Dodany: 31.08.2005 15:02|Autor: oblivion
...to książka nie o mnie...
Po "Dziennik..." sięgnęłam przez przypadek. Byłam na wakacjach i po przeczytaniu wszystkich książek, które ze sobą przywiozłam, zabrałam się za te, które udało mi się pożyczyć - jedną z nich była powieść Helen Fielding. Już od dawna pozycja ta była bardzo popularna i wprost zalewały mnie pochlebne opinie na jej temat, więc pomyślałam: "czemu nie?". Nastawiłam się na zabawną, lekką opowieść o zakompleksionej kobiecie... i w sumie nie mogę powiedzieć, że pod tym względem się zawiodłam: była tam kobieta o dość typowych problemach, książkę przeczytałam szybko, miejscami była zabawna (choć częściej wzbudzała we mnie raczej uśmiech politowania niż prawdziwy śmiech). Jednak do dziś nie potrafię zrozumieć, co widzi w niej tyle kobiet? Przecież istnieje wiele autorek poruszających podobne tematy, więc dlaczego właśnie ta jedna jest tak popularna? Zabierając się do lektury myślałam, że znajdę odpowiedź na te pytania. Wierzyłam, że poza typową historyjką będzie w tej książce to "coś", co wyróżnia ją spośród wielu innych. Ale nic takiego nie znalazłam. I dopiero tu spotkał mnie olbrzymi zawód. Może zbyt usilnie szukałam w niej czegoś wartościowego... Może jestem za młoda, albo za stara... Jedno jest pewne, w Bridget Jones nie odnalazłam siebie. Ale to właśnie dzięki niej zrozumiałam, że nie jestem przeciętna... jednak, czy na pewno o to chodziło autorce?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.