Dodany: 14.02.2017 22:40|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Od parobka do profesora... tylko czy warto było?


To taka w gruncie rzeczy zwykła historia; biografia fikcyjnego bohatera, którą jednak – z pewnymi może wariantami – dałoby się dopasować do niejednego człowieka żyjącego w dwudziestowiecznej rzeczywistości.

William Stoner przychodzi na świat w rodzinie ubogich farmerów i prawie do pełnoletności nie zna innego życia niż ciężka praca na roli, pozostawiająca wolne chwile tylko na sen, posiłki i modlitwę. Ale od momentu, gdy ojciec postanawia wysłać syna na studia rolnicze w nadziei, że nabyta tam wiedza pomoże gospodarstwu lepiej prosperować, chłopak staje w obliczu wielkiej zmiany. Zamieszkawszy u równie niezamożnych, a przy tym skąpych krewnych, co dnia sumiennie wędruje na uniwersytet, by przyswajać sobie informacje o technikach upraw i rodzajach gleby, po zajęciach zaś haruje w gospodarstwie wujostwa, odwdzięczając się w trójnasób za nędzny kąt i mizerną strawę. I pewnie tak dobrnąłby do finału swojej rolniczej edukacji, gdyby władze uczelni nie wpadły na pomysł, by studentom kierunków niehumanistycznych narzucić „obowiązkowy dla wszystkich, będący raczej formalnością, przegląd literatury angielskiej"[1]. To nieszczęsne seminarium, na którym biedny Will, oczarowany melodią sonetu Szekspira, lecz nieumiejący nawet w jednym zdaniu podsumować swoich wrażeń, wychodzi na ignoranta, staje się zarzewiem niezrozumiałej prawie dla nikogo (a mimo wszystko zaakceptowanej później przez ojca) decyzji: młody człowiek niemal z dnia na dzień porzuca swoje rolnicze zainteresowania, by zapisać się na kursy przedmiotów humanistycznych. I, o dziwo, czyni na nich znacznie większe postępy, niż ucząc się tego, co wiązało się z całym jego wcześniejszym życiem. Gdy kończy studia, jeden z profesorów – ten, na którego wykładach William doznał olśnienia pięknem poezji – proponuje mu, by pozostał na uczelni jako doktorant i wykładowca literatury. Przyjęcie tej propozycji będzie oznaczało, że nie ma odwrotu – bohater nie wróci już na farmę, nie pomoże rodzicom, przynajmniej nie w sensie fizycznym, a finansowo też nieprędko, bo profesja nauczyciela akademickiego raczej nie pozwala na szybkie dorobienie się. Podejmuje to ryzyko. Potem następne: odmawia zaciągnięcia się do wojska, choć wie, że opinia publiczna nie będzie dlań łaskawa. I wreszcie to, które okaże się dlań równie brzemienne w skutki, jak przyjęcie posady wykładowcy: Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu A i na uczelni nie będzie mu łatwo, zwłaszcza od chwili, kiedy zademonstruje, że w pewnych kwestiach jest nieugięty…

Pod powierzchnią tej pozornie banalnej opowieści o życiu człowieka, który na małą skalę spełnił swoje „amerykańskie marzenie” (od parobka do profesora – jak to pięknie brzmi!), ale w istocie niczego wielkiego nie dokonał, kryją się co najmniej dwie głębsze warstwy. Jedną z nich jest przejmujące studium niedobranego małżeństwa, niełatwe w odbiorze, bo znamy uczucia i motywacje tylko jednej strony. Edith pozostaje dla nas zagadką. Być może jej sztywność i chłód to efekt obyczajowego gorsetu, w który ją od dziecka wciskano: dziewczę ma grać na fortepianie i malować akwarelki, więc gra i maluje; panna nie może przebierać w adoratorach, bo zostanie na lodzie – więc wychodzi za pierwszego mężczyznę, który zadeklarował chęć poślubienia jej; żona ma zadbać o wygodę męża – więc zaciska zęby i dba, odrzucając propozycję pomocy ze strony Williama; żona ma wypełniać obowiązek małżeński – więc wypełnia, ma urodzić dziecko – więc rodzi. Być może w skład nakazów i zakazów wchodziła też informacja, że seks służący celom innym niż prokreacja jest grzeszny i brudny – to mogłoby tłumaczyć gwałtowność, z jaką wypiera z siebie dopiero co odkrytą zdolność odczuwania pożądania. Może za tym wszystkim kryje się coś jeszcze – tego się nie dowiemy; zobaczymy tylko, jak studzi uczucia Williama, jak tępi w nim każdy okruch radości, jak to samo robi z córką, kiedy ta osiąga wiek bardziej sprzyjający podatności na manipulację.

Druga warstwa to kapitalna panorama stosunków panujących na uczelni, zapewne nie tylko tej i nie tylko wówczas. Te zakulisowe zabiegi o wyższe stanowiska, to kopanie dołków pod nielubianymi kolegami (skąd się biorą tak wredne kreatury jak Lomax?), ta fałszywa pruderia, nakazująca władzom wtykać nos w prywatne sprawy wykładowców! Byłoby to wszystko zabawne, gdyby nie fakt, że potrafi zrujnować komuś życie…

A może jest i trzecia warstwa? Może opowieść o Williamie Stonerze ma nas nauczyć, żebyśmy nie oczekiwali zbyt wiele od losu, bo jeśli nawet coś zdobędziemy, lada chwila coś innego będzie nam odebrane, jeśli przeżyjemy życie zgodnie ze swoimi zasadami, przegramy w zestawieniu z tymi, którzy żadnych zasad nie mają? Albo żebyśmy się nie pchali, gdzie nie nasze miejsce? Przecież gdyby Will, skończywszy studia rolnicze (albo i nie), wrócił do swoich, nie spotkałby większości tych ludzi, przez których przeżywał przykrości i niepowodzenia… Nie, to niemożliwe, celem literatury nie ma być przecież wlewanie w człowieka zwątpienia i zniechęcenia!

Nie, odrzućmy tę hipotezę, wierząc, że to po prostu opis jednej z wielu sytuacji, jakie mogły – choć przecież nie musiały – się zdarzyć, i zgadzając się co do tego, że autor wykonał swoje zadanie na bardzo wysokim poziomie, z dużym znawstwem relacji międzyludzkich, posługując się wybornym językiem i stylem.


---
[1] John Williams, „Profesor Stoner”, przeł. Paweł Cichawa, wyd. Sonia Draga, 2014, s. 21.
[2] Tamże, s. 67.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 691
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: