Przez ostatnie dwa tygodnie zdarzyło mi się ciężko pracować nad moją pracą magisterską. Kompletowałem materiały, doczytywałem książki z literatury przedmiotu, wysnuwałem własne teorie, konsultowałem się z promotorem, kserowałem na potęgę, a wreszcie zabrałem się do pisania. Wyznaczyłem sobie nagrodę. Kiedy skończę rozdział dotyczący Iwaszkiewicza i jego opowiadania
Kochankowie z Marony (
Iwaszkiewicz Jarosław (pseud. Eleuter))
, zabiorę się wreszcie za nęcącą od czasów Targów "Cukiernię pod Amorem" Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk.
Praca nad pracą (mgr:D) szła mi mniej lub bardziej opornie. Uwielbiam to opowiadanie Iwaszkiewicza, więc odkrywanie jego kolejnych sensów, przenikanie pod tkankę utworu, kompletowanie kolejnych spostrzeżeń stanowiło dla mnie prawdziwą (choć wymagającą wysiłku) przyjemność. I pomyśleć, że gdyby nasza biblionetkowa Michotka nie namówiła mnie na powrót do Iwaszkiewicza (po mojej pierwszej nieudanej przygodzie z "Pannami z Wilka"), nigdy nie poznałbym twórczości tego - moim zdaniem - jednego z największych pisarzy w historii polskiej literatury. Sięgnąłem po "Kochanków z Marony" - i zatraciłem się w pięknie tego opowiadania, jego delikatnej materii, wieloznaczności. Tak zaczęła się moja prawdziwa przygoda z Iwaszkiewiczem. Zacząłem zaczytywać się w jego opowiadaniach (a w końcu zrehabilitowałem "Panny z Wilka"), z pasją czytałem też "Dzienniki" polskiego pisarza, zdobywałem ekranizacje jego opowiadań, a w sierpniu tego roku dzięki Lutkowi odwiedziłem Stawisko.
Jednak to właśnie "Kochankowie z Marony" zajęli w moim sercu miejsce szczególne. Wracałem do tego opowiadania kilka razy, za każdym odnajdując w nim inne znaczenia, kolejne sensy, coś co umknęło mi poprzednim razem. Owocem jeden z lektur była recenzja
Co się wydarzyło w Maronie? Walka miłości ze śmiercią... i nie tylko.... Polecam Wam również recenzję Michotki, pierwszej bodaj ambasadorki Iwaszkiewicza na biblionetce:
"Kochanków z Marony" odsłona trzecia. Na kolejną lekturę dzieła Iwaszkiewicza pozwoliłem sobie, kiedy już wiedziałem, że z tego właśnie opowiadania chcę pisać pracę magisterską. Przeczytałem je niczym pies myśliwski, tropiąc ślady, rozwiewając wątpliwości, o których rozmawialiśmy z Michotką nie raz pod naszymi recenzjami, nadbudowując własne teorie badaniami innych literaturoznawców. W końcu wszystko przekułem na słowa i wczoraj mogłem z czystym sumieniem zamknąć gotowy rozdział (co ważniejsze opowiadanie Iwaszkiewicza mimo dogłębnego zbadania, nie straciło dla mnie nic ze swojego czaru, choć trochę została zrujnowana jego tajemnica). A wtedy już tylko krok dzielił mnie od nagrody... Czyli
Zajezierscy (
Gutowska-Adamczyk Małgorzata)
Wiecie, wśród bogatej oferty wydawniczej znajdują się książki, z którymi po prostu się zaprzyjaźniamy. Nie inaczej jest ze mną i z powieścią Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk. Kupiłem tę książkę zupełnie spontanicznie - autorka zrobiła na mnie dobre wrażenie tą energią i ciepłem, którymi promieniowała na Targach. Jednak przyznam się szczerze, że podchodziłem do jej powieści troszkę z obawą, bo w najlepszym wypadku spodziewałem się polskich "Smażonych zielonych pomidorów" Flagg (które uwielbiam), a w najgorszym kolejnego "Domu nad rozlewiskiem" (którego nie cierpię). Cóż za miłe zaskoczenie mnie czekało! Zaprzyjaźniłem się z książką o rodzinie Zajezierskich właściwie od pierwszych stron.
Akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach - we współczesnym (1995 r.) Gutowie, gdzie znajduje się tytułowa "Cukiernia pod Amorem" i gdzie trwają wykopaliska archeologiczne. To właśnie we współczesnym Gutowie zostanie dokonane odkrycie, mające doniosłe znaczenie dla rodziny Hryciów. Czy jednak zagadka tego znaleziska zostanie rozwiązana? Równolegle śledzimy losy tej samej rodziny kilka pokoleń wstecz - dzieje dobrze zarysowanych przekonujących postaci (głównie z perspektywy kobiecej), ich namiętności, wybory, próby odnalezienia się w zmieniającej się rzeczywistości. Całość nie jest nadmiernie stylizowana, a zatem przystępna. Jednak nie należy mylić "Cukierni..." z trywialnym romansidłem - to historia ludzi dokładnie takich jak my - tylko żyjących w nieco innym świecie. Nie ma tu wiele dialogów, wszystko raczej zostało podane w formie pasjonującej gawędy (dlatego mam dosyć luźne skojarzenia z "Lalą"), od której po prostu nie można się oderwać. Dopełnieniem całości jest rozbudowane drzewo genealogiczne (jak ja to lubię) i indeks postaci. Dawno żadna książka tak mnie nie zrelaksowała, dawno żadnej historii nie dawałem się tak całkowicie pochłonąć, żeby nawet wyłączyć w sobie żyłkę krytycznoliteracką.
Podsumowując, powiem Wam, że dobrze jest czasem trafić na książkę-przyjaciela.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.