Pasiaste rajstopy wracają w wielkim stylu
Recenzuje: Agnieszka Drygiel
„Jeśli kobieta zmusza cię, żebyś coś przeczytał, to znaczy, że się jej podobasz. Próbuje zamieszać ci w głowie. Zmusić cię, żebyś myślał o różnych rzeczach”[1].
„Zanim się pojawiłeś” postawiło poprzeczkę tak wysoko, że jakąkolwiek kontynuację cyklu o Lou Clark uważałam za zbędną. I „Kiedy odszedłeś” tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu, bo chociaż humorem tylko odrobinę ustępowało pierwszej części, to jednak wydawało się być strasznie „na siłę”. Za to z przyjemnością oświadczam, że „Moje serce w dwóch światach” zatarło złe wrażenie i okazało się godnym ciągiem dalszym zwariowanych przygód zwariowanej dziewczyny. Tym razem w naprawdę wielkim mieście.
„To bzdura, że my kobiety, możemy mieć wszystko. Nigdy nie miałyśmy i nigdy nie będziemy mieć. Zawsze musimy dokonywać trudnych wyborów. Ale istnieje jakieś pocieszenie w tym, że robi się to, co się kocha”[2].
Louiza decyduje się chwycić swoje życie za rogi i wyrusza na podbój Nowego Jorku. Podejmuje się pracy dla kolejnej dysfunkcyjnej rodziny bogaczy i wsiąka w środowisko wystawnych bankietów, bali dobroczynnych i gry w golfa. Tym razem jednak nie towarzyszy jej charyzmatyczny ukochany mężczyzna, lecz młodziutka żona miliardera jeszcze bardziej życiowo pogubiona niż sama Lou. Dlatego kiedy Lou przypadkiem wpada na mężczyznę łudząco podobnego do zmarłego Willa, który w dodatku oferuje jej nie tylko swoje przyjacielskie ramię, traci rozeznanie we własnych uczuciach. Chociaż nie tak bardzo jak Sam, któremu związek na odległość bardzo doskwiera.
„Moje serce w dwóch światach” to kipiąca komizmem i gwarantująca zastrzyk pozytywnej energii historia o byciu sobą, pogoni za marzeniami, szukaniu własnego miejsca w świecie i tragicznym wyborze między karierą a rodziną, a nawet między rodziną a miłością, o otwieraniu się na nowe i o nostalgii za starym. Pełna szalonych zwrotów akcji, nieoczywistych przyjaźni i miłości do ciuchów vintage. Są też wredne staruszki, erotyczne tańce na stole, protesty w obronie upadającej biblioteki i pewien bardzo brzydki, złośliwy pies.
„Książki uczą życia. Książki uczą empatii. Ale nie kupisz sobie książki, jeśli ledwie cię stać na czynsz. Ta biblioteka jest nam niezbędna! Jeśli zamykasz bibliotekę […] zabierasz ludziom nie tylko budynek, zabierasz im nadzieję”[4].
I jeśli coś mnie w tej książce rozczarowało, to Nathan, którego w pierwszej części wprost uwielbiałam, a tutaj przez większość czasu jest bucem. Z przebłyskami dobrego przyjaciela, ale jednak bucem. Sam też mnie nieźle wkurzył, ale udało mu się zrehabilitować, skubańcowi. A Lou znowu wreszcie jest sobą!
„Myślałam o tym, jak bardzo kształtują nas ludzie, którzy nas otaczają, i jak z tego powodu bardzo trzeba uważać, wybierając ich, a potem przyszło mi do głowy, że mimo wszystko może się okazać, że trzeba ich utracić, żeby tak naprawdę odnaleźć siebie”[5].
Autor: Jojo Moyes
Tytuł: Moje serce w dwóch światach
Tłumacz: Dzierżawska Nina, Myśliwy Agnieszka
Wydawca: Znak Między Słowami, 2018
Liczba stron: 512
Ocena recenzenta: 5/6
[1] Jojo Moyes, „Moje serce w dwóch światach”, Znak Między Słowami 2018, s. 183.
[2] Ibidem, s. 379.
[3] Ibidem, s. 243.
[4] Ibidem, s. 487.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.