Dodany: 13.06.2010 15:34|Autor: dot59
Iść dalej - ale po co i dokąd?
Kiedy zaczęłam „Drogę”, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to sceneria - podobna jak w „Pamiętniku przetrwania” Lessing: stało się coś strasznego, nieprzewidywalnego (nie dowiadujemy się, co właściwie i kiedy), w wyniku czego zniszczona została praktycznie cała infrastruktura. Nie ma prądu, paliw, bieżącej wody, zniknęły służby publiczne, upadł handel i transport. Co nie zostało zburzone albo spalone, jest systematycznie plądrowane i dewastowane. I - inaczej niż w kataklizmie u Lessing - wyginęła prawie cała ludność. Nieliczni, którzy ocaleli, dzielą się na dwie grupy: zorganizowanych ad hoc w dzikie hordy, wyzbyte wszelkich hamulców moralnych, dla których grabież, mord i gwałt to chleb codzienny, i tych, co zachowawszy resztki ludzkiej przyzwoitości, penetrują w poszukiwaniu czegokolwiek, co pozwoli im przeżyć, tylko bezpańskie wraki i ruiny, zabijają tylko w obronie własnej. Powrót do epoki kamiennej? Gorzej, bo nie ma zwierząt, które można by łowić czy hodować, nie ma roślin, które dałoby się zbierać. Życie przetrwa dotąd, dopóki w opuszczonych siedzibach ludzkich i magazynach znajdą się resztki zapasów - a potem?...
Czy można w takich warunkach mieć jakąkolwiek nadzieję? A jeśli się jej nie ma, jak długo można udawać, że się wierzy w istnienie jakiegoś skrawka lądu ocalałego przed pożogą, jakiejś oazy ukrywającej garstkę takich samych „dobrych ludzi”? I jak taki świat objaśnić dziecku, jak je przekonać, że warto iść dalej i dalej…?
Przedstawiona przez McCarthy’ego wizja świata postapokaliptycznego jest podwójnie przerażająca. Popiół i gruz, śmierć i zniszczenie to jedno - ale jeszcze bardziej przeraża uświadomienie sobie, jak niewiele trzeba, by człowiek przestał być człowiekiem, by budowana przez całe tysiąclecia cywilizacja rozpadła się w proch - i dosłownie, i w przenośni. Nielekko się to czyta, chce się uciec, żeby już więcej nie patrzeć na opisy wypalonej ziemi, zwęglonych ciał i wody smakującej popiołem, żeby nie towarzyszyć beznadziejnej egzystencji ludzi, których sens istnienia nagle skurczył się do jednego pojęcia: „iść dalej…”. Ale ta wizja jest tak sugestywna, tak magnetyczna, że mimo woli pokonuje się chęć ucieczki i brnie dalej…
Nie można jednak pominąć kilku mankamentów (z których dwa, będące dziełem samego pisarza, są dość subiektywne, zaś dwa inne, mniejszej wagi, za które należy winić raczej tłumacza i/lub redaktora wydania, zupełnie obiektywne); są to:
- ekscentryczna maniera rozpisywania dialogów, zupełnie niczemu niesłużąca, a czytelnikowi przyzwyczajonemu do tradycyjnej formy cokolwiek zakłócająca odbiór:
„Nie ma żadnych ludzi. O czym ty mówisz?
O tobie. O tym, czym być może się zajmujesz.
Starzec milczał.
Pewnie chciałbyś z nami pójść?
Pójść z wami? (…)” [1];
- zbyt daleko idące dążenie do uproszczenia stylu, skutkujące zbędnym, a miejscami wręcz rażącym, „poćwiartowaniem” dłuższych zdań na mniejsze niby-zdania: „Tania boazeria ze sklejki wypaczona od wilgoci. Odpadająca od ścian”[2]; „Wyjął go z wgłębionego środka i trzymał w ręce. Porażony jego pięknem”[3];
- okropnie zgrzytający dziwoląg słowny: „enwakuumowania”[4]. Niestety, na tłumaczenie angielskich neologizmów z branży naukowo-technicznej nie ma patentowanej recepty, ale to nie znaczy, że wystarczy zmienić „v” na „w”, „c” na „k” i dorobić polską końcówkę…
- mało zauważalny i w gruncie rzeczy dość zabawny błąd językowy: „zjedli talerze piżmanu i fasoli”[5]. Talerz/garnek/miska potrawy (jakiejkolwiek) w tym kontekście nie ma liczby mnogiej, toteż w przypadku, gdy biesiadników było więcej niż jeden, poprawnym wyrażeniem jest: „zjedli po talerzu/po dwa talerze tego i owego”. Spożywany zaś produkt to nie piżman (to nie przypadkowa literówka, bo powtarza się w tekście dwa czy trzy razy), tylko piżmian (warzywo u nas bardzo mało znane, a jeśli już, to raczej pod inną nazwą - okra - co nie znaczy, że nikt dotąd nie ustalił, jak powinna brzmieć poprawna pisownia jego nazwy).
Nie jest to ten rodzaj literatury, który spodoba się każdemu, ale nawet będąc świadomym jej braków, trudno obok „Drogi” przejść obojętnie...
---
[1] Cormac McCarthy, „Droga”, przeł. Robert Sudół, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008, s. 166.
[2] Tamże, s. 113.
[3] Tamże, s. 213.
[4] Tamże, s. 180.
[5] Tamże, s. 205.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.