Dodany: 16.07.2018 09:09|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Będzie bolało: Sekretny dziennik młodego lekarza
Kay Adam

5 osób poleca ten tekst.

Wiwisekcja lekarskiej profesji (bez znieczulenia)



Recenzent: Dorota Tukaj


Chyba już nie uwzględnia się w różnego rodzaju drukach urzędowych rozróżnienia na zawód wyuczony i zawód wykonywany, ale załóżmy, że jest to nadal aktualne; ilu znacie ludzi, którzy w pierwszą z tych rubryk wpisaliby „lekarz”, a w drugą… cokolwiek innego? My, nałogowi czytelnicy, jesteśmy w tej uprzywilejowanej sytuacji, że zaraz zaczniemy wymieniać jednym tchem: oczywiście i Bułhakow, i Lem, i Boy-Żeleński, i Conan Doyle, i Cronin, wszyscy już świętej pamięci, zaś z żyjących Cook, Crichton, Gerritsen… a gdyby pogrzebać w biografiach, pewnie by się jeszcze parę kolejnych nazwisk znalazło (nie, nie zapominamy o Czechowie, ale on, w odróżnieniu od wymienionych, nie zaprzestał uprawiania medycyny, lecz „dorzucił” do niej drugi zawód, podobnie jak współcześnie na przykład doskonały tłumacz Jakuszewski). To jednak w skali światowej w najlepszym razie kilkadziesiąt osób. A w każdym kraju bramy uczelni medycznych opuszcza każdego roku od kilkuset do kilku tysięcy absolwentów. I co, czy słyszeliśmy, by któryś ze znanych nam osobiście lekarzy zakończył uprawianie swojej profesji przed przejściem na emeryturę, co zresztą w tej profesji na ogół następuje przynajmniej dziesięć lat później niż w innych? No, chyba żeby umarł albo „poszedł w ministry/dyrektory”, przy czym przedstawiciele tej ostatniej grupy nie mają zwyczaju odżegnywać się od wyuczonego zawodu i nawet nie wykonując go od lat, cały czas uważają się za lekarzy. Ale prawie nam się w głowie nie mieści, by jakiś doktor X mógł mieć dość medycyny i zostać właścicielem pensjonatu, marketingowcem czy scenarzystą telewizyjnym! Tymczasem właśnie mamy przed sobą ten ostatni przypadek: „W 2010 roku, po sześciu latach studiów i kolejnych sześciu latach pracy w szpitalu”[1], w przededniu egzaminu specjalizacyjnego z ginekologii i położnictwa, młody Brytyjczyk Adam Kay po raz ostatni zdejmuje lekarski uniform i na dobre żegna się z zawodem. Nie bez problemów, bo jego rodzina, w której prawie wszyscy są lekarzami, przyjmuje tę decyzję niemal jak osobistą zniewagę. Reszta też nie bardzo rozumie: taki pożyteczny i prestiżowy zawód! Wybierany z powołania! Jak można?...

Ano, można. I eksdoktor Adam to dokładnie uzasadni. Ale wcześniej będziemy mu towarzyszyć we wszystkich etapach jego zawodowej drogi, w Wielkiej Brytanii nieco bardziej rozbudowanej (a chyba też nieco bardziej kłopotliwej, zaraz się dowiemy, dlaczego) niż w Polsce, niemniej jednak wymagającej zasadniczo przejścia przez te same etapy nabywania wiedzy i umiejętności; oraz takich samych predyspozycji osobniczych, których – ani tam, ani tu – nikt u kandydatów na przyszłych lekarzy nie sprawdza; „nie pytają was nawet, jak reagujecie na widok krwi”[2], nie testują odporności na stres, wytrzymałości na brak snu ani nawet refleksu, sprawności manualnej i koordynacji wzrokowo-ruchowej, które zwłaszcza w specjalizacjach zabiegowych są równie ważne, jak przy pilotowaniu samolotów lub ściganiu przestępców. Wystarczy decyzja, często podejmowana z pobudek nazbyt idealistycznych („chcę znaleźć lek na raka”[3]) lub nazbyt minimalistycznych (skoro „moja mama/mój tata jest lekarzem”[4], to i ja mogę), wysoka średnia ocen oraz – w warunkach brytyjskich – gęsto zapisane uczniowskie CV (zapisane, dodajmy, faktami świadczącymi raczej o wysokich ambicjach niż o cechach osobowości ułatwiających wykonywanie zawodu lekarza) – i jesteście studentami. Wystarczy dobra pamięć, trochę samozaparcia zmuszającego do wkucia treści kilkudziesięciu kilkusetstronicowych podręczników – i jesteście absolwentami medycyny. A potem „wrzucają was na głęboką wodę i sami musicie nauczyć się pływać”[5]; gdyby w tym pływaniu chodziło tylko o wasze własne życie, to pestka – ale „jeśli utoniecie, razem z wami utoną setki pacjentów”[6]!

Dziennik Adama dokumentuje przebieg tej „nauki pływania” w sposób wręcz przerażająco szczery (momentami aż za bardzo, do czego jeszcze wrócimy na końcu) i nader obrazowy (co mogą przykro odczuć nazbyt wrażliwi czytelnicy; jeśli ktoś nie był w stanie oglądać serialu „Ostry dyżur” i/lub ekranizacji „Zapisków młodego lekarza”, może sobie z tą lekturą nie poradzić, zwłaszcza jeśli ma rozwiniętą wyobraźnię wzrokową).

Z początku wydaje się, że młodemu człowiekowi się w głowie poprzewracało. Narzeka na zarobki („nie dość, że jego wypłata jest niższa od tej maszynisty kolejowego, to na dodatek musi na nią harować nawet ponad sto godzin tygodniowo – co oznacza, że za każdą przepracowaną godzinę trafia do jego kieszeni mniej pieniędzy, niż zostawia w parkometrze kierowca parkujący przez godzinę pod szpitalem”[7]. Parę stron dalej, przy okazji opisywania wydatków na przygotowanie do pierwszej części egzaminu specjalizacyjnego, podaje, że kosztowało go to „tysiąc trzysta funtów, czyli jedną trzecią miesięcznych dochodów”[8]. Bystry czytelnik zauważy, iż biorąc pod uwagę podany przelicznik, stawka godzinowa wychodzi jednak nieco wyższa niż wymieniona w międzyczasie opłata parkingowa, ale i tak sporo niższa niż podawana w oficjalnych mediach jej wartość minimalna, która w pierwszej dekadzie XXI wieku wynosiła prawie 6 funtów za godzinę. Nie można oficjalnie wycenić pracy lekarza niżej niż niewykwalifikowanego robotnika, a choćby i maszynisty. Ale można mu płacić tylko za część przepracowanych godzin; jeśli zostaje w pracy trzy godziny dłużej, wszystko jedno, czy kazał mu przełożony, czy sam uznał, że nie powinien jeszcze pacjentów spuścić z oka, kogóż to obchodzi?).

Utyskuje na system szkolenia specjalizacyjnego, w którym „dziekanat (…) może skierować stażystów do pracy w dowolnym, losowo wybranym szpitalu w podległym sobie regionie”[9], ale nie na cały okres szkolenia, tylko na sześć, najwyżej dwanaście miesięcy, a potem do innego, odległego na przykład o czterysta kilometrów.

Psioczy na organizację pracy, niepozwalającą na zaplanowanie kilkudniowego urlopu, rodzinnych świąt ani randki, ba, czasem zmuszającą, „by skrócić swoją podróż poślubną albo zrezygnować z uczestnictwa w pogrzebie członków rodziny”[10], wymagającą, by młody lekarz „sam znajdował dla siebie zastępstwo na czas choroby”[11] i nakazującą mu zastąpić w poradni specjalistę, do którego sam skierował właśnie czekające pacjentki z przypadłościami zbyt skomplikowanymi, by mógł sobie z nimi poradzić, za to uniemożliwiającą wykonanie w trakcie dyżuru jednego z podstawowych badań.

Krytykuje personel średni, który nie potrafi zauważyć, że „rurka od cewnika utknęła pod jednym z kółek szpitalnego łóżka”[12], sarka na przełożonego, którego „nie widuje się w szpitalu za dnia i pod żadnym pozorem nie dzwoni do niego w nocy – jest zbyt ważną osobą, by zajmować się bzdurami”[13], i nie szczędzi ostrych słów, opowiadając o pacjentkach, które uznają, że „piąta rano to znakomita pora, żeby pokazać lekarzowi swoją egzemę”, bo „o tej porze nie ma takiego zamieszania”[14] lub polemizują z wiedzą lekarza, czerpiąc argumenty „z postów na forach dla mamusiek”[15].

Dlaczego więc właściwie wybrał taki zawód, w którego uprawianiu nic mu się nie podoba? Ależ chwileczkę! COŚ mu się jednak podoba, ba, powiedzmy więcej – daje mu poczucie szczęścia. To sama istota tego fachu: pomaganie cierpiącym, niezależnie od tego, czy da się im przywrócić zdrowie, czy nie, a jeśli nie, przynajmniej wysłuchiwanie ich z empatią; przekonanie, że żaden sukces zawodowy nie może „się równać z uczuciem uratowania życia drugiemu człowiekowi albo chociaż ze świadomością, że poprawiło się jakość tego życia”[16]. Od chwili wyboru specjalizacji z ginekologii i położnictwa mógłby mieć jeszcze większy powód do satysfakcji, bo czyż to nie piękne, pomagać ludziom przychodzić na świat, usuwając przeszkody i zagrożenia, czasem banalne, a czasem tak niebezpieczne, że tylko włos dzieli od śmierci i matkę, i jej potomka? Więc dlaczego zrezygnował? Przyznam, że takiego finału się nie spodziewałam: sądziłam, iż dojadły mu warunki pracy, przez które jego kilkuletni związek coraz bardziej chwiał się w posadach i o mało nie rozpadła się o wiele dłuższa przyjaźń. Ale nie, to było co innego; pozostawię czytelnikom przyjemność samodzielnego dotarcia do tego momentu, w którym – jak wierzę – także poczują do autora sympatię i obdarzą go współczuciem, choćby się wcześniej nań zeźlili za szafowanie niezbyt wybrednym humorem (rety, czy w Wielkiej Brytanii nie można być zabawnym, nie serwując odbiorcom żarcików językowych zawierających wulgarne nazwy narządów płciowych?) i miejscami nazbyt ekshibicjonistyczną szczerość („urządzam sobie małą sesję masturbacji”[17]).

Tylko te dwa mankamenty są powodem, dla którego „Będzie bolało” nie otrzymuje ode mnie maksymalnej oceny. Choć może powinno – za „opis przeżyć lekarza, jednego z wielu, dający pewne wyobrażenie o tym, jak naprawdę wygląda ta praca”[18] (a tak wygląda nie tylko w Wielkiej Brytanii. Także w krajach, w których na określoną liczbę ludności przypada znacznie mniej lekarzy, a nakłady na opiekę zdrowotną są niższe), za uświadomienie czytelnikom, że „lekarz też może zachorować”[19], że wydolność fizyczną i próg zmęczenia ma takie same, jak pilot czy kierowca autobusu – od których nikt nie wymaga „podpisania klauzuli wyłączającej spod obowiązywania europejskiej dyrektywy w sprawie czasu pracy”[20] – więc naprawdę nie jest w stanie pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu, a obcowanie z chorobą i śmiercią niekoniecznie znieczula go na cudze nieszczęście…


---
[1] Adam Kay, „Będzie bolało”, przeł. Katarzyna Dudzik, wyd. Insignis, 2018, s. 11.
[2] Tamże, s. 17.
[3] Tamże, s. 16.
[4] Tamże, s. 16.
[5] Tamże, s. 21.
[6] Tamże, s. 21.
[7] Tamże, s. 106.
[8] Tamże, s. 117.
[9] Tamże, s. 77.
[10] Tamże, s. 158.
[11] Tamże, s. 89.
[12] Tamże, s. 51.
[13] Tamże, s. 260.
[14] Tamże, s. 66.
[15] Tamże, s. 136.
[16] Tamże, s. 232.
[17] Tamże, s. 138.
[18] Tamże, s. 304.
[19] Tamże, s. 273.
[20] Tamże, s. 28.





Autor: Adam Kay
Tytuł: Będzie bolało
Tłumacz: Katarzyna Dudzik
Wydawnictwo: Insignis 2018
Liczba stron: 312

Ocena recenzenta: 5,5/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2219
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: