Dodany: 20.09.2018 21:37|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Póki jest ziarenko dobra, jest nadzieja


Polska prowincja, schyłek minionej epoki. Jeszcze kilka lat i budowany przez niemal pół wieku system runie z hukiem, zabierając wraz z sobą do lamusa pokaźną liczbę rozmaitych instytucji i funkcji. Ale na razie „przewodnia siła narodu” ma się dobrze i wciąż ma decydujący głos w sprawie obsady stanowisk, nawet tak niewiele znaczących, jak na przykład naczelnik miasta i gminy. Dlatego bezpartyjny Jerzy Marciniak, dotychczasowy kierownik służby rolnej w Orzelsku, jest tak dumny, gdy powierzają mu tymczasowo obowiązki zwolnionego za kłusownictwo naczelnika. I tak wściekły, tak rozgoryczony, gdy po trzech miesiącach okazuje się, że jednak na stałe na najbardziej prestiżową w miasteczku posadę liczyć nie może, bo władze wojewódzkie „wsadzają swojego”[1], o którym jeszcze przed rozpoczęciem urzędowania krążą niestworzone plotki, że „podobno tam, w Elblągu, ma własną willę i dwa samochody. Ten mały fiat, którym jeździ tutaj, to tak dla niepoznaki, zamydlenia ludziom oczu”[2].

Wściekła jest także jego córka Ola, uczennica miejscowego liceum. Po pierwsze dlatego, że coraz wyraźniej widzi rozbieżności między deklarowanymi przez ojca poglądami a jego postępowaniem, a po drugie – bo właśnie do jej klasy trafia syn nowego naczelnika. Skoro dla dorosłych tubylców stary Kozubski jest od początku persona non grata, to chyba logiczne, że młody dla nieletnich także? Ola odnosi wprawdzie ulotne wrażenie, że jest coś niewłaściwego w tych szykanach, jakie od początku zaserwowała mu klasowa elita, ale dlaczego miałaby się kolegom przeciwstawiać, dlaczego miałaby bronić „nowego”, może żeby ją jeszcze posądzono, że chce tą drogą wyjednać protekcję dla odsuniętego na bok ojca? A zresztą ma na głowie inne, ważniejsze problemy, jej sumienie musi sobie poradzić z czymś, czego już nigdy nie zdąży naprawić...

Nagła śmierć matki – choć nagła to ona była tylko dla Oli i ojca, bo postronni widzieli, że Marciniakowa „chorobę miała wypisaną na twarzy”[3], za to jej najbliżsi ani zadyszki, ani obrzękniętych nóg, ani nawet coraz bardziej sinych ust nie skojarzyli ze stopniowo szwankującym sercem – wywróciła życie rodziny do góry nogami. I nie chodzi tylko o wstrząs wywołany niespodziewanym odejściem żony i matki, bo to przeżywa każdy w takiej sytuacji, ale o raptowne zdanie sobie sprawy, że nagle znikł ktoś, kto od świtu do nocy dbał o zaspokojenie ich każdej, nawet najdrobniejszej potrzeby. Dbał, to nawet mało powiedziane: wyprzedzał te potrzeby, pokornie wykonywał każde życzenie i znosił każdy grymas kochanego małżonka i najdroższej córci, która „jak żyje, nie trzymała szczotki w ręku, nie przeprała rajstop, nie obrała nawet jednego ziemniaka”[4]. Za tą świadomością przychodzi kłopotliwe i bolesne pytanie: a czy oni, Jerzy i Olunia, zaspokoili choć jedną jej potrzebę? Jak to się stało, że ze „smukłej dziewczyny o pszennych i bujnych włosach”[5], „kochanej Marylki” [6] zrobił się „robol, który kładł się spać ostatni, a wstawał pierwszy. (...) Prał, prasował, sprzątał, czyścił. Podawał, usługiwał, zabierał. Rzadko się odzywał. Często uśmiechał się przepraszająco”[7]? O to Ola nie zapyta, bo i jak - matka już na żadne pytanie nie odpowie, a ojciec... do ojca chyba nie dociera nic poza tym, że czuje się skrzywdzony. Więc próbuje sama tę kwestię rozgryźć, w czym pomagają jej odnajdywane w sekretnych schowkach dokumenty - świadectwo szkolne, listy, karta biblioteczna. Och, jakież to przykre, kiedy się odkrywa, że ta domowa wyrobnica – „od rana zajęta domem, garami. Niczym więcej. Nawet gazety do ręki nie. Nawet na film w telewizji nie. Ślepy kret”[8] po prostu – „wszystko, co było dla niej istotne, ważne, prawdziwe, zamknęła w sobie, dla najbliższych mając w pogotowiu przepraszający uśmiech, uśmiech-pozór, uśmiech-parawan, uśmiech-jeszcze jedno schowanko”[9]! Och, jak boli, kiedy się w końcu zrozumie, jaką się krzywdę wyrządzało najlepszemu, najmilszemu pod słońcem człowiekowi własną głupotą i gruboskórnością, chęcią przypodobania się komuś, kogo się ma za mądrzejszego i ważniejszego!

A odkupić winę wcale nie jest łatwo, nawet pośrednio, bo wszędzie pełno takich z pozoru mądrzejszych i ważniejszych, którym się wypada przypodobać, a przynajmniej nie sprzeciwiać. Więc Ola powtarza ten błąd jeszcze raz, w odniesieniu do kogoś, kto wprawdzie nie jest jej bliski, ale mógłby, bo wbrew pozorom ma z nim więcej wspólnego, niż z tymi, którym przyklaskuje...

Zakończenia nie trzeba w tym miejscu zdradzać, uchylę jednak rąbka tajemnicy: tu nie jest tak, jak w paru innych powieściach Ostrowskiej, gdzie ludzie źli są źli do gruntu i bez końca. Ola ma w sobie uśpione ziarenko dobra. Późno ono kiełkuje, na niektóre rzeczy za późno, ale jednak. I na tyle intensywnie, że jest nadzieja. Dla niej, dla ojca – którego „serce małe, całkiem zasuszone” [10] może też się uda zbudzić? – a chyba i dla paru innych osób...

Piszę, piszę i końca nie widać, bo studium rodziny zubożonej, okaleczonej właściwie tylko przez niedbalstwo emocjonalne niektórych jej członków, przez bezmyślne kultywowanie krzywdzących stereotypów, to nie wszystko, co się w tej niedługiej powieści pomieściło.

Bo jest jeszcze i portret małej, niemal zamkniętej społeczności, nie tak paskudnej, jak w „Śniła się sowa”, ale także skażonej wszystkimi przywarami podobnych populacji na całym świecie (weźmy dla porównania choćby tę z „Trafnego wyboru” Rowling) - wścibstwem, plotkarstwem, zawiścią, brakiem tolerancji dla wszelkiej obcości i inności, skłonnością do nadskakiwania tym, którzy więcej mają lub więcej mogą, a lekceważenia biedniejszych, „miększych” i słabszych.
Jest wnikliwa analiza - jeśli się nie mylę, jedna z pierwszych tego rodzaju w literaturze polskiej - zjawiska zbiorowej przemocy w szkole. Tu inicjatorem całej rozkręcającej się powoli spirali upokarzania i poniżania jest chłopiec, który doznał w dzieciństwie solidnej traumy emocjonalnej; aż się nie chce wierzyć, że ktoś potrafi być tak koszmarnie lekkomyślny i krótkowzroczny, jak rodzice Maćka, uparcie trzymający się tezy, że wszystko włącznie z niezagojoną raną duszy da się uleczyć za pomocą odpowiedniej ilości pieniędzy...
Jest wreszcie – nam, czytelnikom, szczególnie drogi – motyw ocalania i odzyskiwania siebie za pośrednictwem tekstów kultury. W książkach i muzyce znajdowała za życia azyl Maria Marciniak, teraz jej córka tę drogę powtarza, próbując w ślad za lekturami matki odtworzyć jej myśli i uczucia, a przy okazji otwierając się na niespotykane dotąd doznania. W strumień świadomości Oli wplatają się frazy z tekstów Tuwima i Leśmiana, i nawet Kazika Staszewskiego, nadając przepływającym obrazom nową jakość, nasycając je dodatkowymi emocjami. A postać orzelskiej bibliotekarki w niejednym czytelniku porusza czułą strunę, przypominając mu kogoś, kto go ongiś częstował lekturami, „bez których, tak myślę, nie można niczego zrozumieć”[11].

Niewiele, naprawdę bardzo niewiele brakło do maksymalnej oceny tej książce, którą właściwie przeczytałabym w kilka godzin, ale czytałam kilka dni, wciąż wracając do niektórych scen i wciąż czując w oczach wilgoć, a w gardle niewidzialną barierę, na której utykały słowa. I pewnie gdybym ją czytała ze dwadzieścia lat wcześniej, byłaby rzeczywiście ta szóstka. Teraz, gdy doświadczenie zawodowe wyrobiło we mnie wyczulenie na rozmaite niuanse językowe i stylistyczne, co nieco mnie w tym skądinąd pięknym tekście uwiera. Taki na przykład dziwaczny pomysł autorki, by mniej lub bardziej potoczną, ale całkiem wiarygodną standardową polszczyznę niektórych wypowiedzi doprawić tu i ówdzie pojedynczym regionalizmem, w dodatku wziętym z zupełnie innej okolicy Polski niż ta, w której się akcja rozgrywa lub z której mówiąca/ pisząca postać pochodzi (Jerzy, urodzony na Kielecczyźnie, a studiujący w Olsztynie, ni stąd, ni zowąd wepchał do swojego listu słówko „klincować”, niespotykane praktycznie nigdzie poza miejską gwarą łódzką; z kolei z gwary poznańskiej wzięła się kilka razy powtórzona w narracji „knipa”, a nie wiadomo skąd, ale raczej też nie z Warmii i Mazur, gdzie znajduje się fikcyjny Orzelsk – „dziamotać”). Albo, na odwrót, nazbyt literackie, nieprzystające do języka mówionego, zwroty w finałowym monologu Tereski „Maglowej”; czy wzburzona szesnastolatka, relacjonująca koleżance przebieg zajścia, użyłaby słów: „Gdyby się pod nim ziemia wówczas rozstąpiła, to on by w tę czeluść skoczył bez wahania. (...) Czy znasz taką ciszę, powiedz? w której nic, tylko ty, sam na sam ze sobą, ze swoim sumieniem? A ono się w tobie szarpie, szamocze, skowycze, i też pragnie czeluści, aby się ukryć, zniknąć. (...) byli teraz razem, ramię przy ramieniu, głowa przy głowie, rozkazodawca i wykonawca; czy byli kiedykolwiek tak bardzo razem? tak zespoleni wspólnym strachem? wspólną podłością? (...) gdyż to, co powiedział, zabrzmiało bezosobowo”[12]? Nie, zdecydowanie nie! W czasach, kiedy się akcja rozgrywa, byłam ledwie kilkanaście lat starsza od Oli i jej kolegów i doskonale pamiętam, jak się wtedy, i dziesięć, i dwadzieścia lat wcześniej mówiło; „wówczas”, „aby”, „gdyż” mogły się trafić w wypracowaniu, w liście, w pamiętniku, ale przenigdy na żywo!

Ale to jedynie maleńki defekt, który w żadnym razie nie może przesądzić o odbiorze całości; o „gdyż”, a pewnie nawet i o „klincowaniu” rychło zapomnę, a fabuła „Zabić ptaka” i wywołane lekturą emocje zostaną we mnie na długo.

[1] Ewa Ostrowska, „Zabić ptaka”, wyd. Agencja Wydawnicza Interster 1990, s. 14.
[2] Tamże, s. 109.
[3] Tamże, s. 38.
[4] Tamże, s. 37.
[5] Tamże, s. 153.
[6] Tamże, s. 155.
[7] Tamże, s. 19.
[8] Tamże, s. 13.
[9] Tamże, s. 133.
[10] Tamże, s. 204.
[11] Tamże, s. 132
[12] Tamże, s. 200-201.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 873
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: misiak297 21.09.2018 11:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Polska prowincja, schyłek... | dot59Opiekun BiblioNETki
Piękna recenzja pięknej książki.
Użytkownik: margines 07.10.2018 10:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Polska prowincja, schyłek... | dot59Opiekun BiblioNETki
Świetna recenzja!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: