Dodany: 29.11.2012 19:04|Autor: ka.ja
Nie mieliśmy przyszłości
Wydawnictwo Czarne ma niebywałą rękę do tekstów poruszających i ważnych. Tym razem książką „Byliśmy przyszłością” udało im się mnie przyprawić o bezdech i zawrót głowy, ledwie się otrząsnęłam z poprzednich wrażeń.
Wiedziałam, czym są izraelskie kibuce, z grubsza znałam założenia, ale przecież nie można się opierać na czymś, co jest „z grubsza”, bo pozory mylą, a z wewnątrz wszystko wygląda inaczej. Jael Neeman była w środku – urodziła się w kibucu, dorastała w domu dzieci wraz z piętnaściorgiem rówieśników, uczyła się wśród podobnych sobie, służyła w wojsku, prowadziła agitację i rekrutację do kibucu, wreszcie z niego odeszła, a potem usiadła i opisała swoje życie wewnątrz. Ich życie. Bo pierwszą uderzającą rzeczą jest to, jak Jael pisze o sobie – niemal zawsze w pierwszej osobie liczby mnogiej. Jakby indywidualną osobą bywała tylko z rzadka, kilkanaście razy w życiu na krótką chwilę, jakby była mrówką – odrębnym organizmem obdarzonym świadomością całego mrowiska i poza nim kompletnie zagubionym.
Jak to jest – nigdy nie mieszkać z nikim dorosłym? Jak to jest – być częścią eksperymentu od chwili narodzin? Domy dzieci w kibucach powstały po to, żeby rozwijała się w nich prawdziwa równość i żeby uchronić dzieci przed tym, czym mogli być skażeni ich rodzice przybyli ze świata burżuazyjnych wypaczeń i wyzysku. No i była równość totalna – wszyscy w takich samych ubraniach, w takich samych butach, pod takimi samymi kołdrami, wszyscy samotni. Zimny, brzydki i bezosobowy sierociniec dla dzieci, których rodzice mieszkali tuż obok. Rodzice, których trzeba było odseparować, bo mogliby zarazić swoje potomstwo miłością, czułością albo zaufaniem. Biologiczni rodzice – dawcy komórek, obcy ludzie biorący udział w eksperymencie.
Przedziwny jest język tych wspomnień – suchy i beznamiętny, aż skrzypi. Jael pisze o śmiechu, zabawach, wygłupach i rozrabianiu, a nie ma w tym ani szczypty śmiechu, zabawy, wygłupów i rozrabiania. Nie ma różnicy między beztroską zabawą w dzielnych Indian i równie beztroskim zabiciem ulubionego psa. Nie ma zazdrości, ale nie ma też współczucia. Jest roześmiana rozpacz, rozbrykana depresja, rozśpiewana choroba sieroca maszerująca równym rządkiem na wspólne święta kibucu Jechiam.
W książce są fragmenty dotyczące tego, co działo się przed powstaniem kibucu i w czasie jego istnienia, ale to jest taka tekturowa historia, teatrzyk cieni o Holokauście, o walkach prowadzonych na terytoriach okupowanych przez Izrael, o ludzkich dramatach i traumach.
Nie pada ani jedno słowo skargi, nie ma cienia pretensji, oskarżeń czy żalu. Nic nie ma; i to jest najsmutniejsze.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.