Eliza Orzeszkowa i thriller
W Suchej Dolinie, białoruskiej wsi, dochodzi do bestialskiego morderstwa. Ofiarą jest Pietrusia Kowalczukowa, zdawałoby się, powszechnie lubiana młoda kobieta. Mieszkała ze swoim mężem – kowalem Michałkiem, gromadką małych dzieci i starą, ślepą babką Akseną, była uosobieniem życzliwości i dobroci. Na ławie oskarżonych zasiadają czterej Dziurdziowie – chłopi, rolnicy, posiadacze ziemscy. Wszyscy czterej przyznają się do popełnienia zbrodni. Jak wygląda prawda? Cofamy się do początku tej historii, w której niczego nieświadoma, beztroska Pietrusia, podśpiewująca jedną z lokalnych pieśni, zmierza w stronę stosu i swego przeznaczenia. Czy jednak na pewno ten niefortunny wybór drogi przypieczętował jej los? Okazuje się, że między mieszkańcami Suchej Doliny mnóstwo jest napięć, poczucia krzywdy, nienawiści…
Widzę, że zapomniałem podać tytuł książki i autora. Nie, to nie najnowszy kryminał Bondy czy Miłoszewskiego. To powieść Elizy Orzeszkowej. Tak, tej znienawidzonej z powodu "Nad Niemnem" pisarki, której programowo się nie znosi. Ta sama Orzeszkowa napisała powieść, którą dzisiaj z powodzeniem moglibyśmy włożyć między thrillery psychologiczne. I nadal przy lekturze czuć przerażenie.
Rozpoczyna się mocno i mrocznie, chciałoby się powiedzieć – godnym Hitchcocka trzęsieniem ziemi, po którym robi się coraz duszniej, napięcie narasta. Oto przedstawiciele wiejskiej społeczności rozpalają ognisko. Ma ono przyciągnąć wiedźmę, która sprawiła, że krowy przestały dawać mleko. Niektórzy uważają, że to "kamedija"[1], inni głęboko wierzą w skuteczność ognistego procederu – skoro wiedźma "za dzidów, pradzidów naszych przychodziła, to i teraz przyjść musi"[2] – jeszcze inni zjawili się kierowani ciekawością. Wszyscy czekają w coraz większym przerażeniu na pierwszą kobietę, która przejdzie obok stosu – to będzie wiedźma. I oto zjawia się Pietrusia.
"– Aaaa! – rzekła – co wy tu takiego robicie, ludzie? (…) Wiedźmę na ogień łapiecie? czy co? (…) W gromadce panowało milczenie grobowe. Zdawać się mogło, że dusze wszystkich tych ludzi zlały się w tej chwili w jedną duszę, która całą siłę swego myślenia, czucia, wzroku i słuchu, niby ostre żądło, w tę kobietę utopiła. Wszyscy powyciągali ku niej szyje i oczy w nią wlepili. (…)
Kobieta z ziołami tymczasem zapytała znowu.
– Cóż? czy już przechodziła? (…) To i któraż pierwsza przeszła?
Dwa poważne głosy męskie, z których jeden należał do Piotra Dziurdzi, a drugi do Jakuba Szyszki odpowiedziały:
– Ty"[3].
Pietrusia wiedźmą? Ta myśl wydaje się śmieszna zarówno jej samej, jak i niektórym mieszkańcom Suchej Doliny. A jednak podejrzenia narastają. Przecież przyszła znikąd (a więc jest świetną figurą "innego", "obcego"), zna się na ziołach, prawie czarodziejskich zwyczajach, które niosą pomoc (tę wiedzę odziedziczyła po swojej mądrej babce). Do tego Kowalczukom dobrze się wiedzie (zapewne dzięki jej konszachtom z diabłem). Trwa nagonka na rzekomą wiedźmę, która najpierw zostaje niejako wykluczona ze społeczności, a potem osaczona. Do czego to doprowadzi? Chyba nie do spalenia na stosie? Zaniepokojona Pietrusia zaczyna czuć się winna, Aksena snuje przerażające opowieści o samosądach, a trzeźwo myślący Michałek bagatelizuje sprawę: "Ja też dużo świata schodził i niemało widział i słyszał, a nigdy nie widział i nie słyszał, żeby gdzie wiedźmę palili. Teraz już tego robić nie wolno. Teraz już tego nie ma"[4].
Ten dramat rozgrywa się na wsi końca XIX wieku, a więc w ciekawej (dla nas dziś prawie egzotycznej!) scenerii. Jak na Orzeszkową, mało w "Dziurdziach" tendencyjności. Mnóstwo za to wspaniale odmalowanych scenek rodzajowych – pełnych szczegółów, kipiących emocjami. Malownicze obrazy sąsiadują tu z iście naturalistycznymi ujęciami. Wszystko tchnie bolesnym autentyzmem. Nie brakuje fragmentów wręcz wstrząsających.
To właściwie powieść o tym, jak zwyczajny człowiek w określonych okolicznościach zmienia się w bestię. Autorka z prawdziwą psychologiczną wirtuozerią pokazuje, co doprowadza do społecznego linczu. Przemyślane plotki, manipulacje, umiejętnie podsycany strach, wykrzywione poczucie moralności. Prowizoryczny stos jest tylko – powiedzielibyśmy dzisiejszym językiem – efektownym blefem, który ma odwrócić uwagę od tego, co naprawdę stoi za rodzącą się przemocą. Nie, nie troska o krowie mleko, a jedynie zawiść, obsesja. To szereg prywatnych dramatów i ludzkich poczynań doprowadził do tragedii. Orzeszkowa portretuje kilkoro naprawdę złożonych bohaterów. Religijny (religijnością zrodzoną z wyrzutów sumienia) Piotr niczym uczestnik prywatnej krucjaty tropi "czartowską siłę" przeciwstawiającą się boskiej mocy. Klemens, jego syn, jest jeszcze młody i choć potrafi trzeźwo myśleć, też pozwala na siebie wpływać. Szymon, pijak i utracjusz, zazdrości innym zasłużonego powodzenia. Najtragiczniejszą postacią z tej czwórki jest bodaj Stefan Dziurdzia, człowiek sfrustrowany, wrogi światu, nieszczęśliwy, odrzucony przez Pietrusię. Powie jej w chwili szczerości: "A sam ja złośnik, to prawda, i niespokojny jak ten wicher, i pochmurny jak to niebo na deszczu…Tak już ja widać (…) z taką chorobą w duszy urodził się, a nie wyleczyła mnie z niej matka, jędza taka, że za jej łajaniem a biciem, ja dziecinnych lat swoich nie pamiętam i (…) nie wyleczyła żonka, hadzina [żmija]… i nie wyleczyła wódka, którą w gardło leję… Nikt nie leczył i nic nie wyleczyło… (…) Ty by mnie z tej choroby wyleczyła, ale nie chciała"[5]. Jest także Rozalka, żona Stefana – plotkarka, manipulatorka, która jednak musi dźwigać brzemię bycia niekochaną, znienawidzoną (nie do końca z własnej winy) żoną. Ona sama pozwoliłaby Stefanowi na wiele: "Niechby bił, ale lubił. I nie lubi, i bardzo bije, wszystko przez tę…"[6].
Orzeszkowa i thriller? W dodatku thriller bardzo współczesny? Tak, to możliwe, to się łączy – właśnie w powieści "Dziurdziowie". Odkryjcie zupełnie inną Orzeszkową.
---
[1] Eliza Orzeszkowa, "Niziny; Dziurdziowie", wyd. Czytelnik, 1954, s. 213.
[2] Tamże, s. 214.
[3] Tamże, s.224-225.
[4] Tamże, s. 301.
[5] Tamże, s. 336-337.
[6] Tamże, s. 315.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.