Dodany: 02.11.2005 10:43|Autor: tehanu
Na socjologicznych dragach
Recenzowanie “Spalonej żywcem” to sprawa jest skomplikowana. Bo to książka straszna, straszna do tego stopnia, że niepopadnięcie w banalną straszność - gdy się o niej pisze - to jest ekwilibrystyka oraz balet.
Ukryć się nie da, że na pierwszy plan przy czytaniu wchodzi podkreślane już na okładce przeraźliwe bestialstwo mężczyzn wobec kobiet w pewnej palestyńskiej wsi. Potem kontekst jest lekko poszerzany w kierunku ogólnie świata muzułmańsko-arabskiego. Ale gdyby to było takie proste, gdyby to było wszystko, o czym ta książka jest, to by to nie była książka nawet świetna, a to - moim zdaniem - jest książka wybitna.
Jeśli chodzi o poziom bestialstwa generalnie, to w ogóle trudno jest zrobić wrażenie na obywatelu Polski czy Europy, jako że tradycje w tej kwestii sami mamy przebogate i dobrze udokumentowane. Za parę złotych można osobiście zapoznać się z bestialstwem obiektywnie większym w Oświęcimiu lub zupełnie darmo w “Medalionach” albo “Archipelagu Gułag”. Jeśli zaś chodzi o męską przemoc w rodzinie, to w końcu na naszych, a nie palestyńskich ulicach wisiały bilboardy o za słonej zupie. Średniowiecze europejskie, dla odmiany, paliło równo i chętnie kobiety na stosie za całkiem podobne uchybienia w “moralnej” etykiecie (faktyczne bądź domniemane), jakich dopuściła się Souad i zasadniczo całe tło społeczno-kulturalne „Spalonej” bardzo przypomina nasze Średniowiecze. Jeszcze dorzucę do tego “Chłopów” Reymonta, po których zawsze mam ochotę na depresyjna wódkę, żeby bez trudu wykazać, że sama przemoc i cierpienie nie stanowią o wyjątkowości tej akurat książki. Do szerszego kontekstu muzułmańsko-arabskiego też bym podchodził ostrożnie: osobiście znam arabskie rodziny, w których za zamkniętymi drzwiami domów kwitnie rozpasany matriarchat. I znacznie bliżej mu do centralnopolskiego “psa i chłopa nie żałuj”, niż do antykobiecych rzeźniczych praktyk ze “Spalonej żywcem”, ale to pewnie zależy od konkretnego kraju czy też okolicy.
Zresztą… kulminacyjną sceną wcale nie była dla mnie ta, w której szwagier wylewa na główną bohaterkę benzynę i zaraz podpala, ale ta, w której jej własna matka usiłuje ją, już spaloną, ale ciągle niestety jeszcze żywą, dobić w szpitalu jakąś trutką. Wszyscy są tam jak na jakichś krwiożerczych dragach zaślepiających resztki zdrowego rozsądku i wszyscy, wraz z samą mordowaną, tkwią w przekonaniu, że tak właśnie być powinno.
Wybitnymi - po mojemu - w “Spalonej” są trzy sprawy: po pierwsze, odpowiada ona w sposób nadzwyczajny na pytanie, czym jest człowieczeństwo, zamykając klamrą skrajności, jakie termin ten w ogóle zdaje się obejmować, po drugie - uświadamia ona boleśnie, jak bardzo ludzki mózg jest podatny na presję socjalną, dogmatyzm, stereotypy i niepisaną tak zwaną obyczajowość, a po trzecie - naświetla jasno drogę świadomości społecznej, którą ludzkość generalnie podąża przez wieki (czasem szybciej, czasem wolniej) ku jednak coraz lepszym stanom. I o tych tylko trzech sprawach mógłbym napisać osobną rozprawkę, ale nie miejsce tu na to...
Do rzeczy wybitnych czy raczej unikatowych dorzuciłbym tez banalne z pozoru dialogi bohaterów-analfabetów w obliczu nadciągających katastrof i rzezi; i obrazy są to całkiem, całkiem dadaistyczne.
Lektura absolutnie obowiązkowa.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.