Dodany: 26.11.2016 15:42|Autor: zsiaduemleko{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!

O wysokim zagęszczeniu prostytutek na kilometr kwadratowy


Wszyscy wiemy, jak to zwykle bywa w westernach, kiedy do spokojnego dotychczas miasteczka przybywa banda zbirów, którzy nie potrafią się zachować jak na dżentelmenów przystało. Zarośnięci jak agrest, śmierdzą gorzej od własnych koni, przesiadują w knajpie podszczypując prostytutki i pijąc whisky, a z płacenia za obie te przyjemności zamierzają się wykręcić wymachując rewolwerem. Ostatecznie wywołają rozróbę, kogoś zranią, coś zniszczą, wsiądą na własne (albo nie) konie, oddadzą kilka strzałów na wiwat i krzycząc coś w stylu "hija!" pogalopują w siną dal. Albo nie. Albo w międzyczasie w knajpie pojawi się śmiałek z błyszczącą gwiazdą szeryfa na piersi, ze wsparciem kilku uzbrojonych w strzelby mieszkańców miasteczka. Szeryf opanowanym tonem wyjaśni bandytom, jak bardzo nie odpowiada mu ich obecność oraz zachowanie, każe im zapłacić za kobiety, whisky i wynosić się pod kamień, spod którego wypełzli. Panowie nagle odnajdą w sobie głęboko ukrytą szarmanckość oraz dobre wychowanie, spełnią prośbę szeryfa, uchylą zakurzonych od preriowego piasku kapeluszy i grzecznie się oddalą na własnych koniach, odprowadzani wzrokiem dumnych z szeryfa mieszkańców. Albo nie. Albo łobuzy odpowiedzą temu cieciowi z gwiazdką, by odbył stosunek płciowy z własnym koniem, a potem z samym sobą, po czym wyciągną rewolwery i oddadzą kilka ostrzegawczych strzałów w kierunku głowy szeryfa oraz pozostałych obrońców. Wywiąże się strzelanina, pęknie mnóstwo butelek z dobrym alkoholem, z głów pospadają kapelusze, a w trociny rozsypane na podłodze knajpy zacznie wsiąkać krew. Scena z gatunku: klasyka Dzikiego Zachodu, ale możecie o niej zapomnieć. Powieść Doctorowa pozbawiona jest klasycznych scen i już piszę, co dostaniemy w zamian.

Do małego, ubogiego miasteczka gdzieś w Dakocie przybywa nie grupa łachmytów i bandziorów, ale aż jeden człowiek. To wystarcza, by mieszkańcy mieli pełne gacie ze strachu, gdyż nieproszonym gościem jest Zły Człowiek z Bodie. Tak na niego mówią, bo nawet nie wiedzą, jak się nazywa. I nie interesuje ich to. Obok czego jednak mieszkańcy nie potrafią przejść obojętnie, to obok faktu, że Zły Człowiek z Bodie jest istnym wcieleniem zła (a to zaskoczenie). Nie przeciętnym łobuzem szukającym bitki i wypitki, lecz milczącym i bezwzględnym brutalem, gotowym bez żadnego powodu posunąć się do najgorszych czynów. Panoszy się w miasteczku, a sparaliżowani strachem mieszkańcy biernie się temu przyglądają. Nie wychodzą z ukrycia nawet wtedy, gdy odwagą postanawia popisać się cieśla i uzbrojony w śmiercionośną deskę rusza na Złego Człowieka. Odważny, ale głupi ruch i od tamtej chwili w miasteczku wolny jest etat cieśli. A taki fachowiec miałby pełne ręce roboty, bo intruz – zanim odjedzie na kradzionym koniu w stronę obowiązkowo zachodzącego słońca – wywołuje pożar i do rana z mieściny pozostają zaledwie zgliszcza. Kilkoro mieszkańców, którym udało się przeżyć, staje przed dylematem: odejść w poszukiwaniu nowego domu czy pozostać i deska po desce własnymi siłami odbudować miasteczko.

"– Prawda jest taka: jeśli nie zrujnuje człowieka susza albo wichura, to przyjedzie pijany diabeł z rewolwerem w szponach i go wykończy"[1].

Głównym bohaterem i zarazem narratorem jest Blue – mężczyzna w podeszłym wieku, który przed tragicznymi wydarzeniami był uznawany przez mieszkańców za kogoś w rodzaju burmistrza, a w trakcie wizyty Złego Człowieka wykazał się wybitnym tchórzostwem. Ale właśnie on postanawia za wszelką cenę odbudować swoje dawne życie, co może się okazać karkołomnym zadaniem, zważywszy, że do pomocy ma byłą prostytutkę Molly, kilkunastoletniego dzieciaka i Indianina niemowę, Johna Niedźwiedzia. Nie jest to budowniczy dream team, więc sprawy rozwijają się mało obiecująco. Jednak kiedy okazuje się, że w pobliskiej kopalni prawdopodobnie jest złoto – w okolice zaczynają zjeżdżać osadnicy (m.in. Rosjanin z grupą rozmaitych prostytutek), zaś Blue nabiera wiary w powodzenie swojej misji i nawet oficjalnie nadaje nazwę miasteczku: Ciężkie Czasy. Ponoć dobra nazwa to połowa sukcesu.

Choć powieść Doctorowa nadal trzeba określać jako western, stanowi ona coś w rodzaju jego kompletnego przeciwieństwa. Jest całkowicie odarta z klasycznego mitu Dzikiego Zachodu, a wartości, które on ze sobą niósł, nie mają w Ciężkich Czasach prawa bytu. Już samo obsadzenie w głównej roli wymoczka i tchórza, jakim jest Blue, wiele mówi o wydźwięku powieści. Byli mieszkańcy wciąż drżą na myśl o Złym Człowieku, a cały proces odbudowy miasteczka naznaczony jest racjonalną obawą – czy ktoś odważy się stawić Mu czoło, gdy pojawi się ponownie? "Witajcie w Ciężkich Czasach" to historia bardzo kameralna, z zaledwie garstką bohaterów, wśród których próżno by szukać tak wspaniałych cech, jak odwaga, poświęcenie, empatia. Fundamentami, na jakich burmistrz próbuje odbudować mieścinę są troska mieszkańców o własną skórę, chęć zysku, interesowność i osobista nienawiść (Molly nie potrafi bohaterowi wybaczyć tchórzostwa). Doctorow wyraźnie zrywa z klasycznymi tradycjami westernu, kojarzącym się także z raczej ciepłymi, wręcz pustynnymi klimatami. Blue i reszta będą musieli przetrwać srogą zimę ukryci w ziemiankach (Dakota to nie Teksas), a ich największym wrogiem okaże się głód.

"(…) Ale nie myśl, szanowny czytelniku, że z racji tych wszystkich wspaniałości jesteś lepszym kowalem własnego losu niż ja. Czy czytając moją historię bardzo się gorszysz? No cóż, dałbym wiele za to, żeby znać twoją. Czyny twojego ojca tkwią w tobie, podobnie jak czyny jego ojca tkwiły w nim, nikt z nas nie zaczyna od początku, dźwigamy na sobie brzemię pokoleń; nic się nie mnoży oprócz kłopotów, kolejne klęski są po prostu coraz większe, to wszystko"[2].

Takie przedstawienie sytuacji przez autora sprawia, że "Witajcie w Ciężkich Czasach" otwiera się również na tych, którzy gatunkowych powieści być może nie trawią. Co prawda nie czyni to jeszcze z dzieła Doktorowa wybitnego studium ludzkich zachowań i głębokiej psychologicznie historii, ale z pewnością poszerza grono ewentualnych czytelników. A fani westernów? Cóż, oni powinni być świadomi, że nie uświadczą tutaj żadnej wielkiej, ani małej, wyprawy w kierunku przygody. Nawet na moment nie opuszczą mieściny, nie wyjrzą poza horyzont, nie wsiądą na konia, bo te głodujące chabety prawdopodobnie nie byłyby w stanie unieść człowieka – nieistotne, że również wychudzonego. "Witajcie w Ciężkich Czasach" to nieustanna szarpanina bohaterów z przykrą codziennością, walka o byt, godność oraz spokój istnienia. Pozycja warta polecenia nie tyle zwolennikom Dzikiego Zachodu w tej najbardziej rozpowszechnionej formie, co miłośnikom danej epoki i jej różnych odcieni. W zasadzie zamykanie w gatunkowej szufladzie tej powieści czyni jej krzywdę i boję się, że sam to w jakimś stopniu zrobiłem, choć bardzo nie chciałem.

Podsumowując. Jeśli przypadkiem szukasz westernu, ale go nie lubisz w klasycznym, awanturniczym sosie, to gratuluję.


---
[1] E. L. Doctorow, "Witajcie w Ciężkich Czasach", przeł. Mira Michałowska, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1984, str. 28.
[2] Tamże, str. 150.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2582
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Bibliomisiek 13.12.2016 09:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Wszyscy wiemy, jak to zwy... | zsiaduemleko{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!
Wróciłbyś do bloga lepiej :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: