Dodany: 24.03.2011 19:43|Autor: zsiaduemleko

Książka: Hyperion
Simmons Dan

2 osoby polecają ten tekst.

O wiatrowozie na Morzu Traw


Tak naprawdę nie lubię sci-fi. Nie, „nie lubię” to złe określenie. Sci-fi jest mi obojętna. Istnieje ona sobie gdzieś na osobnej półce i dopóki się nie narzuca, dopóty mnie nie drażni swoją obecnością. Jakież to wyjątkowe okoliczności musiały nastąpić, że sięgnąłem z pełną świadomością po „Hyperiona”? Ano naczytałem się pewnie w Internecie zachwytów (tych nie brakuje), w księgarni trafiłem na niego wzrokiem i na zasadzie podświadomego skojarzenia zakupiłem, bo przecież jestem tak obrzydliwie bogaty, że mogę sobie pozwolić. Swój wkład w decyzję miał też zapewne ogólny zarys fabuły, przyznam, że mocno intrygujący i zachęcający. No i wydanie atrakcyjne (Mag, Warszawa 2007), zobrazowane klimatycznymi ilustracjami Irka Koniora (kimkolwiek jest). Wiem, stary i naiwny jestem, że dałem się omamić formą, ale taka już niełatwa dola każdego wzrokowca, nie tylko w kwestii książek. Z mojego tonu łatwo wywnioskować, że mimo wszystko kolanami z zachwytu nie zacieram po zakończeniu lektury. Może będzie to nieco surowa opinia, ale przynajmniej zgodna z moją naturą typa, u którego sci-fi ma pod górkę, po oblodzonym podłożu, z kłodami rzucanymi pod nogi, z wiatrem i piaskiem w oczy oraz ogólnie z nożem w plecach. Nikomu nie byłoby łatwo.

Wojna o rozmiarach galaktycznych wisi w powietrzu (no i w kosmicznej próżni, oczywiście). Na tytułową planetę zostaje wysłana delegacja, siedmioro pielgrzymów. Ich celem są Grobowce Czasu, strefa intensywnych anomalii, która wydaje się jedyną możliwością ocalenia galaktyki od zagłady w ogniu i pyle bitew. To właśnie tam urzęduje Chyżwar, poruszający się niezależnie od czasu i przestrzeni trzymetrowy potwór, Pan Bólu, masowy morderca i ucieleśnienie wyobrażeń boskości. Każdy z pielgrzymów (konsul, poeta, żołnierz, uczony, prywatny detektyw, kapłan i templariusz) został wyznaczony do tej misji przez Kościół Chyżwara i każdy ma po temu najwyraźniej własne powody i motywację. Problem leży w tym, że po długiej i konfliktowej podróży Pan Bólu wysłucha tylko jednego z nich. Pozostali zginą nabici na kolczaste drzewko. I bynajmniej nie mam na myśli choinki.

Koncept jest co najmniej interesujący, postać Chyżwara potrafi wzbudzić respekt, a całość zamknięta jest w szkatułkowej formie powieści. Oto bowiem każdy z pielgrzymów otrzymuje cały rozdział na podzielenie się z towarzyszami i nami swoją historią. Idea „szkatułki” (opowieść w opowieści) sprawdza się w tym przypadku wyśmienicie, bo każdy z pielgrzymów ma nam sporo do wyznania. Dla podkreślenia indywidualizmu każdej z postaci, Simmons stara się zastosować różnorodność gatunkową i dla wielu czytelników taki rozstrzał jest nadrzędnym atutem powieści, ukazującym wszechstronność autora. Na moje oko wyszło to połowicznie, bo choć otoczka każdej opowieści jest inna, to styl już niekoniecznie. Simmons próbuje dla zachowania pozorów poeksperymentować z narracją, ale to nie zmienia faktu, że pielgrzymi mają zbliżony styl, wysławiają się podobnie, a wykreowany w trakcie opowieści charakter bohatera nie zawsze potem jest konsekwentnie przeniesiony na grunt samej pielgrzymki i bieżących czynów. Gdzieś zanika ich temperament i kręgosłup moralny.

Boli także nierówny poziom kolejnych pod-opowieści. Indywidualne historie bohaterów, poza tym, że naświetlają nam ich psychikę i motywację (choć nie zawsze wyraźnie), cierpią na brak rytmu. Świetna w całości część Uczonego i jego córki wyróżnia się na ich tle, a udane początki historii Żołnierza (walka na pokładzie okrętu medycznego) i Detektywa (kryminał noir!) pozostają tylko miłym wspomnieniem wraz z rozwojem fabuły i zanikiem najlepszych ich cech. Pozostałe rozdziały mają już zaledwie pojedyncze niebanalne elementy i momenty. Brakuje wrażenia spójności i ciągłości, w zamian dostajemy nierówne, poszarpane opowiadania, chwilami pasjonujące, chwilami dłużące się.

Wszystkie te pozornie mało istotne w zakresie galaktycznym osobiste historie są otoczone siecią politycznych rozgrywek, konfliktów zbrojnych i religijnych motywacji, poezji czasów minionych, ale to za mało, by czytelnik miał wrażenie jednolitej konstrukcji powieści. Bliżej temu do zbioru opowiadań, chwilami bezpłciowych, niestety. Z tym, że ja się na tym gatunku nie znam.

Zdaję sobie sprawę, że to pierwszy tom i wypadałoby dla obrazu całości przeczytać „Zagładę Hyperiona”, ale co, jeśli nie czuję się zachęcony? Co, jeśli otwarte zakończenie, a w zasadzie jego brak, nie spełniło swojej roli i jedynie potwierdziło niekonsekwencję w budowaniu klimatu? Nie, klimatu „Hyperionowi” nie odmówię. Odmówię mu natomiast harmonii w budowaniu go i utrzymaniu tego, który już wytworzył. Moja surowość wynika przede wszystkim z pewnego rozczarowania i najwyraźniej innych oczekiwań wobec tej powieści, jej wyraźnego potencjału. Wielu będzie zachwyconych różnorodnością i wady wymienione wyżej w żadnym stopniu nie zaważą na ogólnym odczuciu. Bo, obiektywnie, to ponadprzeciętna powieść, przemyślana i wciągająca, choć niekoniecznie zachwycająca stylem. Niestety dla niej, ja obok swojej obojętności wobec sci-fi mogę postawić jedynie obojętność wobec zbiorów opowiadań. A tutaj mamy kumulację.

Mnie nawrócić na gatunek może już chyba tylko „Diuna” Herberta, ale jeśli Tobie sci-fi niestraszna i nie podchodzisz do niej z dystansem, to uderzaj czym prędzej w „Hyperiona”, bo to istotny reprezentant gatunku i może zachwycić.


[opinię zamieściłem wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3059
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: