Dodany: 21.08.2018 15:05|Autor: Marylek
Mutacja to też życie
Koniec XX wieku, wieku odkryć, błyskawicznego rozwoju nauki i nowych technologii, lecz także wieku przejściowego tryumfu eugeniki, dwóch wojen światowych i masowego ludobójstwa. Doktor Benedict Lambert jest błyskotliwym brytyjskim genetykiem. Prasa rozpływa się w zachwycie nad jego ostatnim dokonaniem: odkryciem genu kodującego achondroplazję – karłowatość. Było to od zawsze i celem, i obsesją jego życia. Sarkastyczny, kąśliwy, błyskotliwie inteligentny doktor Lambert jest bowiem ofiarą mutacji tego genu – jest karłem. Ma 127 centymetrów wzrostu i zniekształcone proporcje ciała. Jest też, o ironio, stryjecznym praprawnukiem Gregora Mendla, ojca współczesnej genetyki, którego życie próbuje rekonstruować. A jego pradziadek z kolei był właścicielem obwoźnego salonu dziwów ludzkich: „zrośniętych bliźniaków prosto z Syjamu, kobiety z brodą, człowieka z twarzą (…) upstrzoną tysiącem brodawek, człowieka góry (dwieście siedemdziesiąt trzy kilogramy), chłopca o trzech nogach (…), a nawet (…) dziecka kota, »pół człowieka, pół kota, kwilącego żałośnie jak kocię«”[1]. I, oczywiście, karłów. Monstra, potwory, zawsze ciekawie było na takich popatrzeć i ucieszyć się, że spotkało to kogoś innego. Ten sam pradziadek po pierwszej wojnie światowej został eugenikiem; zamiast jeździć z pokazami dziwolągów, wygłaszał odczyty „dla wszystkich kobiet i mężczyzn o wysokiej inteligencji i kulturze”[2].
Benedict jest ekstremalnie wyczulony na słowa i spojrzenia, od dziecka musi stawiać czoła szyderstwu, lekceważeniu, pogardzie, a w najlepszym razie protekcjonalnemu traktowaniu. Jest wiecznie sam z pragnieniami, które dla wszystkich są oczywiste, ale w przypadku karłów stają się dla otoczenia obmierzłą dewiacją – potrzebą miłości, akceptacji, posiadania rodziny, z popędem seksualnym. Pracuje ciężko na swoją pozycję, stara się zachować dystans do rzeczywistości. Jednak jego wada jest nie do ukrycia, a ludzie potrafią ranić, nawet ci, którzy starają się być uprzejmi bądź zdystansowani. Czy karzeł może być szczęśliwy? Czy wolno mu mieć uczucia?
Narracja biegnie dwutorowo: Benedict opowiada o sobie i o swoim prapradziadku, Mendlu. Przy okazji czytelnik otrzymuje zbeletryzowany wykład na temat podstaw dziedziczenia i rozwoju współczesnej genetyki, dowiaduje się też nieco na temat dziejów eugeniki. Zabieg ten sprawia, że książka, jak na powieść, jest specyficzna. Nie znaczy to, że jest trudna w odbiorze, wręcz przeciwnie, czyta się ją błyskawicznie. Wiedza, jaką serwuje Mawer, nie jest wysoce specjalistyczna, raczej nie przekracza licealnego poziomu biologii, chociaż nie każdemu taki kolaż powieści z esejem popularnonaukowym może przypaść do gustu.
„Karzeł Mendla” stawia mnóstwo ważnych pytań: o kondycję ludzką, o odpowiedzialność za własne decyzje, a szczególnie o odpowiedzialność naukowców i tych, którzy są przy władzy. O to, jak głęboko mamy prawo ingerować w cudze życie. Jaka przyszłość czeka ludzkość, jeśli spełnią się zamierzenia naukowców i każdy będzie mógł „zaprogramować” swojego potomka? Czy rację ma Lambert, twierdząc, że jest to współczesna wersja eugeniki? To pozycja, nad którą nie sposób się nie zamyślić.
---
[1] Simon Mawer, „Karzeł Mendla”, przeł. Bohdan Maliborski, Świat Książki, 2007, s. 65.
[2] Tamże, s. 66.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.