gatunkowej (western) różnią się od niego znacznie. Otrzymujemy jakby inną wizję Dzikiego Zachodu spod tej samej ręki. O ile "Południk" przedstawiał cywilizowanie Zachodu jako - świadomie upraszczam - festiwal rozpasanego, sadystycznego okrucieństwa, to "Rącze konie" – których akcja rozgrywa się jakieś sto lat później w mniej więcej tym samym rejonie geograficznym - prezentują wizję przeszłych dziejów z bardziej współczesnej perspektywy, siłą rzeczy narzucającej nostalgiczne spojrzenie. Jest ono tylko pozornie nostalgiczne, ale o tym za chwilę.

Rok 1949; w Teksasie umiera stary ranczer, a spadkobierczyni ani jej były mąż nie są w najmniejszym stopniu zainteresowani biedną wiejską posiadłością. Wraz z nim w sposób symboliczny odchodzi w przeszłość pionierska karta historii. Ranczo próbuje bezskutecznie przejąć zafascynowany dziadkiem dziewiętnastoletni wnuk, John Grady Cole, który lepiej niż w otaczającej go ucywilizowanej współczesności, odnajduje się w prostym ranczerskim stylu życia, upajającym swobodą i bliskością natury. Chłopak, nie mogąc pogodzić się ze stratą rancza i zarazem nie mogąc znaleźć sobie miejsca poza nim, wreszcie poszukując umykającego smaku dawnego świata - wyjeżdża do Meksyku. Wolę umrzeć jadąc, niż żyć stojąc w miejscu - stwierdza. Towarzyszy mu przyjaciel, a po drodze dołącza jeszcze trzeci dzieciak, którego krnąbrny i nieobliczalny charakter doprowadzi do tragicznych wypadków. John Grady Cole pozna brutalną i zupełnie nieromantyczną przeszłość kraju, który odwiedził i na własnej skórze odczuje twardość zasad nim rządzących. Doświadczy pierwszej miłosnej fascynacji, pierwszego bólu wyrzeczenia i pierwszej żądzy zemsty.

Bo też "Rącze konie" są w istocie powieścią inicjacyjną. Dojrzałość Johna Grady’ego Cole’a z początku powieści jest pozorna. Jest on rzeczywiście, bardziej niż skarlałe duchowo pokolenie rodziców, świadom przeszłości otaczającej go krainy. Ale dopiero od starej Meksykanki dowie się, jak wyglądały dawne czasy z bliska, bez romantycznej otoczki. Dopiero w zderzeniu z realną przemocą – tak fizyczną, jak przemocą twardych obyczajów – podejmie walkę o przetrwanie, a także zdobędzie się na prawdziwie męskie decyzje, również dotyczące cudzego życia i śmierci. Przemoc ta - słuszna bądź nie - jest bowiem integralną częścią otaczającego go świata. Słowem, nostalgiczna otoczka, spowijająca w jego oczach Pogranicze, rozwieje się, dając poznać twarde realia. Pozbawi go złudzeń, ale przez to uczyni mężczyzną. Zahartuje go krzywda i niesprawiedliwość, jakiej będzie świadkiem i ofiarą, w myśl starej zasady, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Jednocześnie finał wskazuje na to, że przemoc - nawet słuszna i, zdawałoby się, sprawiedliwa - nie jest reakcją dobrą, że w którymś momencie należy powiedzieć "dość". Dojrzeje do tego John Grady Cole - i na szczęście w świecie "Rączych koni" jest to jeszcze możliwe. Szukając nitek wiążących twórczość McCarthy'ego łatwo można stwierdzić, że to być może do tego właśnie świata tęsknić będzie później szeryf Bell z "To nie jest kraj dla starych ludzi".

W ogólnym rozrachunku "Rącze konie" są chyba pierwszą tak przejrzystą konstrukcją fabularną w dorobku McCarthy’ego. Być może wnioski płynące z samego wątku dojrzewania nieco trącą oczywistością (w diametralnie odmiennej tonacji, lecz z podobnym punktem dojścia napisane są "Koniokrady" Faulknera), ale powieść zawiera także ciekawe, przemyślane spojrzenie na przeszłość tej części kontynentu amerykańskiego, a zwłaszcza pogmatwanej i tragicznej epoki rewolucji meksykańskiej. Dzięki innym z założenia celom "Rącze konie" nie są – jak "Krwawy południk" – feerią obłędnej przemocy, ale bardziej stonowaną refleksją nad przeszłością Dzikiego Zachodu, zarówno w jego romantycznej otoczce, jak i w jego realnej, "prawdziwej" historii. McCarthy nie przekreśla zresztą całkowicie tej idealizującej czasowej perspektywy jako z gruntu fałszującej obraz, a jedynie ją uzupełnia. Zwłaszcza że wydaje się, iż dzikość zawarta w XIX-wiecznym kolorycie jego samego także uwodzi. Świadczą o tym dobitnie opisy kraju, który przemierzają chłopcy. To ziemia upajająco dzika, rozległa tak, że pozwala na naprawdę głęboki oddech, a do tego do głębi przesiąknięta właśnie przeszłością, zapełniona powidokami plemion już nieistniejących, ale które jakby dopiero co przemierzały te pustkowia, jeszcze nieomal brzmiąca echem ich nawoływań, usiana kośćmi upolowanych przez nie zwierząt. Tu przeszłość i krajobraz stapiają się w jedną, nierozerwalną całość: bez tej przeszłości krajobraz byłby inny, bez tego krajobrazu być może inna byłaby historia. W świat ten również organicznie wpisana jest samotność. Właśnie w tej powieści czuje się, jak cudownym McCarthy jest pejzażystą - i to jest pejzaż jednocześnie przestrzenny, czasowy i egzystencjalny. To chyba najpiękniejsze fragmenty w całej jego twórczości, piękne i mądre. Powieść - jak każda w dorobku McCarthy'ego - niepowtarzalna, w dodatku ważna dla literackiego westernu jako gatunku. To ścieżka na Zachód wyrastająca z oryginalnego uniwersum literackiego tego autora - i kompletnie autonomiczna wobec wytyczonych wcześniej przez A.B. Guthrie'ego ("Droga na Zachód"), Jacka Schaefera ("Jeździec znikąd"), E.L. Doctorowa ("Witajcie w Ciężkich Czasach"), Larry'ego McMurtry'ego ("Na południe od Brazos") i innych amerykańskich literatów.


[recenzję opublikowałem również na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 7651
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 9
Użytkownik: Bibliomisiek 09.08.2011 07:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Twórczość McCarthy'ego da... | Bibliomisiek
Tradycyjnie już zapomniałem dodać, że recenzję opublikowałem też na moim blogu. :)
Użytkownik: sowa 10.08.2011 23:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Tradycyjnie już zapomniał... | Bibliomisiek
Tradycyjnie przypomnę, że najlepiej byłoby to zgłosić redakcji, korzystając z pola "zgłoś błąd" na stronie recenzji. Brakującą formułkę (jak widać) dodałam.
Użytkownik: Bibliomisiek 11.08.2011 08:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Tradycyjnie przypomnę, że... | sowa
Wyszedłem z założenia, że nie będę zawracał nikomu głowy, a jak dodam w komentarzu to wyjdzie przecież de facto na to samo (że istotna jest sama informacja, a nie czy jest 3 cm wyżej czy niżej). Niemniej dziękuję.
Użytkownik: sowa 16.08.2011 21:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyszedłem z założenia, że... | Bibliomisiek
Hehe. Ty się, proszę uprzejmie, defaktem nie zasłaniaj, tylko w razie czego zgłaszaj (się do) redakcji ;-).
Użytkownik: carmaniola 09.08.2011 08:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Twórczość McCarthy'ego da... | Bibliomisiek
Mnie, "Rącze konie" podobały się znacznie bardziej niż "Krwawy południk", albo może inaczej, były mi bliższe emocjonalnie. Wydaje mi się, że to z powodu bohaterów, a przede wszystkim Johna, który jest postacią pozytywną, i z którym czytelnik może się utożsamiać (to nic, że jestem kobietą). Tego mi brakowało w "Krwawym południku", bo Dzieciak, mimo jego ostatecznego oporu, postacią pozytywną nie był - w "Rączych koniach" mógłby być tym trzecim smarkaczem, który przyłączył się do Johna i jego przyjaciela. W "Krwawym południku" brakowało mi przerywnika na złapanie oddechu, czegoś, co pozwoliłoby mi pogodzić się z okrucieństwem świata przedstawionego - McCarthy poprzestał tam na ciemnych stronach rzeczywistości.
Użytkownik: Bibliomisiek 01.06.2012 22:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Mnie, "Rącze konie" podob... | carmaniola
Carmaniolo, przepraszam, że z wielkim opóźnieniem, ale akurat robię remanent w recenzjach i natrafiłem na Twój komentarz.

Na temat "Południka" mam podobne odczucia. Co więcej - ta książka, przy całej swojej barokowości, wydaje mi się dość jednowymiarowa. I to zarówno na tle dorobku CMC, z którego właśnie "Konie" stawiam wyżej, jak i na tle dorobku gatunku - westernu. Cormac o przemocy i złu pisze głębiej i mądrzej w swoich innych powieściach - w "Koniach", "Przeprawie", "W ciemności", w "Drodze". Wbrew opinii nie jestem pewien, czy postawiłbym "Południk" wśród jego najlepszych dokonań. Jest... no dobra, może to nie jest argument, ale ta książka jest w moim odczuciu NIELUDZKA. Może to naiwność, bo właśnie może chodziło o pokazanie bestii drzemiącej w człowieku, ale jeden akt okrucieństwa z "Przeprawy" (trudny nawet do wyobrażenia akt oślepienia) zrobił na mnie takie wrażenie, że nie zapomniałem go przez 12 lat. A z "Południka" nie pamiętam wiele w niecały rok po lekturze. Podobnie kanibalizm w "Drodze". Z drugiej strony w 1985 roku (mam na myśli USA) ukazały się dwie powieści rewizjonistyczne wobec westernu - "Południk" i wspomniane w recenzji "Na południe od Brazos" Larry'ego McMurtry'ego. I ten drugi pisarz miał nieporównanie więcej do przekazania jeśli chodzi epokę tzw. dzikiego Zachodu. Stworzył w pewnym sensie nadwestern, w którym pomieścił prawie wszystkie wątki, przewijające się w tym gatunku, przewartościowując je po swojemu. Do tego powieść jest głęboko humanistyczna. Przyniosło mu to Pulitzera i sławę autora jednej z najważniejszych amerykańskich powieści wszech czasów. Tak więc nie wydaje mi się, żeby "Południk", mimo całej swojej niezaprzeczalnej oryginalności, był szczytem dorobku Cormaca ani westernu jako takiego, naprawdę...

Pozdrawiam serdecznie.
Użytkownik: carmaniola 02.06.2012 10:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Carmaniolo, przepraszam, ... | Bibliomisiek
Wstrzymam się odrobinę z odpowiedzią, ja, z kolei, bo w chwili obecnej trzymam w ręku "Suttree" i dopiero po zakończeniu będę miała pełniejszy obraz pisarstwa McCarthego - na ostatni tom trylogii czekam niecierpliwie.

Na razie moim faworytem pozostają bez wątpienia "Rącze konie". Nie mam przekonania do jego późniejszych powieści tj. "Drogi" i "To nie jest kraj...", bo choć niezupełnie się z tym zgadzam, to jak ktoś mi powiedział są nieco "coehlowskie" tzn. przeładowane oczywistościami podanymi jako złote myśli (stronka McCarthego na FB też tymi myślami świeci :(). Bardziej odpowiadają mi te wcześniejsze powieści, które budzą moje dodatkowe zainteresowanie ze względu na misternie wplecione motywy fantastyczne - tak misternie, że mam wrażenie, że niektórzy czytelnicy nawet ich nie zauważają, a inni mają wątpliwości czy to jeszcze jawa czy już sen. I to też wielka sztuka jest. ;-)
Użytkownik: carmaniola 18.06.2012 11:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Carmaniolo, przepraszam, ... | Bibliomisiek
No i stawiam na trylogię Pogranicza. Twoje określenie, że "Krwawy Południk" jest nieludzki (albo może raczej zbyt ludzki, bo Bestia tkwi tylko w człowieku) wydaje mi się trafne. Ta powieść szokuje i może dlatego wzbudza więcej emocji niż inne powieści McCarthego. Ale w moim rankingu palmę pierwszeństwa nadal oddaję "Rączym koniom", "Przeprawie", potem "Strażnikowi sadu" i "Suttre'mu". Nawet jeśli nie jestem w stanie oddać tego w ocenach, bo "Krwawemu południkowi" trudno odmówić maestrii.

"Na południe od Brazos" zaschowkowałam i postaram się zdobyć, bo mocno mnie zaintrygowałeś.
Użytkownik: moonika92 28.04.2016 13:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Twórczość McCarthy'ego da... | Bibliomisiek
"Rącze konie" to pierwsza książka z twórczości C. McCarthy'ego, ale również pierwsza osadzona w takim kontekście historycznym i fabularnym, którą miałam przyjemność przeczytać. Niewielkie byłoby również prawdopodobieństwo sięgnięcia po nią, gdyby nie rozpalająca wodze wyobraźni recenzja Marcusa oraz ogromna sympatia i zaufanie, jakimi darzę zespół Mumford & Sons (http://www.mumfordandsons.com/blog/book-1-all-the-pretty-horses/).

Z lektury najbardziej utkwiły mi w pamięci słowa: "Już chciał się odezwać, lecz spojrzenie jej oczu zmieniło cały świat, a wszystko trwało nie dłużej niż jedno uderzenie serca." Nie wynika to w żadnej mierze z moich poglądów na temat miłości, lecz z niezwykłego piękna zawartego w tym jednym zaledwie zdaniu. Trudno (a pewnie również niewłaściwie) jest budować opinię o autorze na podstawie tylko tej książki, lecz tym, co wywarło na mnie największe wrażenie jest właśnie ta umiejętność tworzenia obrazów i przywoływania nierozerwalnie związanych z nimi emocji. Można odnieść wrażenie, że żadne zdanie nie zostało sformułowane bezzasadnie. Osobiście, nie skróciłabym tu ani nie wydłużyła żadnego opisu, nie pominęłabym żadnej sceny. Żadna ze stron nie została zapełniona w sposób wymuszony, a sama lektura nie pozostawia ani uczucia niedosytu ani przesycenia treścią.

Korzystając ze sposobności, pragnę dodać, że niezmiernie cieszę się, że Biblionetka daje mi możliwość poznania zdania ludzi, którzy tego typu literaturą interesują się już znacznie bardziej. Wasze komentarze są niczym pochodnia rozświetlająca drogę prowadzącą do zupełnie nowego i fascynującego mnie coraz bardziej świata.

Pozdrawiam serdecznie,
Monika
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: