Dodany: 31.01.2005 14:36|Autor: verdiana
"Regulamin..."
Zawsze łatwiej przychodzi mi napisanie o książkach, które mnie nie zachwyciły, tymczasem "Regulamin tłoczni win" to blisko 650 stron świetnej literatury.
Zabierając się za "Regulamin...", znałam tylko trzy książki Irvinga, z których jedna jest dla mnie genialna ("Modlitwa dla Owena"), drugą bardzo lubię ("Świat według Garpa"), a trzecia zanudziła mnie na śmierć ("Metoda wodna"). Nie miałam pojęcia, jaka będzie ta.
Irving jest dla mnie mistrzem w budowaniu postaci i pisaniu ich biografii. Bo "Regulamin..." to tak naprawdę fabularyzowana biografia fikcyjnej postaci. Biografia niezwykle szczegółowa, bardziej nawet niż niektóre biografie rzeczywiste. Bohaterem tej biografii jest Homer Wells, wychowanek sierocińca na północy Stanów Zjednoczonych.
Homer, ukochany wychowanek doktora Larcha (dyrektora sierocińca), chłopiec, którego rodziny adopcyjne za każdym razem "zwracały" do placówki, zostaje w niej wreszcie na własne życzenie, aby potem z niej odejść w świat, dorosnąć, doświadczyć miłości, przyjaźni, ojcostwa, trudu podejmowania decyzji i odpowiedzialności za swoje i cudze życie. Jego proste relacje z innymi (bo Homer to człowiek dobry, tolerancyjny, nikogo by nie skrzywdził) nagle komplikuje miłość. I właściwie wszystko potem jest jej konsekwencją...
Ale "Regulamin..." to nie jest romans. To książkach o próbie poszukiwania szczęścia tak, żeby jak najmniej ranić bliskich. To książka o trudnych wyborach, często między mniejszym a większym złem, o tolerancji i jej braku, o społecznych regułach współżycia z innymi ludźmi, regułach często ustalanych poza prawem, o życiu i śmierci (jakkolwiek banalnie to brzmi), o odgrywaniu Boga i wypełnianiu Dzieła Bożego/Diabelskiego (pogląd Homera nt. aborcji ewoluuje przez cały czas, a jego idealizm jest bezlitośnie korygowany przez rzeczywistość).
Świetna książka, naprawdę warto poświęcić jej kilka wieczorów.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.