Przewrotny tytuł powieści Hanyi Yanagihara "Małe życie" sugeruje, że przeczytamy coś naprawdę głębokiego. Przecież każde życie jest małe i wielkie jednocześnie. Zarówno ważne, jak i nieważne. Pewne natomiast jest, że życie indywidualne ma znaczenie dla jednostki i tyle. Po prostu moje życie to moja najważniejsza sprawa. Trochę to może pokrętna dywagacja, ale powieścią Amerykanki o wschodnich korzeniach jestem mocno już zmęczona. Zmusiłam się do przeczytania w całości tego tomiszcza trochę z ciekawości, jak autorka uwolni nas od swojej historii, troszkę jednak czułam się jak główny bohater, Jude, który jak pamiętamy, lubił robić sobie krzywdę, żeby życie bardziej bolało. Czytanie było więc dla mnie substytutem cięcia się i z ulgą oddycham, że już skończyłam.
Temat powieści Yanagihary jest ważny i społecznie nośny. Mogła powstać z tego świetna książka, ale, moim zdaniem, został zmarnowany. Przyjaźń czwórki chłopaków, później mężczyzn, na tle obyczajowości współczesnej stolicy światowej kultury, Nowego Jorku, mogła dać nam historię fascynującą. Wątki krzywdy osieroconego dziecka, molestowania przez tzw. opiekunów, miłości gejowskiej, potrzeby przyjaźni i wpływu jaki mamy na swoje życie (małe czy duże)dawały niezmiernie rozległe pole do popisu. Uważam, że potencjał został zaprzepaszczony.
Należę do tych, którzy uważają, że, choć są w książce momenty naprawdę ciekawej narracji, wiele jest tam kiczu, psychologicznej niewiarygodności, egzaltowanej tandety. Nie jestem w stanie uwierzyć w mężczyzn, którzy co chwila powtarzają drugiemu mężczyźnie "kocham cię", co pięć stron płaczą, co kilka wersów przepraszają, że żyją. Niezwykle mnie to irytowało. Odnosiłam wrażenie, że autorka wcale nie zna psychiki mężczyzn (choć też się nie uważam za znawczynię!), ale jednak w wywiadzie zamieszczonym w kwartalniku "Książki" czytamy, że obracała się wyłącznie pośród kobiet, chodząc do żeńskiego college'u i pracując w branży wydawniczej, nie miała możliwości obserwować relacji między mężczyznami. "Jako dwudziestokilkulatka spotykając młodych mężczyzn, zachowywałam się jak antropolożka." mówi w wywiadzie. Może powinna kontynuować badania, bo zdaje mi się, że wyniki nie są satysfakcjonujące.
Krytyk Juliusz Kurkiewicz w innym numerze "Książek" napisał, że "Małe życie" to wybitna powieść. Dalej pisze: "Małe życie" z jego odrealnieniem, alegorycznością, koncentracją na skrajnych emocjach, rzeczywiście układa się w coś w rodzaju baśni". Jeśli baśń, to gdzie tu cudowność, gdzie postaci fantastyczne, gdzie działanie sił nadnaturalnych, gdzie nagroda za dobro i kara za zło?
Nie jest to też, moim zdaniem, powieść gejowska, chociażby ze względu na liczne nieprawdopodobieństwa psychologiczne. Tu doskonały wzór daje chociażby Michał Witkowski. Czym więc jest?
Przede wszystkim i nade wszystko książka jest o wiele za obszerna i mocno przegadana. Jeżeli autorka, jak mówi w wywiadzie, porwała się na stworzenie specyficznego świata, bo chciała wywołać w czytelniku niepokój, aby czytając był zniecierpliwiony, to w moim przypadku udało jej się. Książka zirytowała mnie i po cichu żałowałam mojego życia na czytanie tego opasłego tomiska, którego fabuła była przewidywalna do bólu, ale pewnie o to chodziło...
Małe życie (
Yanagihara Hanya)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.