Autor dziecięcy par excellence?
Recenzuje: Iwona Banach
Każde dziecko w Polsce, takie nieco może i podstarzałe, z półwieczem na karku i takie nieco młodsze, które właśnie szykuje się do posiadania własnych dzieci, i, że tak powiem, „właściwe” – zetknęło się z Brzechwą. W szkole, przedszkolu, w domu babci lub własnym, a to jeszcze nie wszystkie miejsca gdzie można się z nim spotkać. Jest przecież autorem dziecięcym par excellence. Prawda?
Prawda i nieprawda... Właściwie Brzechwa chciał pisać dla dorosłych i właściwie nie nazywał się Brzechwa, i właściwie nie był taki znowu dziecinnie dziecięcy.
Kiedy zobaczyłam tytuł książki Mariusza Urbanka, popadłam w zwielokrotniony zachwyt, bo już coś niecoś tego autora czytałam i byłam urzeczona jego piórem, lekkim, wysmakowanym, żartobliwym i umiejętnie wybierającym nie to, co skandalizujące, a to, co ciekawe. Po drugie, sam bohater biografii interesował mnie bardzo, a po trzecie tytuł jest naprawdę „chodliwy”. Fakt, że bezmyślnie i bezpodstawnie zaklasyfikowałam Brzechwę do pisarzy skupiających się li tylko na literaturze dziecięcej odkryłam właściwe dopiero czytając tę bardzo ciekawą pozycję.
Jestem wytrawną pożerczką biografii, więc była dla mnie wielką gratką, tym bardziej że życie tego pisarza przypadło na niezwykle burzliwe czasy w historii świata i Polski. Jego pochodzenie też mu w życiu nie pomagało, a początkowa fascynacja Stalinem i rozwijającym się w Polsce socjalizmem nie przysporzyła mu wielkiej popularności, mimo iż to, co pisał – pisał z przekonaniem, a nie dla jakichkolwiek korzyści, i był bardzo lojalny wobec kolegów i przyjaciół. Urbanek uniknął w tym aspekcie jakichkolwiek elementów oceny post mortem oraz wartościowania jego przekonań, co moim zdaniem bardzo dobrze wpłynęło na całość publikacji.
Opowieść o perypetiach miłosnych i wojenno-miłosnych oraz przeróżnych wręcz anegdotycznych wydarzeniach przeplata się tu z wątkiem ciągłego dążenia Brzechwy do publikowania poezji dla dorosłych, ale bez podtekstów – nie w sensie „dla dorosłych”, tylko dla odbiorcy, który nie jest dzieckiem. Jako autor tekstów kabaretowych (piszący pod pseudonimem Szer-Szeń) był znany i bardzo ceniony, jednak nie traktował zbyt poważnie tej dziedziny swojej twórczości. Urodzony w Żmerynce na Kresach Wschodnich, ukończył studia na Uniwersytecie Warszawskim, stając się specjalistą od prawa autorskiego i cenionym adwokatem. Aż trudno sobie wyobrazić to połączenie, pisarza (właściwie: bajkopisarza) i prawnika, a przecież w jego przypadku się sprawdziło doskonale.
Całe pokolenia dzieci wychowały się na bajkach Brzechwy ilustrowanych przez Szancera, jego przyjaciela i wspaniałego ilustratora. Na żart losu zakrawa fakt, iż obaj byli niezadowoleni z tego, co im zgotowało życie: pierwszy chciał być poważnym poetą, a drugi wielkim malarzem, nie „zaledwie” ilustratorem. Brzechwa był niedowartościowany, zakompleksiony, trochę zniszczony tym, że jego bajki uważano za mało dydaktyczne i niezbyt pouczające, a poezje za odtwórcze i epigońskie.
Potem, już po śmierci (zmarł 1966), zaczęto wytykając mu konformizm w stosunku do minionej epoki. Mariusz Urbanek postanowił jednak odrobinę wyjaśnić podejście Lesmana-Brzechwy do tamtej epoki, a o życiu swojego bohatera opowiada z dużą dozą neutralności, bezstronności, ale nie obojętności. Należę do osób, które w biografiach szukają raczej życia niż skandalu, wytłumaczenia postaw właśnie, a nie ocen czy wręcz oskarżeń, toteż takie, a nie inne podejście bardzo mi odpowiadało.
Muszę przyznać, że książka bardzo mi się spodobała. Dla mnie była wręcz odkrywcza, fascynująca, pełna ciekawych informacji i wiele wyjaśniająca. Ciekawa jestem innych napisanych przez Urbanka biografii autorów z tego samego (lub podobnego) okresu. Z ogromną chęcią po nie sięgnę, a tę uczciwie polecam.
Autor: Mariusz Urbanek
Tytuł: Brzechwa nie dla dzieci
Wydawca: Iskry, 2013
Liczba stron: 345
Ocena recenzenta: 6/6
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.