Dodany: 12.03.2006 13:46|Autor: remek

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Skarb geodety
Parfiniewicz Jerzy

Tajemnicza śmierć skoczybruzdy


Statystycznemu Polakowi „geodeta” kojarzy się z człowiekiem, który obsługuje statyw, bądź na wpół pijany pomyka z łatą po polach i coś tam mierzy. Po latach teorii i praktyki oświadczam publicznie – geodeta, inaczej skoczybruzda, to ten, który, niezależnie od pogody, jak nie mierzy, to pije. Wiem z geodezyjnego doświadczenia. Może na poparcie przytoczę krótki cytat z książki Parfiniewicza: „Widuje się go (pomocnika geodety – przyp. mój) dość często w towarzystwie tak zwanych urodzonych w niedzielę”*. „Skarb geodety” – ukazuje geodezję w nowym świetle, co postaram się zobrazować jak w obiektywie dalmierza.

Wiesiołek, Panas, Sokół, Kobus i geodeta Stański stanowią idealną grupę pomiarową. Wespół w zespół, dzięki obrotności i naginaniu przepisów, mają wiele zleceń i wiedzie im się „klawo”. Lecz pod pozornym sukcesem kryją się tajemnice związane z ciemną przeszłością „prawych pomiarowych i pomocników”. Pewnego dnia upiory przeszłości zadają śmierć Stańskiemu podczas jego beztroskiego spaceru z pieskiem Pikusiem... Motywem zbrodni okazuje się skarb znaleziony przez ojca denata w przededniu II wojny światowej...

W tym miejscu książki pojawia się retrospekcja, czytelnik zostaje wprowadzony w sielski świat końca lat trzydziestych. Tło dla przypadkowych poszukiwaczy skarbów to wieś polska rozweselona niemal jak u Wyspiańskiego. Tu dowiadujemy się o nowym aspekcie pracy geodety:

"Pod koniec kwietnia grupa geodetów wyjeżdża do wsi Zakręt, leżącej w powiecie nowodworskim. Chłopi, jak zwykle, z niecierpliwością czekają na ludzi z miasta, licząc na to, że będą mogli porozmawiać z nimi o nurtujących ich sprawach, dowiedzieć się, co słychać w świecie. Geodeci to przecież informatorzy, prelegenci, łącznicy miasta z wsią"*.

Kto by pomyślał, że nasi chłopi byli wtedy tak spragnieni wieści z wielkiego świata...

Zatem geodeta – z pracą u podstaw. Z kolejnego ustępu dowiadujemy się o bogatszym zakresie zadań skoczybruzdy ("...Musimy być i weterynarzami, i adwokatami, i wszystkim, co wiąże się z życiem wsi... Taki to już los geodety!"*).

Tym samym geodeta stawiany jest na równi z nauczycielem, lekarzem, krzewicielem kultury i misjonarzem cywilizacji wśród na wpół oświeconej masy. Ta „masa” jest tu potraktowana jak Arkadia tuż przed zagładą. Poniższy opis świadczy o idealistycznym podejściu do wsi:

"Na ścianach święte obrazy spowite girlandami kwiatów. Pachniało tatarakiem i ziołami (...) wśród śmiechów, żartów i przepychań rozpoczął się wieczorny koncert. W pewnej chwili poważny dotąd Kobus wstał i zadeklamował fragment „Pana Tadeusza”"*...

Piękna sceneria, podniosłe rozmowy, nauczanie prostych ludzi, odrobina alkoholu... gdyby takich przypowieści było więcej, świat na pewno byłby lepszy. Menadżerowie w podróży służbowej do małych miasteczek prowadzący kursy ekonomii pod samotnym drzewem, marynarze z hostią wśród Łemków...

Ciekawą postacią, choć słabo zarysowaną w powieści, jest konkubina Stańskiego – Anna Sobol. ("Od dawna przylgnęła do mnie opinia kobiety fatalnej"*). Panna Sobol ma rękę do mężczyzn starszych, którzy wkrótce po ślubie umierają w tajemniczych okolicznościach. Być może dlatego Stański żyje z Anną na kocią łapę... Nie chroni go to jednak przed równie tajemniczym zgonem. Bo jak wiemy choćby z amerykańskich filmów – femme fatale to najskuteczniejsza pułapka na bogatego mężczyznę (patrz "Błękitny Anioł" z Marleną D.).

Jednak, mimo że Stański ze swym skarbem stanowił nie lada kąsek dla Anny, to nie ona jest uwikłana w morderstwo... A właśnie... informacja o mordzie trafia do oficera milicji, kapitana Antoniego Osiala, gdy ów wraca zniesmaczony z kina "Moskwa" z kryminału produkcji amerykańskiej. Nie podobały mu się rozwiązania dedukcyjne, a "...oko kapitana, oficera milicji, który brał udział w wielu ciekawych i skomplikowanych dochodzeniach, wyłapało wszystkie nonsensy fabuły i uproszczenia reżyserskie"*. Początkowo w sprawie Stańskiego Osial z uporem maniaka, nie wiedzieć czemu, podejrzewa, że chodzi o spisek szpiegowski i inwigiluje wszystkich zamieszanych w sprawę. Gdy pojawia się "skarb", zmienia podejście. Następnie myli się co do każdego podejrzanego (mamy tu motyw wyspy), bo w każdym z nich widzi potencjalnego zabójcę. Osial przedstawia typ narwanego naturszczyka, który jeszcze wiele musi się nauczyć. Parfiniewicz zjednuje Osialowi sympatię czytelnika sposobem ukazywania swego bohatera w akcji (typ wrażliwego oficera to niecodzienna postać w Milicji Obywatelskiej).

Interesującym zabiegiem, jak na powieść milicyjną, wydają się trzy wersje zabójstwa niejakiego Wiesiołka. Najpierw zostaje ono opisane przez narratora z punktu widzenia Osiala, potem z punktu widzenia Wiesiołka, a na końcu ze strony mordercy. Jeszcze jedna relacja i mielibyśmy motyw jak z „Rashomona” Kurosawy, świadczący o względności ludzkich interpretacji.

Zabójstwo Wiesiołka ma swój "wesoły" ciąg dalszy... Wiesiołek rozpracował mordercę geodety i został przez niego zabity podczas rozmowy telefonicznej. To jego ostatnie słowa: "- Panie kapitanie! Już wiem, kto zabił! Widziałem go przed chwilą i przypomniałem sobie! Tylko on mógł zabić! Wie..."* – tu rozmowa urywa się dramatycznie. Co na to Osial? "Kapitan nacisnął klawisz, zatrzymując silnik magnetofonu. Wie... Co wie? Kto wie? Co to znaczy wie...? Wiesiołek? Wie? Wiedźma! Wielu? Wieloryb?"*. Z tym ostatnim chyba trochę przesadził... Następuje burza mózgów speców milicyjnych i dywagacje na temat przejścia samogłoski „e” w „ę”. ("Może to być „e”, jednak pod wpływem ciosu przeszło w „ę”. Jak jęk..."*). Interesująca, trafna hipoteza. Okazało się, że ślad prowadzi do wię...zienia, w którym obywatel niemieckiego pochodzenia – Adolf Seidler, urodzony 13 grudnia 1937 roku, odsiadywał wyrok za zabójstwo geodety z czasów ojca Stańskiego... To jednak znowu nie on...


Zamiast zakończenia

Kapitan Osial, podobnie jak oficer Sima z opowiadań S. Wiechny – mają podobny sposób słuchania swych rozmówców. "Kapitan usiadł wygodnie i spoglądał w sufit..."* Czego tam szukał? Dlaczego sufit jest ulubionym miejscem dla wzroku milicjanta? Czyżby stanowił przeciwwagę dla deszczu, jak wiemy - jego największego wroga? A może po prostu tabula rasa sufitu pomaga wytyczyć nowe ścieżki śledztwa? Kto wie... Tu podobieństwa między pracą geodety a pracą milicjanta przecinają się jak osie x i y. Obaj tyczą, szukają tego, co ukartowane, aby w konsekwencji po wielu błędach i poprawkach osiągnąć cel – z dokładnością do dziesiątych części milimetra...


Remigiusz Kociołek


---
* Jerzy Parfiniewicz, "Skarb geodety", MON 1977.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3005
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: