Dodany: 18.05.2018 16:21|Autor: misiak297

„Mówiłaś: kończy się świat, kochaj mnie!”


W życiu Anny Jamroz – trzydziestokilkuletniej warszawskiej dziennikarki – nie wszystko układa się dobrze. Jej mąż, polarnik, od dawna jest w domu tylko gościem, razem z żoną coraz bardziej oddalają się od siebie. Trudno jej też znaleźć porozumienie z szesnastoletnim synem Erykiem. Bernard Janowski – dawniej Paimon – zaszył się w małym miasteczku na Zamojszczyźnie po przeżytej kilka lat temu tragedii. Dawniej bezkompromisowy heavymetalowy muzyk, dziś jest człowiekiem wycofanym, jakby pogrążonym w letargu.
Tych dwoje spotyka się przypadkiem, gdy Anna przyjeżdża do Niezbytowa, aby zebrać materiały do artykułu na temat korupcji wśród miejscowych elit. Szybko się okazuje, że nie zdoła się przedrzeć przez mur miejscowych układów.

A jednak najważniejsze jest to, że Anna nieoczekiwanie znajduje miłość. Ona i Bernard przyciągają się wzajemnie, badają, fantazjują. Mimo wszystko trudno ocenić, czy ten związek ma szansę. Przecież ona ma męża, a on – niezaleczoną przeszłość, smutne tajemnice. A wszystko rozgrywa się w cieniu nadchodzącego – według Majów – końca świata. Czy Anna i Bernard zdążą z miłością?

W swojej powieści Grzegorz Filip pokazuje, jak rodzi się miłość ludzi dojrzałych, po przejściach. Jaki to nieoczywisty proces, jak trudno się dotrzeć. Ile można sobie dać, i jak bardzo się zranić. Bernard początkowo mocno się angażuje, odżywają nadzieje na lepszy los. Za sprawą Anny czuje, że pora zostawić przeszłość za sobą, wybudzić się z letargu:

„Kiedy patrzył na Annę, widział nie tylko piękną kobietę, która coraz silniej go olśniewa i wzbudza fascynację, widział posłańca z niegdyś odrzuconego świata. Może odrzuconego zbyt pochopnie. Ta kobieta wytrąciła go z równowagi (…). Anna stała się aniołem przemiany”[1].

Autor pogłębia swoich bohaterów psychologicznie i to nie tylko tych głównych. Świetnie wypadają również młodzi ludzie – Eryk, syn Anny, i Halina, siostrzenica Bernarda. Oni również mają swoje lęki, swoje końce świata i miłość, którą odkrywają po swojemu. Emocje bohaterów, kolejne sytuacje – wszystko jest podane bez patosu, z wyczuciem, przekonująco. Świetnie udało się autorowi oddać atmosferę oczekiwania na ów zapowiadany koniec świata. Nie ma tu rozdzierania szat, jest raczej niepewność, zagubienie, metaforyczny taniec przed nieuchronną (?) katastrofą.

I szkoda, że Grzegorz Filip wprowadził w obręb tej powieści wątek sensacyjny spod znaku dziennikarki przeprowadzającej śledztwo w „miasteczku, gdzie mali ludzie robią małe szwindle, które ona ma ujawniać. Dziesiątki małych szwindli, które sumują się w tysiące, w jeden wielki syf wypełniający kraj”[3]. Jest to dla niego pretekst, aby przedstawić pewne obserwacje społeczne (pod którymi można się podpisać lub nie). Autor robi wszystko, żeby ten wątek śledczy zgrabnie „wszyć” w fabułę, ale to najsłabsza część powieści, chaotyczna i powierzchowna. Miejscami narracja bardzo przyspiesza, całość przypomina gorączkowe łatanie fabularnych dziur, a główny temat gdzieś się gubi. Wydaje mi się, że historię Anny i Bernarda dało się doprowadzić do takiego samego – zaskakującego! – końca bez wątpliwych fajerwerków sensacyjnych. Inaczej mówiąc: mam wrażenie, że powód przyjazdu Anny na Zamojszczyznę nie musiał być aż tak spektakularny.

Niemniej „Miłość pod koniec świata” to pozycja warta przeczytania. Wbrew tytułowi nie jest to jakieś tanie romansidło – a i koniec świata niejedno ma imię.

[1] Grzegorz Filip, „Miłość pod koniec świata”, Wydawnictwo Videograf, 2016, s. 58.
[2] Tamże, s. 42.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 450
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: