Gdy samotna matka straci dobrą pracę
Czytam sobie powieści Ewy Ostrowskiej; to już piąta. I nabrałam przekonania, że książki tej autorki prezentują nierówny poziom: są wśród nich doskonałe, ale są i trochę gorsze, napisane jakby bez natchnienia, bez ukłonu w stronę bardziej wymagającego czytelnika. "Ja, pani woźna" należy do tych słabszych pozycji.
Bohaterką jest opuszczona przez męża Katarzyna. Pewnego dnia traci dobrą pracę i po wielu staraniach obejmuje posadę woźnej w łódzkiej szkole za ok. 800 PL miesięcznie. Jej poziom życia gwałtownie się obniża, dochodzi do tego, że kobieta żywi się w ciągu tygodnia tylko chlebem i wodą. Do syta najada się jedynie w ciągu weekendów u przyszywanej babci. Czuje się tak głodna, że zjada cztery kotlety w czasie jednego posiłku, zjadłaby i piąty, gdyby syn nie przywołał jej do porządku. Chudnie w zastraszającym tempie. Jej motto życiowe brzmi: ja mogę głodować, ale synusiowi niech niczego nie zabraknie. Ani najnowszych gier, ani doładowań do komórki, ani markowych ubrań. A Szymek jest rozczarowany i rozwścieczony nową pracą matki, czuje się zdegradowany społecznie, obwinia też ją o odejście ojca.
Z Katarzyną trudno się identyfikować, kobieta ta jest skrajnie lekkomyślna. Nie walczy o alimenty ani o prawa do mieszkania. Wykazuje wielką niefrasobliwość w sprawach tak finansowych, jak i wychowawczych. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego całą odprawę wydała na drogi nowy komputer i najnowsze gry. Dziecko mogłoby przecież spędzać czas przy starym komputerze, a pieniądze przydałyby się na wyżywienie. Jedenastoletniego syna bohaterka wychowuje bardzo źle, przez palce patrzy na jego rosnące chamstwo.
W szkole Katarzyna zmaga się z nieuprzejmością nauczycieli, którzy sprzątaczkę traktują jak maszynę przeznaczoną wyłącznie do wymiatania odpadów spod ich dostojnych nóg. Odkrywa też dobroć w ludziach prostych, biednych, ciężko doświadczonych przez los.
Lubię historie ukazujące zmagania z trudnościami życia i niosąc tę książkę z biblioteki bardzo się cieszyłam. Fabuła zainteresowała mnie, lecz w trakcie czytania poczułam niedosyt, rozczarowanie, dostrzegałam też nielogiczności, uproszczenia i schematy.
Byłoby wspaniale, gdyby Ewa Ostrowska nie przejaskrawiła pewnych sytuacji, nie zbudowała portretów ludzi ze stereotypów. Babcia nie ma ani jednej wady, wszystkie sprzątaczki są poczciwymi kobietami, pomagającymi sobie wzajemnie i popijającymi w kantorkach bimber, a pani dyrektor i sekretarka odznaczają się wrednymi charakterami. Dziwią się, że woźna posiada komórkę oraz że zna grzecznościowe zwroty i angielskie słowa:
"- Sorry, pani dyrektor - wymknęło mi się, więc natychmiast dostałam napadu kaszlu.
- Sorry? Zna pani angielski?"[1].
Gdy Katarzyna rozpoczyna pracę, w nauczycielskiej toalecie leżą dokoła kosza niezapakowane zużyte podpaski, a parter szkoły i sekretariat są nieznośnie zaśmiecone, niesprzątane od dwóch miesięcy.
"Wszędzie, a najbardziej wokół biurka BARDZO WAŻNEJ SEKRETARKI, walały się pomięte w kulki opakowania po chipsach, herbatnikach i batonach czekoladowych. Kosz na śmieci wydzielał intensywną woń zgniłych jabłek"[2]. Tak sobie pomyślałam: czy to możliwe, by było aż tak brudno? Do sekretariatu przychodzą przecież rodzice uczniów i petenci.
Styl raczej nie na wysokim poziomie, zdarza się Ewie Ostrowskiej zbudować niezbyt ładne zdania, jak np. te, w którym aż dwa razy występuje wyraz "podłoga": "Oczywiście, pozostawiając na podłodze artystyczną kompozycję w stylu taszyzmu: spontanicznie rozchlapaną żółć jajecznicową na seledynowej terakocie kuchennej podłogi"[3].
W książce pojawiły się rekwizyty z powieści sensacyjnych i romansowych, ale o nich nie napiszę, by nie zdradzać zakończenia. Nie przekonali mnie bohaterowie, dialogi wydały mi się sztuczne, niektóre sytuacje bardzo mało prawdopodobne. Nie wspomnę już o tym, że owa szkoła miała wyjątkowo dużą liczbę etatów woźnych i że Ewa Ostrowska myli trochę pojęcia: woźna to osoba, która stoi przy szatniach, a osoby sprzątające na piętrach zatrudniane są jako sprzątaczki. I czy trochę lepiej ubrana sprzątaczka, niewyrażająca się prymitywnie i posiadająca komórkę, budzi w dzisiejszych czasach aż takie zdziwienie? Chyba nie. Bo Katarzyna, aby otrzymać tę pracę, skłamała, że ukończyła tylko 6 klas i specjalnie porwała na sobie ubranie.
I ostatni fragmencik:
"- Co tak stoi? Ogłuchła? Może wejść.
- Dziękuję uprzejmie - uśmiechnęłam się słodko, wywołując u sekretarki stan nazywany przez psychiatrów osłupieniem. Woźna, która zna słowo: uprzejmie?"[4]
Cóż, ja też podczas czytania wpadłam w stan przez psychiatrów zwany osłupieniem. Spodziewałam się lepszej książki!
---
[1] Ewa Ostrowska, "Ja, pani woźna", wyd. Skrzat, 2008, str. 109.
[2] Tamże, str. 107.
[3] Tamże, str. 11.
[4] Tamże, str. 108.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.