Dodany: 11.01.2017 12:31|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Siostrzane uczucia


Tegoroczną edycję akcji „Rendez-vous z Agathą Christie” rozpoczęłam od pozycji najmniej chyba reprezentatywnej dla twórczości tej pisarki, bo nie dość, że niebędącej kryminałem, to jeszcze odstającej trochę od jej podobnych utworów. Wpadła mi w ręce, a raczej… została tam złożona przez innego członka fanklubu lady Agathy, poszłam więc na łatwiznę i zamiast się rozglądać za którąś z powieści z Poirotem lub panną Marple, wzięłam, co było na podorędziu, nie odczuwając zresztą z tego powodu specjalnego dyskomfortu, jako że moje doświadczenia z niekryminalnymi powieściami autorki były dotąd zupełnie pozytywne.

„Brzemię” opowiada historię dwóch sióstr, z których starsza, Laura, przeżywa w dzieciństwie zbyt wiele rzeczy, jakich dziecko przeżywać nie powinno. Nie, to nie to, o czym pomyśleliby odruchowo ci, co czytali zbyt dużo współczesnej literatury psychologiczno-obyczajowej; dziewczynka nie jest molestowana ani maltretowana – po prostu trafia w niekorzystną dla siebie konstelację wypadków i ludzkich uczuć. Pierwszą dekadę życia spędza w cieniu starszego brata; on to pierworodny syn, urodziwy, błyskotliwy, rezolutny, otwarty w kontaktach z ludźmi; ona jest szarą myszką pozbawioną wszystkich dziecięcych wad – ani niejadek, ani mała złośnica, ani beksa, ani wiercipięta – ale też ani specjalnie ładną, ani nieprzeciętnie ujmującą, inteligentną co prawda, lecz nieumiejącą się tą inteligencją popisać: ot, takie dziecko, którego nikt nie zauważy, jeśli się ciężko nie rozchoruje. Mimo wątłej konstytucji to nie ona jednak zapada na poważną chorobę zakaźną, lecz Charles, oczko w głowie i nadzieja obojga rodziców. I to Charlesa, nie ją, zabiera śmierć, co Arthur i Angela uważają za tragiczną pomyłkę losu; jeśli nawet wstydzą się otwarcie przyznać, że raczej Laurę niż jego woleliby ujrzeć w trumnie, okazują to dostatecznie wyraźnie, by nie umknęło uwadze córki. Ale przecież żałoba w końcu przeminie, a Laura zostanie, i może wtedy doczeka się tego, co powinna była od rodziców otrzymać wcześniej: odrobiny zainteresowania i czułości? Niestety. Rodzi się nowe dziecko. Nie chłopiec co prawda, lecz takie ładne i takie bezradne, a Laura przecież jest już duża, więc nikt się o nią troszczyć nie musi… Stary przyjaciel rodziny próbuje Franklinom unaocznić problem córki, ale i on nic na to nie poradzi, że w sercu dziewczynki lęgną się zgoła niepozytywne uczucia. Potem jednak wydarza się coś, co sprawia, iż Laura przewartościowuje swój stosunek do siostry o sto osiemdziesiąt stopni. Wkrótce zastąpi jej matkę i ojca, najchętniej zastąpiłaby także męża, gdyby to tylko było możliwe. A co będzie, gdy Shirley zechce pójść własną drogą?...

Wierny fan twórczości Lady Agathy zauważy tu z pewnością niejakie podobieństwo do sytuacji opisanej w „Córka jest córką”; ta głęboka więź między dwiema najbliższymi sobie kobietami (tam – matką i córką, tu – starszą i młodszą siostrą) – tak głęboka, że przeradzająca się w żywiołową zazdrość i/lub sublimująca w patologiczną wręcz nadopiekuńczość – to zjawisko dobrze znane psychologom, a także zwykłym ludziom, którzy potrafią wnikliwie innych obserwować (i do których bez wątpienia autorka należała). Jak Sara usilnie próbuje sprawić, by Anna nie poślubiła Richarda, a Anna gotowa na głowie stanąć, żeby tylko Sara nie wyszła za Gerry’ego – tak Laura dokłada wszelkich starań, by zapobiec małżeństwu Shirley i Henry’ego lub przynajmniej jak najbardziej je opóźnić. I nie bez racji; ale posądzenie o celowe rzucanie zakochanej parze kłód pod nogi – czy raczej o samą motywację do takiego postępowania, jaką wedle Henry’ego jest zazdrość i obawa przed uniezależnieniem się siostry – tak boli, że w końcu wbrew sobie Laura pozwoli temu prawie jeszcze dziecku, które sama wychowała, pójść za głosem serca. Bo co by dał jej upór? To, że Shirley miałaby nieustający żal do siostry i wierzyłaby niezachwianie, iż ta z niskich pobudek udaremniła jej zaznanie małżeńskiego szczęścia! Finał tej historii, ukazujący, kto (jeśli w ogóle ktokolwiek) zyskał, a kto stracił, rozegra się dopiero po kilkunastu latach. Znów analogia do „Córka jest córką”. Wydawałoby się więc, że "Brzemię" udało się autorce równie dobrze.

I tu zaskoczenie: niestety, nie. O ile część pierwsza, ukazująca uczucia i dylematy Laury z jej punktu widzenia, i część druga, w której od czasu do czasu narrator przenosi swoją uwagę na Shirley, dotrzymują kroku pozostałym powieściom psychologicznym Westmacott, o tyle część trzecia wydaje się z zupełnie innej bajki. Oto niczym diabeł z pudełka wyskakuje na scenę zupełnie obca postać: Llewellyn Knox, nawiedzony kaznodzieja i, jak by dziś powiedziano, celebryta, któremu nawracanie ludu w świetle reflektorów i fleszy tak nadwerężyło organizm, że musi biedak szukać ratunku na tropikalnej wyspie. Dotarłszy tam, poczyna zanudzać przypadkowo poznanych ludzi przydługimi perorami natury etyczno-metafizycznej. „Co jest, u licha” – mówimy początkowo – „a ten cóż tu robi?”. Niemniej jednak, jeśli uważnie przeczytaliśmy część drugą, dość rychło domyślimy się, z kim los zetknął nieszczęsnego teologa, choć po co go w ogóle tenże los pchał do akcji, zostanie ujawnione dopiero w finale. A wtedy z niedowierzaniem przetrzemy oczy: nie dość, że problemy jednej z sióstr zostają wytłumaczone w sposób niekoniecznie przekonujący (przynajmniej w świetle tego, co wcześniej o niej wiedzieliśmy), to jeszcze drugiej autorka funduje taką „receptę na szczęście”, że nawet Danielle Steel by się zastanowiła, zanimby podobny pomysł przelała na papier.

To potknięcie konstrukcyjne razi na tyle, że na nic język i styl, na nic wrażenie, jakie pozostało po doskonałych scenkach rodzajowych i świetnych analizach psychologicznych z części pierwszej i drugiej: z bólem serca ocenę obniżamy co najmniej o jedno oczko. Jeśli już dość dobrze znamy twórczość lady Agathy, jakoś się z tym dysonansem pogodzimy – w końcu każdemu pisarzowi może się trafić niewypał – ale gdybyśmy od "Brzemienia" zaczęli, zapał do poznawania innych jej utworów mógłby być nierównie mniejszy.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1493
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: misiak297 12.01.2017 11:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Tegoroczną edycję akcji „... | dot59Opiekun BiblioNETki
Świetna recenzja!

Szukając jeszcze powinowactw między powieściami Mary Westmacott, pomyślałem, że kaznodzieja Llewellyn Knox ma w sobie coś z "nawróconego" Gabriela z "Róży i cisu". Nie odniosłaś takiego wrażenia?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 12.01.2017 13:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetna recenzja! Szuk... | misiak297
Coś w tym może być, choć mnie Gabriel nie wydawał się aż tak nawiedzony i nienaturalny.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: